[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tem. Czuł na sobie krytyczne spojrzenie Netty, ale postanowił
je zignorować. Z niechęcią podsunęła mu menu.
- Zamawiaj - warknęła.
Poczekał, aż Charlotte i Anne na coś się zdecydują, i do-
piero wtedy przestudiował kartę. Kelnerka przyjmująca za-
mówienie nie była zbyt lotna i miała kłopoty wyrazne kło-
poty z pamięcią. Mimo to, gdy tak wszystko plątała i wciąż
zaczynała pisać od nowa, ani na moment nie opuszczał jej
wręcz stoicki spokój. Neal rozejrzał się dookoła i zauważył,
że obserwuje go kilka par oczu. Poczuł się trochę niepewnie.
W Chicago nikt nie gapi siÄ™ na nieznajomych w restaura-
S
R
cjach. Lecz tutaj, w Waldo, było to widocznie na porządku
dziennym.
- Jesteś tym nowym z obozu? - zawołał jakiś mężczyzna w
kombinezonie, siedzÄ…cy przy barze.
Zanim Neal zdążył odpowiedzieć, do stolika podeszła star-
sza kobieta, aby pomóc kelnerce.
- To jest ciotka Brenny, Loraine - wyjaśniła mu Charlotte.
- Loraine, pozwól, to Neal Corrigan. Pracuje na obozie.
- Zupełnie niezła pomoc - powiedziała z uśmiechem Lo-
raine. - Nie przejmujcie się naszą kelnerką. Sprzedawała
przedtem kosmetyki, ale zwichnęła sobie rękę, robiąc maki-
jaż. Dopiero się przyucza do zawodu - westchnęła. - Myślę,
że jeszcze nie znalazła swego powołania. A co pan sądzi o
Waldo, panie Corrigan?
- To bardzo przyjazne miejsce - powiedział dyplomatycz-
nie.
- Robimy, co w naszej mocy - stwierdziła Loraine z uśmie-
chem. - A jak się mają twoi faworyci, chłopcze? - zapytała
Eddiego, poklepujÄ…c go delikatnie po ramieniu.
Chłopiec wdał się z entuzjazmem w dyskusję na temat
swojej ukochanej drużyny. Kiedy się wygadał, Loraine zwró-
ciła się do Anne z pytaniem o postępy w szkole, a potem po-
rozmawiała z Charlotte o obozie. Nagle do stolika podbiegł
niewysoki mężczyzna z kędzierzawymi włosami.
- Nie zamierzam sterczeć wiecznie przy grillu, żebyś ty
miała czas na pogaduszki - poinformował Loraine, oburzony.
S
R
- Nie przypominam sobie, bym prosiła cięo pomoc. Wracaj
do kuchni.
- To jest Fergie, nasz kucharz - wyjaśniła Loraine Nealo-
wi, który zdążył już wymienić uścisk dłoni z poganianym
przez szefowÄ… pracownikiem.
- Chyba nie należysz do tych facetów, którzy nie uznają ni-
czego poza stekiem i frytkami?
Neal nie miał zupełnie pojęcia, jak powinna brzmieć pra-
widłowa odpowiedz, ale z opresji wybawiła go Loraine.
- A tobie co do tego? Może jeść, co mu się żywnie podoba.
Jeśli zażyczy sobie steku, to go dostanie!
- Nie zamierzam przyczyniać się do tego, żeby podniósł
mu się poziom cholesterolu - oświadczył Fergie stanowczo.
- Od kiedy to staÅ‚eÅ› siÄ™ takim fanatykiem zdroweg© trybu
życia? - zakpiła Loraine.
Neal przysłuchiwał się tej wymianie zdań z niekłamaną fa-
scynacją. Kiedyś w chińskiej restauracji, u kelnera władają-
cego tylko narzeczem kantońskim, zamówił siedmiodaniowy
obiad o wiele szybciej niż w Waldo prosty posiłek. Zastana-
wiał się, czy ta dwójka nie odgrywa przed nim scenki z jakie-
goÅ› folklorystycznego przedstawienia. Loraine najwyrazniej
upajała się własnym dowcipem, a Fergie dzielnie jej sekun-
dował.
- Czy im w ogóle zdarza się cokolwiek podać klientom?
- zapytał Neal konspiracyjnym szeptem.
- Prawie nigdy - stwierdziła Charlotte z rozbawieniem.
S
R
- Ale oto nadciÄ…ga odsiecz.
Brenna McShane szła w ich kierunku z dzieckiem na ręku i
grozną miną na twarzy. To już czwarta z kolei osoba, która
próbuje nas nakarmić, pomyślał Neal z rezygnacją.
- Co się tu dzieje? - zapytała. - Wydawało mi się, że macie
obsługiwać klientów, a nie toczyć prywatną wojnę. Loraine,
jesteś potrzebna przy stoliku numer pięć. A ty, Fergie, mógł-
byś się zainteresować, dlaczego z kuchni wydobywa się ten
gryzący dym. Chyba znowu coś przypaliłeś.
Fergie ruszył truchtem do drzwi w głębi lokalu, a Loraine z
godnością odmaszerowała do wskazanego stolika.
- O Boże! - westchnął Eddie, łapiąc się za głowę.
- Sama bym tego lepiej nie wyraziła - podsumowała sy-
tuację Brenna, powierzając opiekę nad córeczką Anne. - Co
zamawiacie? - zapytała wyciągając notes - Dzisiejsza spe-
cjalność dnia to jakiś nowy wymysł Fergiego, ale zapomnij-
cie, że w ogóle o tym wspominałam. Musiałam powiedzieć,
że coś takiego jest w karcie, bo Fergie bardzo na to nalegał.
Ale uwierzcie mi na słowo, spaghetti jest dużo lepsze.
- Fergie jest entuzjastą zdrowej żywności - wyjaśniła Char-
lotte Nealowi.
- Sformułowałaś to bardzo delikatnie - zauważyła Brenna.
- No, dobra. Eddie, ty jak zwykle koktajl i do tego ham-
burgera. A reszta? - Błyskawicznie uwinęła się z zamówie-
niami i wzięła dziecko z objęć Anne.
- A gdzie mały James? - zapytała Charlotte.
S
R
- Spędza czas ze swoim ojcem. Budują samochód wyści-
gowy - wyjaśniła Brenna, a w jej głosie dało się słyszeć iro-
nię. - Miałam nadzieję, że chociaż Laura nie pójdzie w ich
ślady, ale dzisiaj zobaczyłam, jak bawi się kluczem francu-
skim. Wygląda na to, że nie ma żadnej nadziei. Jest stracona.
- Chyba masz rację - zaśmiała się Charlotte. Kiedy Brenna
ruszyła w stronę kuchni, zwróciła się do Neala. - Czy tam,
skąd pochodzisz, też są takie restauracje?
- Niezupełnie - przyznał. - Myślę, że ta jest wyjątkowa.
Jakaś para zatrzymała się przy ich stoliku i zaczęła rozma-
wiać z Netta. W miarę przysłuchiwania się rozmowie Neal
popadał w coraz większe osłupienie. Mówili o inwazji istot z
innej planety. Z tego, co zrozumiał, ludzie ci twierdzili, że
spędzili Boże Narodzenie w statku kosmicznym nad biegu-
nem północnym.
- Jesteście pewni, że nie było to porwanie zorganizowane [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl