[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ma.
Zaskomlił, wzywając go. Odpowiedział mu skowyt samotnego białego wilka
stró\ującego przy mięsie. Wtenczas obwąchał jamkę, *w której tu\ u jego boku
spoczywało ciało towarzysza. Wgłębienie było zupełnie zimne, opuszczone od
dawna.
Po dłu\szej chwili chwiejnie uniósł się na łapy. Słaby był bardzo. Potykał się
i zataczał wychodząc z głębi pieczary na krwawe pobojowisko. Samotny biały
wilk miotał się właśnie wściekle, uganiając się za zgrają łupie\ców chcących się
dostać do mięsa. Błyskawica spoglądał obojętnie na falangę., głodomorów.
Widział białe sowy opadające niby duchy na ciała wołów pi\mowych i
porzniętych wilków, słyszał złowieszcze kłapanie ich dziobów. Małe
czerwonookie gronostaje śmigały mu spod nóg. Dostrzegał przyczajone ruchy
nieuchwytnych lisów i łowił z oddalenia ich nerwowe ujadanie.
Biały wilk zmordował się ju\ do cna w bezpłodnej utarczce z natrętną plagą.
Język zwisał mu z pyska. Dyszał cię\ko i pełen nadziei obserwował Błyskawicę,
oczekując z jego strony pomocy i wyręki. Nie mógł w \aden sposób zrozumieć,
\e ścierwa trzech wołów pi\mowych oraz dwudziestu sześciu wilków są w stanie
wszystkich wy\ywić.
Błyskawica niedawno jeszcze równie za\arcie broniłby mięsa. Obecnie ani o
nie dbał. Jadło mu obmierzło. Cały świat się dla niego zmienił. Gorączka i
choroba napoiły go tęsknotą i osamotnieniem głębszym ni\ kiedykolwiek, tote\
dobrą chwilę wodził oczyma po świecie szukając Mistyka.
Potem wrócił do kryjówki i zwinął się w kłębek w swojej jamce. Nigdy dotąd
dziedzictwo Skagena nie obcią\ało go tak dalece. Skomlił cichutko, całkiem po
psiemu. W ogromnym osłabieniu koniecznie pragnął przyjazni, lecz względem
białego wilka, jedynego niedobitka dawnego stada, przestał się poczuwać do
jakichkolwiek więzów kole\eństwa.
Kropla psiej krwi działała niby odtrutka w potę\nym ciele dzikości wilczej.
Nie dra\nił go fakt, \e lisy, gronostaje i białe sowy gromadzą się tłumnie do
uczty nad jego mięsem. Duch Skagena skłaniał go do wyrozumiałości wobec tej
gromady mizeraków. Przeszkodził im dopiero wtenczas, gdy zmo\ony głodem
wyszedł sam się posilić. Przy okazji znalazł najświe\szy trop Mistyka i śledził go
a\ nad krawędz tundry. Tu stanął i wciągnął powietrze. Nie wył jednak, gdy\
instynkt uprzedził go o tym, co zaszło. Trop był zimny: Mistyk znikł.
Raz jeszcze wrócił do swej kryjówki. Nie oddalając się zbytnio pozostał w
niej pełne dwie doby. Od jaskini do skrawka łąki wydeptał równo ubitą ście\kę.
Wałęsał się te\ nieco po równinie i łowił wiatr w nadziei, i\ mu przyniesie woń
powracającego Mistyka. Rany przestały go boleć, łapy straciły przykrą
sztywność. Głęboki otwór u nasady czaszki zasklepił się zupełnie.
Trzeciego dnia zerwał się wiatr i zmiótł trop Mistyka. Wtenczas Błyskawica
zaprzestał wędrówek na południe. Bezwiednie, być mo\e, kierował teraz kroki w
stronę oceanu. Ilekroć był głodny, wracał na plac boju. Wspomnienie
prawdziwego głodu całkowicie wywietrzało mu z pamięci. Warstwa mięśni
pokryła \ebra. Odzyskał dawną wspaniałą tę\yznę. Nie opuściła go jedynie
tęsknota, więc bez wytchnienia szukał jakiejś rzeczy potrzebnej koniecznie, choć
nie znanej i nieuchwytnej.
Lecz oto duch rządzący sprawami dziczy wyciągnął władcze ramię i stała się
rzecz dziwna. Pewnego dnia Błyskawica powracał z bezcelowej włóczęgi, która
go zawiodła dwadzieścia mil w kierunku północo--zachodnim. Dotarł właśnie do
krawędzi tundry nad sam brzeg łąki kryjącej zasób mięsa, gdy raptowna zmiana
wiatru osadziła go w miejscu. Wiatr bowiem niósł ze sobą dwie rzeczy: woń i
dzwięk.
Woń była wonią ludzką. Dzwięk stanowiło odległe wycie psów. Błyskawicą
wstrząsnął nerwowy dreszcz i
krew niby ogień zapłonęła mu w \yłach. Instynktownie przeczuł
niebezpieczeństwo. Serce biło w nim na alarm  serce wilcze! Sierść zje\yła się
na grzbiecie. W gardle zahuczał ponury grzmot. Gdy\ zarówno dzwięk, jak i woń
szły stamtąd właśnie, gdzie le\ało mięso, to mięso, dzięki któremu od tygodnia
porastał w tłuszcz i siły.
Ruszył ostro\nie, pod wiatr. Minął ostatnie głazy i ukryty za wzniesieniem
gruntu spojrzał na równinę.
W jaskrawym świetle gwiazd nie zobaczył ju\ samotnego białego wilka ani
lisów, ani polatujących sów. Tu\ obok miejsca śmierci Japao czerniał psi
zaprząg i stały długie sanki. Dalej nieco widział inne sanie i nową sforę.
Pośrodku postacie ludzkie zakapturzone i owinięte w futra pracowały szybko i
nerwowo, a nieustanne mielenie ich języków tworzyło w powietrzu jednolity
szmer. Myśliwi eskimoscy znalezli resztki wołów pi\mowych i ścierwa wilcze.
Zimy tej Wielki Głód dopiekł zarówno ludziom, jak zwierzętom. Nigdy
jeszcze łowcy nie dokonali tak pomyślnego odkrycia. Na szkieletach trzech
wołów pozostała co najmniej połowa mięsa, zaś z dwudziestu sześciu martwych
wilków dwanaście było nietkniętych zupełnie.
Upi, znamienity myśliwy swojej wsi, śpiewał z radości tnąc i rąbiąc
zakrzepłe mięso, podczas gdy pięciu towarzyszących mu ludzi zwijało się, jak w
ukropie. Odrywali od śniegu przymarzłe wilki i ładowali je na sanie. Przy
pomocy siekiery, którą wczesną zimą Upi wyhandlował w zamian za własną
\onę od kapitana statku wieloryb-niczego, ćwiartowano tusze wołów. Od czasu
do czasu jeden Eskimos odrywał się od zajęcia, by śmignąć długim batem ponad
karkami zgłodniałej i podnieconej sfory.
Warując na brzuchu, nosem pod wiatr, zatem całkowicie bezpieczny, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl