[ Pobierz całość w formacie PDF ]

i Słoneczko patrzyli na siostrę z nadzieją, wiedząc, że związuje włosy tylko wtedy, gdy
obmyśla wynalazek - a wynalazek był im pilnie potrzebny.
- Masz rację - pochwaliła Wioletkę Ciotka Józefina. - Zamknij oczy. Ja też tak zawsze
robię, kiedy się boję: odcinam się od strachu i jest mi ciut lepiej.
- Ona się od niczego nie odcina - burknął Klaus. - Ona się koncentruje.
Klaus miał rację. Wioletka koncentrowała się usilnie na obmyślaniu urządzenia do
nadania sygnału POMOCY. Myślała o alarmie pożarowym. Migające światło i głośna syrena
to doskonały sposób wzywania pomocy. I nawet jeśli - co sieroty Baudelaire, niestety,
doskonale wiedziały - straż pożarna przyjeżdża czasem za pózno, aby uratować ludzkie życie,
to i tak alarm pożarowy jest dobrym wynalazkiem. Dlatego Wioletka rozmyślała nad
sposobem skonstruowania alarmu z materiałów, które miała pod ręką. Potrzebne było
urządzenie, które głośnym dzwiękiem przyciągnie czyjąś uwagę, a mocnym światłem wskaże
ratownikowi, skąd dobiega dzwięk.
TRACH! TRACH! Dwie grupy pijawek ponownie rozhuśtały łódz i kolejna porcja
wody chlusnęła do środka przez burtę. Słoneczko zaraz wzięło się do czerpania, ale Wioletka
wyrwała mu wiadro z ręki.
- Bero? - pisnęło Słoneczko, co znaczyło:  Zwariowałaś? .
Wioletka nie miała jednak czasu na dłuższe wyjaśnienia.
- Nie - rzuciła krótko i z wiadrem w ręku zaczęła wspinać się na maszt.
Wspiąć się na maszt żaglówki to trudne zadanie, ale wspiąć się na maszt żaglówki
rozbujanej przez bandę wygłodzonych pijawek to zadanie trzy razy trudniejsze. Dlatego
informuję was, że jest to jedna z tych rzeczy, których nigdy, pod żadnym pozorem, nie
powinniście robić. Ale Wioletka Baudelaire zaliczała się do gatunku wunderkind - co po
niemiecku znaczy  genialne dziecko , a w tym przypadku:  ktoś, kto umie szybko wspinać
się na maszty lodzi atakowanych przez pijawki - więc bardzo szybko znalazła się na szczycie
chwiejnego masztu żaglówki. Zawiesiła wiadro na samym czubku, tak że huśtało się w tę i z
powrotem, jak dzwon na dzwonnicy.
- Nie chcę ci przeszkadzać - zawołał z dołu Klaus, łowiąc w sieć rozwścieczoną
pijawkę i ciskając ją jak najdalej za burtę - ale łódka zaczyna tonąć! Pospiesz się!
Wioletka pospieszyła się. Złapała za róg żagla, wzięła głęboki oddech i zeskoczyła na
pokład. Tak jak miała nadzieję - żagiel rozdarł się od góry do dołu, hamując upadek Wioletki
i zostawiając jej w ręku kawał płótna. Na pokładzie zebrało się już naprawdę sporo wody.
Wioletka przebrnęła do Ciotki Józefiny, omijając po drodze liczne pijawki, których Klaus nie
nadążał wyrzucać siatką za burtę.
- Potrzebne mi cioci wiosło - oświadczyła, zwijając płótno w kulę. - I siatka na włosy.
- Wiosło mogę ci dać - zgodziła się Ciotka Józefina, oddając wiosło, - Ale siatka na
włosy jest mi niezbędna. Bez niej kok mi się rozleci.
- Daj jej tę siatkę! - wrzasnął Klaus, wskakując na ławeczkę, gdyż pijawka chciała
ugryzć go w kolano.
- Ale boję się, że włosy spadną mi na oczy! - jęknęła Ciotka Józefina, a w tej samej
chwili łodzią zatrzęsło kolejne TRACH! TRACH!
- Nie ma teraz czasu na dyskusje! - krzyknęła Wioletka. - Próbuję nas ratować! Dawać
siatkę, ale już!
- Wyraziłaś się niegramatycznie. Prawidłowa forma brzmi:  proszę o siatkę , a nie:
 dawać siatkę - zauważyła Ciotka Józefina.
Tego było już Wioletce za wiele. Ostrożnie omijając wijące się pijawki, najstarsza z
Baudelaire'ów chlapnęła jeszcze krok do przodu i zdarła siatkę z koka Ciotki Józefiny.
Wcisnąwszy do siatki zwinięty w kulę kawał żagla, chwyciła wędkę i zaczepiła brudny
tłumok na haczyku - zupełnie jakby wybierała się na połów ryb, których przysmakiem są
akcesoria żeglarskie i fryzjerskie.
TRACH! TRACH! %7łaglówka przechyliła się najpierw na jedną burtę, a potem na
drugą. Pijawki omal nie przebiły się do środka. Wioletka złapała wiosło i zaczęła
błyskawicznie, z całej siły, pocierać nim o krawędz burty.
- Co ty robisz? - zdziwił się Klaus, łowiąc w sieć trzy pijawki za jednym zamachem.
- Przez intensywne pocieranie o siebie dwóch kawałków drewna wywołam tarcie -
wyjaśniła Wioletka. - Tarcie wywoła iskrę. A od iskry podpalę płótno w siatce i wykorzystam
je jako sygnał świetlny.
- Chcesz wzniecić pożar? - krzyknął Klaus. - Przecież ogień to jeszcze większe
niebezpieczeństwo!
- Wcale nie, o ile będę go trzymać wysoko, na końcu kija - zapewniła brata Wioletka.
- Tak właśnie zrobię, a jednocześnie będę bić w wiadro jak w dzwon. Mam nadzieję, że
podwójny sygnał ściągnie jakąś pomoc.
Wioletka tarła i tarła wiosłem o skraj burty, ale iskra się nie pojawiała. Niestety, po
huraganowej ulewie i lalach Jeziora Azawego drewno było zbyt mokre, aby skrzesać iskrę,
która wznieciłaby ogień. Pomysł był dobry, ale trąc i trąc wiosłem bez rezultatu, Wioletka
zrozumiała, że w tym przypadku dobry pomysł okazał się marny. TRACH! TRACH!
Wioletka obejrzała się na Ciotkę Józefinę i na swoje przerażone rodzeństwo - i nagle poczuła,
że nadzieja wycieka z jej serca równie prędko, jak woda przecieka do łódki.
- Nie działa - zasmuciła się i łzy pociekły jej po policzkach. Przypomniała sobie
obietnicę, którą dała rodzicom na krótko przed ich śmiercią: że zawsze będzie się opiekowała
młodszym rodzeństwem. Widząc kłębowisko pijawek wokół tonącej łodzi, Wioletka
przestraszyła się, że nie dotrzyma obietnicy. - Nie działa - powtórzyła i z rozpaczą rzuciła
wiosło na pokład. - Musimy zdobyć ogień, a ja nie umiem go skrzesać.
- Nie szkodzi - powiedział Klaus, chociaż wcale nie była to prawda. - Na pewno
wymyślimy coś innego.
- Tintet - pisnęło Słoneczko, co mogło znaczyć:  Nie płacz. Przecież starałaś się jak
najlepiej . Ale Wioletka i tak płakała. Aatwo powiedzieć, że najważniejsza rzecz to starać się
jak najlepiej, lecz w wielkiej opresji nie jest ważne, kto i jak się stara, tylko kto się uratuje.
Aódka bujała z boku na bok, woda napływała przez szczeliny, a Wioletka płakała, bo zdawało
jej się, że nie ma już ratunku. Drżącym od szlochu ramieniem podniosła do oka lunetę, aby
sprawdzić, czy przypadkiem nie ma w pobliżu jakiejś innej łodzi albo czy przypływ nie zniósł
żaglówki bliżej brzegu - ale zobaczyła tylko odblask księżyca na zmarszczonej tafli jeziora. I
cale szczęście. Bo na widok tego odblasku przypomniała sobie naukowe zasady konwergencji
i rozszczepienia światła.
Naukowe zasady konwergencji i rozszczepienia światła są bardzo zawile. Ja, szczerze
mówiąc, nie rozumiem ich ani w ząb, nawet kiedy tłumaczy mi je mój przyjaciel, doktor
Lorenz. Ale dla Wioletki zasady te były oczywiste. Natychmiast przypomniała sobie, co
opowiadał jej tata dawno temu, gdy dopiero zaczynała się interesować naukami ścisłymi. Tata [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl