[ Pobierz całość w formacie PDF ]

myśliwi z Malpais znalezli ją i przynieśli do osady. Tego mężczyzny, jego ojca, Linda nigdy
więcej nie widziała. Nazywał się Tomakin (Tak, dyrektor RiW miał na imię Tomasz). Na
pewno wrócił do Tamtego Zwiata bez niej - zły człowiek, pozbawiony ludzkich uczuć.
- No i tak urodziłem się w Malpais - zakończył. - W MaIpais. - I pokiwał głową.
Nędza i brud tego małego domku na krańcu osady!
Piaszczysty, zaśmiecony teren oddzielał go od wioski. Dwa wygłodniałe psy węszyły
obrzydliwie w stercie śmieci u wejścia. We wnętrzu, do którego weszli, panował półmrok,
smród i głośno brzęczały muchy.
- Linda! - zawołał młody człowiek.
Z sąsiedniego pomieszczenia dobiegł ochrypły kobiecy głos:
- Idę.
Czekali. W miskach stojących na podłodze znajdowały się resztki posiłku, a może kilku
posiłków.
Otwarły się drzwi. Bardzo otyła, jasnowłosa kobieta przestąpiła próg i stanęła patrząc na
przybyszów - z niedowierzaniem, z półotwartymi ustami. Lenina zauważyła z obrzydzeniem,
że kobieta nie miała dwóch przednich zębów. A barwa tych, które pozostały... Wzdrygnęła
się. To było gorsze niż tamten staruch. Taka tłusta. I ta twarz, zmięta, pomarszczona. Te
obwisłe policzki w czarne plamy. %7łyłki na nosie, przekrwione oczy. No i szyja - coś
podobnego; nakrycie głowy - w brudnawych strzępach. A pod brązową, workowatą tuniką te
ogromne piersi, wydęty brzuch, biodra. Och, dużo to gorsze niż staruch, dużo gorsze! I nagle
ten stwór bluznął potokiem słów, rzucił się do niej z wyciągniętymi ramionami i - och,
Fordzie! robi jej się niedobrze, zaraz zwymiotuje - przycisnął ją do tego brzucha, do piersi i
zaczął obcałowywać. Fordzie! obcałowywać, śliniąc ją i owiewając okropną wonią, ta kobieta
na pewno nigdy się nie kąpie i czuć ją tą straszną cieczą, którą dolewa się do butli delt i
epsilonów (nie, ta plotka o Bernardzie na pewno nie jest prawdziwa), po prostu czuć ją
alkoholem. Lenina wyrwała się z objęć możliwie najszybciej.
Patrzyła na nią zwilgotniała, poruszona twarz; stwór płakał.
- Och, moja droga, moja droga. - Wraz z potokiem łez płynął potok słów. - Gdybyś ty
wiedziała, co za radość... po tylu latach. Cywilizowana twarz. Och, i cywilizowane stroje. Ja
już myślałam, że nigdy więcej nie zobaczę ani kawałka sztucznego jedwabiu. - Dotykała
rękawa bluzki Leniny. Paznokcie były czarne. - I te przecudne szorty z imitacji aksamitu!
Wiesz, kochanie, że ciągle jeszcze przechowuję tę starą odzież, w której przyjechałam;
trzymam ją w skrzyni. Pózniej ci pokażę. Chociaż co prawda jedwab jest cały w dziurach. Ale
mam taki śliczny biały pas; choć muszę przyznać, że ten twój zielony z safianu jest jeszcze
ładniejszy. Chociaż m n i e ten mój pas nie na wiele się przydał. - Znowu zalała się łzami. -
John chyba ci już mówił. Co ja się nacierpiałam! I ani grama somy. Piłam tylko od czasu do
czasu meskal, który mi przynosił Pop%1ł. Pop%1ł to był mój znajomy chłopiec. Ale po meskalu
czułam się tak zle, a peyotlu wprost nie mogłam znieść; zresztą następnego dnia ma się po
nich jeszcze silniejsze uczucie wstydu. A ja się naprawdę wstydziłam. Bo pomyśl tylko; ja,
beta, mam dziecko; postaw się tylko w moje położenie. - (Już na samą tę sugestię Leninę
przeszedł dreszcz). - Choć to nie była moja wina, przysięgam; do dziś nie wiem, jak to się
właściwie stało, bo przecież wypełniałam wszystkie maltuzjańskie zalecenia, wiesz, po kolei,
pierwsze, drugie, trzecie, czwarte, zawsze, przysięgam; a jednak to się stało. Tu, rzecz jasna,
nie ma ośrodka spędzania płodu, czy czegoś w tym rodzaju. A przy okazji, czy nadal ten
ośrodek jest w Chelsea? - zapytała. Lenina potwierdziła skinieniem głowy. - I zawsze taki
oświetlony we wtorki i piątki? - Lenina znów potwierdziła. - Ta śliczna wieża z różowego
szkła! - Biedna Linda uniosła twarz i z zamkniętymi oczyma w uniesieniu kontemplowała
zapamiętany jasny obraz. - I rzeka wieczorami - szepnęła. Wielkie łzy wytoczyły się powoli
spomiędzy mocno zaciśniętych powiek. - I powrót wieczorem ze Stoke Poges. A potem
gorąca kąpiel i aparat do masażu... No cóż. - Odetchnęła głęboko, potrząsnęła głową, otwarła
oczy, pociągnęła nosem raz czy dwa, potem wysmarkała się na podłogę, palce zaś otarła
tuniką. - Och, przepraszam bardzo - szepnęła w odpowiedzi na mimowolny grymas niesmaku
Leniny. - Nie powinnam się tak zachowywać. Przepraszam bardzo. Ale co człowiek ma robić,
kiedy nie ma chusteczek? Pamiętam, jak mnie to przygnębiało, cały ten brud, ten brak
higieny. Miałam straszną ranę na głowie, kiedy mnie tu przynieśli. Nie wyobrażasz sobie,
czym mi ją opatrywali. Gnój, po prostu gnój. Mówiłam im:  Cywilizacja to sterylizacja . I:
 Ten kto bakterie tępić chce, czystą ma wannę i wc , tak jakby byli dziećmi. Ale oni
oczywiście nie rozumieli. No bo jak? I w końcu przywykłam. Zresztą jak można utrzymywać
czystość bez bieżącej ciepłej wody? Spójrz na tę odzież. Ta obrzydliwa wełna to nie to co
syntetyk. Jest nie do zdarcia. A kiedy się pruje, należy ją cerować. Ale ja jestem beta;
pracowałam w dziale zapładniania; nikt mnie takich rzeczy nie uczył. To nie należało do
mnie. Poza tym naprawianie odzieży uchodziło za niewłaściwe. Wyrzucać, kiedy się robią
dziury, i kupować nowe.  Dużo łat, nędzny świat . Czy to nie słuszne? Naprawianie jest
aspołeczne. Ale tu to zupełnie co innego. Tu jest tak, jakby się żyło wśród wariatów.
Wszystko, co robią, jest obłąkane. - Rozejrzała się wokoło; spostrzegła, że John i Bernard
opuścili je i spacerują tam i z powrotem wśród kurzu i śmieci przed domem. Niemniej jednak
zniżyła głos do poufnego szeptu, tak blisko pochylając się ku zesztywniałej i odsuwającej się
Leninie, że przesycony zabójczą dla embrionów trucizną oddech rozwiewał włosy Leniny.
- Wez na przykład - szepnęła Linda ochryple - sposób, w jaki żyją ze sobą. Obłąkany,
powiadam ci, zupełnie obłąkany. Każdy należy do każdego, prawda? Czyż nie tak? - ciągnęła
Leninę za rękaw. Lenina przytaknęła odwróconą głową i wypuściwszy wstrzymywane w
płucach powietrze zaczerpnęła świeżego, mniej zatrutego. - No właśnie - ciągnęła kobieta -
natomiast tu nikt nie może należeć do więcej niż jednej osoby. A jeśli jesteś z kimś w zwykły
sposób, oni uważają, że jesteś zepsuta i aspołeczna. Nienawidzą cię i gardzą tobą. Pewnego
razu przyszło mnóstwo kobiet, zrobiły awanturę, bo ich mężczyzni przychodzili do mnie. A
cóż w tym złego? I potem rzuciły się na mnie... Och, to było straszne. Nie mogę ci o tym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl