[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Jenny?
- Nie, Magda. Potknęła się, zatoczyła i... - Pokazała ręką na kolana Huntera, ale zatrzy-
mała na moment wzrok na pasku i opiętych dżinsach.
- Miałem zamiar się przedstawić - ciągnął Hunter - ale okazja sama wpadła mi na kola-
na.
Matt uporał się z resztą tequili.
- No to mam zostać, czy nie? - spytał i była to najbardziej interesująca kwestia, jaką wy-
głosił tego wieczoru. Jenny odczuła do niego coś w rodzaju życzliwości.
- Zostań - powiedziała. Hunter omal nie jęknął. Zauważył, jak złagodniała. Zdumiewają-
ca jest ta kobieca wrażliwość. Czy ona naprawdę niczego nie rozumie? Nie widzi? Ten facet
nadskakuje jej z zupełnie niewłaściwych powodów.
- Dzięki. - Matt posłał Jenny kolejny filmowy uśmiech. Sprawiał wrażenie naprawdę
szczęśliwego, że raczyła przyjąć go do towarzystwa.
- No to jeszcze po jednym! Ale tym razem, Jenny, wypijesz ze mną!
Hunter pomyślał ponuro, że Matta należałoby wypatroszyć i poćwiartować.
Dwie godziny pózniej, po posiłku, który ze wszech miar potwierdzał reputację, jaką cie-
szyła się restauracja, Jenny rozsiadła się wygodnie, w niemal równie swobodnej pozie, jaką
do perfekcji opanował Hunter Calgary. Matt okazał się całkiem sympatycznym facetem. Za-
chowywał się tak, jakby świadomie zadecydował, że przekazuje Jenny w ręce Huntera i od tej
pory świetnie się bawił. Mężczyzni są dużo przyjemniejsi, kiedy nas nie podrywają, pomyśla-
ła, uśmiechając się. Była lekko wstawiona. Matt pojechał dużo ostrzej i już nie liczył tequili, za
to niewzruszony spokój i obojętność Huntera nie zmieniły się ani odrobinę. Widocznie piwo
na niego nie działa, a stanowczo odmawiał tequili.
Nagle poczuła skurcz serca. Czy nie robi z siebie idiotki?
- Chyba was opuszczę. - Matt nieco obleśnie puścił do nich oko. Zachwiał się lekko,
wstając z krzesła, po czym rozejrzał się i powiedział: -Wszystko w porządku. Jestem no... w
porządku.
Hunter patrzył, jak sunie niepewnym krokiem do baru, gdzie dwie blondynki w sukien-
kach bez pleców samotnie popijały margaritę. A potem spojrzał na Jenny, która jakby trochę
osunęła się na krześle. Podejrzewał, że wypiła odrobinę więcej alkoholu niż zwykle i jej minka
niedostępnej księżniczki gdzieś zniknęła. Wyglądała... zachwycająco. A on, kurcze blade, wo-
lałby, żeby tak nie było.
Popatrzyła na niego przeciągle i oparła łokcie na stole.
- No, jesteśmy sami - powiedziała zuchowato. - Pora na trudne pytania.
- Wal.
- Jesteś na urlopie w Puerto Vallarta. Co robisz na co dzień w Stanach? - Pokazała kciu-
kiem na północ, jakby dla podkreślenia swoich słów.
- Chwilowo jestem bezrobotny. Miałem pracę, ale ją rzuciłem.
- Jaką pracę?
- Państwowa posada.
- To zawęża wybór. - Zmrużyła oczy. - Kontrola skarbowa.
Uśmiechnął się.
- Nie... - Roześmiała się niezbyt mądrze, zastanawiając się, dlaczego wszystko dookoła
wydaje się tak cholernie zabawne. - Jesteś urzędnikiem pocztowym. Nie, nie... senatorem z
któregoś z zachodnich stanów. Z Idaho. Albo Wyoming. Wyglądasz jak kowboj.
Uniósł brew.
- Kowboj?
- No, może nie całkiem. - Szukała odpowiednich słów. - Po prostu tak chodzisz.
- Mam krzywe nogi?
- Utrudniasz mi - stwierdziła oskarżycielsko. - Nie, poruszasz się jak kowboj. Jakoś tak
powoli, leniwie, na luzie. - I seksownie, omal nie dodała. - Nie znam oczywiście żadnego kow-
boja, więc mogę się mylić.
- W Houston jest pełno kowbojów. W każdym razie facetów, którzy tak o sobie myślą.
Na wargach Huntera pojawił się nikły uśmiech. Seksowny, niesłychanie seksowny
uśmiech, na który ona, Jenny, nie da się nabrać. O, nie. Nie ma mowy. Dobrze to zna. Ma
trzydzieści pięć lat, na litość boską. %7ładne takie numery na nią nie działają.
Obraz jej się trochę rozmazywał, co oczywiście nie było dobrym znakiem, zmrużyła więc
oczy.
- Czyżbym ci mówiła, że pochodzę z Houston? - spytała. - Nie przypominam sobie.
- Powiedziałaś, że tam mieszka twój ojciec.
- Och... no tak... - Wspomniała o ojcu, niezbyt precyzyjnie, w kontekście wychowywania
dzieci, kiedy Matt dość lekceważąco wyraził się o swojej rodzinie. Hunter robił wrażenie nie-
pokojąco trzezwego, a ona chyba przebrała miarę.
- A pracujesz w restauracji - dodał.
- Otwieram własną. Sądzisz, że to błąd? Wszyscy mi powtarzają, że nie dam sobie rady w
tej branży. Zbyt niepewny biznes. Restauracje plajtują w ciągu miesiąca. - Strzeliła palcami,
dumna ze swojej wiedzy i pozycji. - Mojemu ojcu się powiodło, a ja w tej branży też pracuję
od lat.
- Myślę, że sobie poradzisz.
Słowa Huntera zapadły jej głęboko w serce, choć wiedziała, że chciał być po prostu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl