[ Pobierz całość w formacie PDF ]

liła się do przodu. - Moglibyśmy ominąć te grzeczności,
agencie Devereaux? Mam przyjaciół w Kalifornii, któ­
rzy są w najwyższej rozpaczy. David Merrick znajduje
siÄ™ niedaleko stÄ…d...
- To dopiero trzeba sprawdzić. - Devereaux odłożył
teczkÄ™ i siÄ™gnÄ…Å‚ po nastÄ™pnÄ…. - Po waszym telefonie prze­
faksowano nam najważniejsze informacje. Federalny Å›led­
czy przesłuchał już waszego świadka w motelu w Utah.
- Podsunął wyżej okulary. - Zwiadek rozpoznał na zdjęciu
Davida Merricka. Teraz pracujemy nad identyfikacjÄ… tej
kobiety.
- No to po co tu jeszcze siedzimy?
Devereaux spojrzał na nią znad okularów, które znowu
zsunęły mu się na nos.
- Czego pani oczekuje? %7łe zaczniemy pukać do
wszystkich drzwi Forest Park i pytać tych ludzi, czy ostat­
nio nie ukradli jakiegoÅ› dziecka? - UprzedzajÄ…c jej
odpowiedz, uniósł pulchny palec. - Właśnie nadchodzą
dane na temat dzieci płci męskiej, w wieku od sześciu do
dziewiÄ™ciu miesiÄ™cy. Dokumenty adopcyjne, metryki uro­
dzenia. Sprawdzamy, kto w ciÄ…gu ostatnich trzech miesiÄ™­
cy zamieszkał w tej okolicy z małym dzieckiem. Nie mam
URZECZONA 119
wÄ…tpliwoÅ›ci, że do rana uda nam siÄ™ zawÄ™zić krÄ…g podej­
rzanych.
- Do rana? Devereaux! Dotarcie tutaj zajęło nam pra­
wie całą dobę. A pan każe nam czekać do rana!
Agent spojrzał na Mel.
- Tak. Jeżeli podacie nam nazwę hotelu, będziemy was
informować o dalszych postępach w śledztwie.
Mel poderwała się na równe nogi.
- Znam Davida i potrafiÄ™ go rozpoznać! Gdybym mog­
ła rozejrzeć się po okolicy i popytać ludzi...
- Tą sprawą zajmuje się policja federalna - przerwał
jej Devereaux. - Możemy oczywiÅ›cie poprosić paniÄ… o po­
twierdzenie identyfikacji chłopca, ale mamy przecież jego
fotografię. - Devereaux przeniósł wzrok na Sebastiana.
 PrzyjÄ…Å‚em tÄ™ sprawÄ™ za namowÄ… agenta Tuckera z Chica­
go, którego znam od ponad dwudziestu lat. Ponieważ
Tucker wierzy, że jest jednak coś w jasnowidzeniu, a ja
sam mam wnuka w wieku Davida, nie będę was namawiał
na powrót do Kalifornii i pozostawienie sprawy w naszych
rękach.
- Cenimy sobie paÅ„skÄ… pomoc, Devereaux. - Seba­
stian wstaÅ‚ i chwyciÅ‚ Mel za Å‚okieć, zanim zdążyÅ‚a wyrzu­
cić z siebie liczne inwektywy. - Zarezerwowałem dla nas
pokoje w hotelu  Pod Sosnami". BÄ™dziemy czekać na paÅ„­
ski telefon.
Agent podniósł się i wyciągnął rękę.
- Powinnam była na nią napluć - wściekała się Mel
kilka chwil pózniej, kiedy wyszli na dwór. - Policja fede­
ralna zawsze traktuje prywatnych detektywów jak piąte
koło u wozu.
- On zrobi, co do niego należy.
- Tak. - W zamyśleniu Mel pozwoliła, by Sebastian
120 URZECZONA
otworzył przed nią drzwi samochodu, który wypożyczyli
na lotnisku w Atlancie. - Tylko dlatego, że olśniłeś jego
kumpla w Chicago. A co ty tam w ogóle robiłeś?
- O wiele za maÅ‚o. - Sebastian zatrzasnÄ…Å‚ drzwi i ob­
szedł samochód. - Podejrzewam, że nie masz ochoty na
spokojnego drinka w hotelowym barze, a potem na lekkÄ…
kolacjÄ™?
- Nigdy w życiu! - Zapięła pasy. - Potrzebna mi lor­
netka. Musi tu gdzieś być jakiś sklep sportowy.
- Możemy poszukać.
- Aparat fotograficzny z dÅ‚ugim obiektywem - powie­
działa Mel sama do siebie, podwijając rękawy koszuli.
- Federalna policja - mruknęła ze złością. - Chyba żadne
prawo nie zabrania przejażdżki po przedmieściach?
- Chyba nie - odparł Sebastian, kiedy ruszyli. - Ani
przejażdżki, ani też przechadzki. Nie ma nic lepszego
w ciepły letni wieczór, jak spacer po miłej okolicy.
Mel posłała mu promienny uśmiech.
- Masz racjÄ™, Donovan.
- Ten komplement zachowam w pamięci do końca
życia.
Jechali wolno przez obsadzone drzewami ulice Forest
Park.
- Potrafisz powiedzieć...? - zaczęła Mel, po czym na­
tychmiast ugryzła się w język.
- Czy potrafię powiedzieć, który to dom? - dokończył
za nią Sebastian. - Może tak.
- Jak... ? - Znowu urwała i podniosła lornetkę do oczu.
- Jak to siÄ™ robi? - UÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ i udajÄ…c niezde­
cydowanie, skrÄ™ciÅ‚ w lewo. - To dość ciężko wytÅ‚uma­
czyć. Może kiedyś spróbuję, jeżeli nadal będzie cię to
interesować.
URZECZONA 121
Podjechał do krawężnika i zatrzymał wóz.
- Co robisz? - zaniepokoiła się Mel.
- Oni często wyjeżdżają z nim na spacer po kolacji.
- Co?
- LubiÄ… zabierać go na spacer po kolacji, a przed kÄ…­
pielÄ….
Mel machinalnie wyciągnęła ręce, odwróciła ku sobie
jego twarz i spojrzaÅ‚a mu w oczy. ZamrugaÅ‚a, oszoÅ‚omio­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl