[ Pobierz całość w formacie PDF ]

towarzysze będą musieli poradzić sobie z jego
konsekwencjami, ale taka jest wojna. Czasami dowódca musi
odmierzyć rozmiary swego błędu ludzką krwią.
Stanley odwrócił się i spojrzał na nią. Była rzeczywiście
wyjątkowo piękna, elegancka, zadbana, tajemnicza, z oczami,
w których można się zatopić.
- Będziesz miał okazję się zrehabilitować - powiedziała.
Na lotnisku Heathrow panowała gęsta mgła, kiedy z dwu i
pół godzinnym opóznieniem wylądował samolot PA 126 z
San Francisco. Stanley i Angie stali przyciśnięci do barierek
przed salą odpraw celnych, otoczeni przez mieszkańców
Bangladeszu, Pakistańczyków i Tamilów, czekających na
przybycie swych krewnych ze Wschodu.
W końcu pojawił się Leon, chudy chłopak ze zmierzwioną
czupryną i podkrążonymi oczami po nie przespanej nocy.
Miał na sobie jasnoniebieską parkę, dżinsy i ogromne adidasy
w kolorze tęczy.
- To on, prawda? - powiedziała Angie. - To musi być on.
Wygląda zupełnie jak ty. Podskoczyła i krzyknęła: - Leon!
Leon!, chociaż w holu był za duży hałas, aby mógł ją
usłyszeć. Angie w rzeczach Madeleine Springer wyglądała na
bóstwo. Miała na sobie czarną futrzaną kurtkę z pod-
niesionymi ramionami, z dopasowaną do niej czapką, żółtą
bluzkę z jedwabiu od Jaspera Cornana i grafitową spódnicę
od Armaniego.
 Gdyby tylko poprawniej się wyrażała, mogłaby wszystkich
oczarować - pomyślał Stanley.
Madeleine Springer przez te dwie noce pilnowała, by się do
siebie nie zbliżali. Co rano, przy śniadaniu, rzucali sobie
spojrzenia pełne szaleńczego pożądania. Znili o sobie w
nocy. Wczesnym rankiem Stanley zajrzał do sypialni
Madeleine Springer. Kiedy zobaczył, że śpi, poszedł cicho do
sypialni Angie i delikatnie otworzył drzwi. Leżała z twarzą
przyciśniętą do białego prześcieradła, mając na sobie tylko
jedwabne majtki. Majtki wrzynały się, ukazując jej nagie
pośladki.
Stanley stał w drzwiach, gapiąc się na nią przez dłuższą
chwilę. Postąpił krok do przodu i natychmiast natknął się na
Madeleine Springer, która musiała ukryć się za drzwiami.
Ale jak? Wyraznie widział ją śpiącą w jej pokoju, a nie było
drzwi łączących oba pokoje.
- Nie dziś - napomniała go Madeleine Springer. - Dzisiaj
musisz pokonać swe żądze. Jutro staniesz się Wojownikiem
Nocy w pełni chwały. Jak każdemu rycerzowi, samotne
czuwanie pomoże ci się oczyścić.
Poczuł przypływ wściekłości do Madeleine Springer. W tym
momencie mógłby ją uderzyć. Ale nawet jego zarażona dusza
przestrzegała go przed złością wobec posłańca Ashapoli.
Nocna Plaga uczyniła z niego podstępnego gwałtownika.
Uśmiechnął się kwaśno i wrócił do swego pokoju, gdzie
usiadł w nogach łóżka i przez przeszło godzinę mocował się
z demonami.
... otoczymy... otoczymy... otoczymy...
- Leon! - zawołał Stanley. - Leon!
Ale ku zdziwieniu Stanleya, nim Leon zdążył spojrzeć w jego
kierunku, starszy mężczyzna idący obok Leona chwycił go za
rękę i pochylił się, aby mu coś powiedzieć do ucha. Leon
potaknął i dopiero wtedy spojrzał w kierunku ojca. Przez cały
czas, kiedy szli do barierek, starszy mężczyzna i Leon
trzymali się za rękę, jak dziadek i wnuk. Stanley postąpił do
przodu i wyciągnął ramiona.
- Cześć, synu - powiedział, a Leon grzecznie podszedł i go
uścisnął.
- Cześć, tato - odpowiedział raczej oficjalnym tonem.
Starszy jegomość, kiedy się witali, cierpliwie czekał obok i
nic nie wskazywało na to, że zamierza odejść.
- Czy ten dżentelmen pomagał ci w samolocie? - spytał
Stanley, obrzucając starszego mężczyznę spojrzeniem od stóp
do głów. Leon przytaknął.
- Leciał ze mną całą drogę z San Francisco. Rozmawialiśmy
bez przerwy.
- Czy choć trochę się przespałeś?
- Niech się pan nie obawia, trochę spał. - Jegomość
uśmiechnął się. - Położył mi głowę na ramieniu i spał od
Nowej Szkocji do Glassgow.
- No cóż, bardzo dziękuję. Doceniam to - powiedział Stanley
wyciągając rękę. - Nieczęsto zdarza się, by ktoś się
zatroszczył o dzieciaka.
- O, Leon nie jest zwykłym dzieciakiem - mężczyzna znowu
się uśmiechnął.
- Pewnie, no cóż, dzięki. Lepiej już pójdziemy, ten młody
człowiek wygląda, jakby potrzebował trochę snu.
- Nie jestem w ogóle zmęczony - obwieścił Leon. Stanley
podniósł torbę Leona i razem zaczęli iść do trzeciego
terminalu na parking.
- Leon, to jest Angie - powiedział Stanley. - Jest moją dobrą
przyjaciółką.
- Się masz, Leon - Angie wyszczerzyła zęby w uśmiechu. -
Masz odlotowe buciory.
Leon spojrzał ze zdziwieniem na ojca.
- Czemu ona tak dziwnie mówi? Angie roześmiała się.
- Wcale nie dziwnie, to jest prawdziwy angielski, przyja-
cielu.
Doszli do drzwi terminala. Zza prawego ramienia Stanleya
odezwał się głos:
- To slang. %7łargon cockneyowskich złodziejaszków. Stanley
odwrócił się i zobaczył, że starszy mężczyzna przysłuchuje
się ich rozmowie, jakby miał do tego pełne prawo. Stanley
posłał mu uśmiech i skinął głową mówiąc:
- Leon jest pierwszy raz w Brytanii.
- Ja również - odparł mężczyzna.
- Mam nadzieje, że się panu tu spodoba - rzekł Stanley. - Co
prawda, teraz jest zimno i wilgotno, ale można wiele
zobaczyć, jeśli się wie, czego szukać. Warto zobaczyć
Sussex.
Mężczyzna uśmiechnął się.
- O, nie będę miał na to czasu.
Nadal szli w kierunku parkingu. Weszli na drugie piętro i
skierowali się tam, gdzie był zaparkowany samochód
Gordona.
- To twój samochód? - spytał Leon ze zdziwieniem. - Niezły
gruchot!
- Pożyczyłem go od przyjaciela, okay? - odparł rozdrażniony
Stanley.
- Kierownica jest po złej stronie!
- To brytyjski samochód, Leonie. W Brytanii jeżdżą po złej
stronie drogi.
- I nie wpadają na siebie?
Angie wsiadła do samochodu. Stanley upchnął torbę Leona
do zaśmieconego bagażnika montego i chciał go właśnie
zatrzasnąć, kiedy ktoś włożył do niego drugą torbę.
Obrócił się i ujrzał uśmiechniętego starszego mężczyznę.
- Co to ma znaczyć? - zapytał.
- Chce pan powiedzieć, że nie chce mnie podwiezć? - spytał
mężczyzna.
- No cóż, wie pan, doceniam to, że rozmawiał pan z Leonem
całą drogę, ale od dawna nie widziałem syna i mamy wiele
prywatnych spraw rodzinnych do omówienia. A poza tym,
nawet nie wiem, gdzie pan chce jechać.
- Przypuszczam, że jedzie pan właśnie w to miejsce.
- Proszę posłuchać, nie wydaje mi się. Nie chciałbym być
niegrzeczny, ale...
- Henry Watkins - przedstawił się starszy mężczyzna,
wyciągając rękę. - Pańska przyjaciółka - Springer musiała
panu o mnie wspominać. Kasyks-Strażnik Mocy.
Stanley przyjrzał się uważniej starszemu mężczyznie. Wy-
glądał na 66 może 67 lat. A może mniej? Jego włosy były
przyprószone siwizną, twarz opalona kalifornijskim słońcem,
a na uszach miał mnóstwo ciemnych żyłek. Stanley widział
już kiedyś taką ni to młodą, ni starą twarz - u swojego
własnego ojca, który przez trzydzieści lat wypijał codziennie
półtorej butelki Jacka Danielsa. Przestał pewnego środowego
poranka, gdyż doktor powiedział mu, że zostało mu jeszcze
tylko 120 butelek, zanim stanie przed świętym Piotrem.
Henry miał delikatny, pomarszczony kark, sportową koszulę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl