[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mógł ją wrzucić do wody, nie wiedząc, czy umie pływać. Zaczęła spokojnie
liczyć, pozwalając, by woda lekko unosiła jej ciało. Trzydzieści trzy,
trzydzieści cztery...
Nagle para silnych rąk oderwała ją od dna i niczym dzwig wyniosła na
powierzchnię. Poczuła na twarzy słoneczne promienie, zobaczyła Reida. Jak
ryba wyśliznęła mu się z rąk i jeszcze raz dała nura pod wodę. Przed oczami
miała wyraz jego przerażonej twarzy, mokre ubranie...
RS
106
Kiedy wreszcie, rozpryskując wodę, powróciła na brzeg, z satysfakcją
zauważyła, że Reid nawet buty ma mokre. Długie, skórzane buty do konnej
jazdy. Takie buty trzeba będzie bardzo długo suszyć, pomyślała złośliwie.
Przysiadła na skale i wystawiła twarz do słońca.
- Zły jesteś?
Reid podpłynął do skały, na której siedziała.
~ Na twoim miejscu - powiedziała uprzejmie - zdjęłabym buty. Musi ci
być bardzo niewygodnie. Takie mokre buty są bardzo ciężkie. Mogą cię
pociągnąć na dno. - Czy Neil kiedykolwiek zlał cię batem?
Jej uśmiech znikł. Twarz poszarzała. Neil...
Dosyć tego. Stała przez chwilę na skale, w mokrej, opinającej ciało
sukience. Potem wolnym krokiem wróciła do koni. Misty skubała trawę,
Miles chwytał w chrapy świeży powiew wiatru od wodospadu. Reid stanął
za nią.
- Tchórz - powiedział cicho. Odwróciła się gwałtownie.
- Jak śmiesz?
- Zasłaniasz się pamięcią o Neilu.
- Jesteś głupi.
- Nie możesz stale, przed wszystkim, zasłaniać się Neilem. Zwłaszcza w
takiej chwili.
- Reid, nie... - Objął ją i przytulił. Wiedziała, że bardzo jej pragnie.
- Nie! - Nagłym ruchem wyzwoliła się z jego ramion. Wiedziała, że i ona
bardzo pragnie jego. - Nie!
- W nocy tak nie mówiłaś.
- W nocy byłam szalona. Teraz nie jestem. Tamto się nie powtórzy. -
Wzięła głęboki oddech, jak przed skokiem do wody. - Reid, przyrzekłam
mojemu mężowi, że nikt nigdy go nie zastąpi. Nikt, rozumiesz? I zamierzam
dotrzymać słowa.
- Przyrzekłaś...
- Nie chcę o tym mówić. Nie teraz. Nigdy.
Podeszła do Misty, ujęła wodze i wsiadła na konia. Z góry spojrzała na
Reida.
- Nigdy - powtórzyła.
I ruszyła w stronę domu.
Kiedy Reid przyjechał, Misty była już rozsiodłana. Kirsty zachowywała
się tak, jakby go nie widziała. Spokojnie wycierała konia.
RS
107
- Nie musisz tego robić, jest bardzo ciepło. Kirsty...
- Daj mi skończyć i nic nie mów.
- Zostaw to. - Wyjął siodło z jej rąk. - Odwieszę je pózniej.
- Zawsze wszystko robię sama - powiedziała sucho, przezwyciężając
dławiący ją ból. - Nikt nie będzie mi pomagał. Nie potrzebuję nikogo.
Przyrzekłam Neilowi. Nie zmuszaj mnie.
- Nie jestem Neilem. Kochałaś go i on umarł. Kochając mnie, nie
skrzywdzisz go. Nasza miłość jest czymś innym, nowym. Nie chcę zastąpić
Neila. Nie mogę i nie chcę.
- Chcesz za to, żebym ja zastąpiła Dianę.
Nie chciała tego powiedzieć, ale to była prawda. Przecież jest
nieprawdopodobne, żeby Reid Haslett przypadkowo zakochał się w
kobiecie, będącej sobowtórem jego byłej żony. Szaleństwem byłoby w to
uwierzyć.
Znowu spróbował ją objąć.
- Kirsty, nie chcę, żebyś zastąpiła Dianę. Nigdy tego nie będę chciał.
Popełniłem wielki błąd, żeniąc się z nią i zanim cię spotkałem, myślałem, że
już nigdy nikogo nie pokocham. Ale spotykałem ciebie i zrozumiałem, że
jesteś kobietą, którą będę kochał przez całe życie.
Uniósł jej twarz ku sobie i otarł łzy z policzków.
- Kocham cię i pragnę, żebyś ty mnie kochała. Chcę rozpocząć z tobą
nowe życie. Czy sądzisz, że Neil nie chciałby, żebyś była szczęśliwa?
- Neil? Neil niczego mi nie zabraniał. Ja sama sobie przyrzekłam.
- Nie złamiesz tego przyrzeczenia. Nikt go nie zastąpi. Kirsty spojrzała
na niego. W jej oczach był ból.
- Nie mogę. Zostaw mnie, bardzo cię proszę, zostaw mnie w spokoju.
- Nie, ale teraz wracaj do domu. Matka czeka z herbatą. Oporządzę konie
i zaraz do was przyjdę.
- Ale...
- Idz do domu. - Delikatnie dotknął jej ramienia. - Powinnaś chwilę
odpocząć, ale to nie znaczy, że dałem ci spokój. Nigdy nie dam ci spokoju.
Ja nie ustąpię, Kirsty.
Wolnym, znużonym krokiem poszła w stronę domu. Weszła do kuchni i
nastawiła wodę na herbatę. Przy tym zajęciu zastała ją matka Reida.
- O, już wróciliście. - Uśmiechnęła się, stając w progu. - Jak tam moja
Misty?
RS
108
- - Cudowna, cudowna i piękna.
- Prawda? - Margaret podeszła i z niepokojem zajrzała jej w oczy. Kirsty
automatycznymi ruchami ustawiała filiżanki na tacy. Wsypała herbatę do
dzbanka. - Co się stało, Kirsty?
- Nic. - Aza, która potoczyła się jej po policzku, zadała kłam odpowiedzi.
- Cała jesteś mokra.
- Tak. Reid wrzucił mnie do wody.
- Reid? - Margaret przerwała, bo w drzwiach zobaczyła syna. Był
przemoczony do suchej nitki. - I nie pozostałaś mu dłużna, tak? - W głosie
Margaret zabrzmiała satysfakcja.
- Mamo, nie wierz jej. Twoja przyszła synowa mówi różne
rzeczy.Przyszła synowa!
- Nie! - Kirsty gwałtownie odwróciła się i ruszyła ku drzwiom. - Nie
mów tak! Nigdy! Bardzo cię przepraszam, Margaret, ale on coś sobie
ubzdurał. Ja nigdy nie będę twoją synową!
- Co ty wyprawiasz? - ofuknęła Margaret syna. - Tylko dlatego, że Kirsty
jest tak bardzo podobna do Diany...
- Widzisz, nawet twoja matka to rozumie.
- To nie ma nic wspólnego z Dianą! Kirsty, na miłość boską...
Nie słuchała go. Uciec stąd. Jak najszybciej dostać się do samochodu.
Dlaczego zgodziła się, żeby ją tu przywiózł? Rozpaczliwie szukała jakiegoś
wyjścia.
- Margaret - zwróciła się do jego matki - przyjechałam tu z Reidem, ale
nie chcę... Przepraszam, czy możesz mnie odwiezć?
- Tak, oczywiście. Margaret spojrzała na syna, potem znowu na Kirsty.
- Oczywiście, zaraz jedziemy.
- Nie wygłupiajcie się - zaczął Reid.
- W tym pokoju wygłupia się tylko jedna osoba-powiedziała surowo
Margaret - i tą osobą nie jest Kirsty ani ja. Teraz radzę ci wziąć prysznic i
przebrać się w suche ubranie. Zamoczysz mi całą kuchnię.
- Odwiozę Kirsty do domu.
- Nie. - Kirsty ruchem ręki zatrzymała go na miejscu. - Nie, nie jestem
twoją żoną, Reid. Bierzesz mnie za kogoś innego. Od samego początku.
Jestem po prostu miejscowym weterynarzem, to wszystko. Jestem
przyjaciółką twojej matki i miejscowym weterynarzem. I bardzo proszę,
żebyś pamiętał, że to się nigdy nie zmieni.
RS
109
ROZDZIAA DZIESITY
Następny tydzień był bardzo ciężki. Chyba nawet cięższy niż tydzień
poprzedzający śmierć Neila. Tamta tragedia była czymś spodziewanym,
niosła zresztą wyzwolenie. Neil wyzwalał się od bólu i to miało w sobie coś
pocieszającego. Teraz widziała przed sobą tylko czerń i beznadziejność.
Znikąd nie było nadziei. Musiała sama zmagać się z przepełniającym ją
bólem i tęsknotą za czymś, czego istnienia sobie nie uświadamiała.
Wytchnienie znajdowała jedynie w pracy. Zatracała się w niej, aby na
chwilę zapomnieć o swojej udręce. Jezdziła z farmy na farmę, badała
zwierzęta, przyjmowała pacjentów w gabinecie i skonana wracała pod
wieczór do domu. Anthea patrzyła na nią z niepokojem, ale nic nie mówiła.
Była zbyt doświadczona, żeby nie rozumieć i zbyt delikatna, żeby pytać.
Reid się nie pokazywał.
- Porozmawiam z nim - powiedziała Margaret, gdy ją odwiozła. - [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl