[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ale na widok zwierzaka parsknąłem śmiechem. Brom obwąchał mnie, żeby się upew-
nić, przyjrzał się obozowisku, przycupnął na podwiniętych łapach, westchnął i zapadł
w drzemkę, jak to kot.
Brom pierwszy dostrzegł mego gościa. Minął kolejny dzień. Nadal nie potrafiłem
się zdobyć na to, by zejść z pagórka i przeprawić się przez Rzekę. Leżałem na plecach,
bezmyślnie zapatrzony na młode liście, gdy usłyszałem charakterystyczne dzwięki wy-
dawane przez koty na widok ptaków lub innych fruwających stworzeń: ak, ak, ak! Prze-
toczyłem się na bok, by sprawdzić, czemu Brom tak prycha; może spostrzegł jastrzębia
zawieszonego na tle nieba? Usiadłem i krzyknąłem.
Ktoś wysunął się z chmur i szybował w dół pod otwartym parasolem.
388
Wielkie białe półkole rozświetlone promieniami słońca. . . Liny przymocowane na
obu końcach napinały tkaninę wokół powietrznej kuli. U zbiegu lin, jak mucha w pa-
jęczynie, wisiał człowiek, a jego stopy poruszały się bezładnie, gdy opadał ku ziemi.
Zerwałem się i pobiegłem za nieznajomym, którego wiatr znosił w bok. Jasny parasol
opadał coraz niżej i wkrótce okazało się, że to wielka, biała, falująca kopuła. Widzia-
łem już całkiem wyraznie zawieszonego pod nią człowieka, który pomachał do mnie,
a następnie zaczął pociągać za liny, by wylądować na łące, a nie w koronach drzew.
Pobiegłem za nim. Spadł na łąkę nagle i z dużym impetem, mimo ochronnego paraso-
la, który na ziemi okazał się zupełnie bezużyteczny. Wstrzymałem oddech, gdy stopy
przybysza uderzyły o grunt. Przetoczył się  zapewne w nadziei, że wytraci szybkość;
ciągnął za sobą sflaczałą kopułę, a raczej zwykłą płachtę, podrywaną raz po raz powie-
wami wiatru i natychmiast opadającą na ziemię.
Czasza unosiła się niemrawo, ale mężczyzna stał już pewnie na nogach, choć masa
tkaniny ciągnęła go w bok, kiedy usiłował wyplątać się z lin i unieruchomić ją za wszel-
ką cenę. W końcu, uwolniony z więzów, zabrał się do zwijania białej tkaniny, która
wzdymała się i opadała niczym niezliczone żabie gardła. Chwyciłem kamień i rzuciłem
389
go na czaszę, by ją obciążyć i unieruchomić. Nieznajomy złożył ją byle jak i stanął ze
mną twarzą w twarz.
 Mongolfier  rzekł. Nie miałem pojęcia, co odpowiedzieć.
Stał przede mną blady, ponury mężczyzna, z prostymi czarnymi włosami, które opa-
dały mu na oczy. Nosił dopasowaną brązową kurtkę z mnóstwem zapinanych kieszeni,
spodnie i dziwnie lśniące buty sięgające do kolan, sznurowane długimi tasiemkami.
Skinąłem głową i z uśmiechem podszedłem do gościa, który cofnął się natychmiast,
nie odrywając ode mnie spojrzenia ciemnych, szeroko otwartych oczu. Takie spojrzenie
widywałem tylko u dzikich zwierząt, cierpiących męki od ran.
W tej samej chwili Brom wyszedł ostrożnie z krzaków rosnących za moimi pleca-
mi. Mężczyzna krzyknął, cofnął się i omal nie upadł. Na plecach dzwigał sakwę, niemal
tak dużą jak on sam. Niezdarnie wyciągnął tajemniczy przedmiot z osobliwej kiesze-
ni na biodrze. Było to urządzenie wielkości dłoni, z rękojeścią i ciemnym, metalowym
paluchem, którym nieznajomy wskazywał kota. Stał nieruchomo jak skała, ściskając ta-
jemniczy przedmiot i wytrzeszczał oczy. Brom wyczuł jego strach, lękliwie skrył się za
moimi plecami i zerkał ukradkiem na nieznajomego, który schował wreszcie aparat do
390
kieszeni i, obserwując uważnie kota, przykucnął aż dno wielkiej sakwy dotknęło grun-
tu. Dotknął czarnego punktu na pasku i wyprostował się energicznie. Wór stał sztywno
na łące.
 Mongolfier  rzekł po raz wtóry mężczyzna. Podłużną sakwę o nieregularnym
kształcie, pozbawioną uchwytów i pasków chronił połyskliwy futerał, podobny do mo-
jej czarnosrebrzystej płachty i przylegający tak szczelnie, jak tkanina mokra lub przyci-
śnięta wichurą napierającą ze wszystkich stron.
 Co to za sztuczka z tą sakwą?  zapytałem.
Uniósł dłoń na znak, że mam zamilknąć. Drugą ręką wyjął z innej kieszeni jeszcze
jeden czarny aparacik, umieścił go za małżowiną i poprawiał przez chwilę; urządzenie
wyglądało jak duże, czarne ucho. . . i rzeczywiście nim było. Nieznajomy skinął na
mnie, skupiony na swoim mechanizmie, lecz gdy podszedłem, znowu się cofnął.
 Jesteś bardziej nieufny od mojej krowy  powiedziałem. Mężczyzna przechylił
głowę na bok i słuchał swego ucha; przymknął powieki i zagryzł wargę.
 Więcej nieufności  powiedział wolno, jak przez sen. Popatrzyliśmy na siebie; [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl