[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Wiedziałam, że tak powiesz.
Wstałem, gdy się podniosła. Merlin także. Biały rumak podbiegł, gdy klasnęła
w dłonie.
 Nie potrzebujesz już mojej opieki  stwierdziła.  Pojadę więc i dołą-
czę do reszty w Dworcach Chaosu. Wasze konie czekają spętane przy tamtych
skałach.  Skinęła ręką.  Jedziesz, Merlinie?
 Zostanę z moim ojcem. I z królem.
 Jak chcesz. Mam nadzieję, że wkrótce znów cię zobaczę.
 Dzięki, Fi  powiedziałem.
Pomogłem jej wsiąść na siodło i przez chwilę patrzyłem, jak odjeżdża.
Wróciłem do ogniska. Random stał nieruchomo, zmagając się z burzą.
 Jest mnóstwo wina i żywności  oznajmił Merlin.  Przynieść ci trochę?
 Niezły pomysł.
Burza przysunęła się tak blisko, że w ciągu kilku minut dotarłbym do niej
na piechotę. Na razie trudno było ocenić, czy wysiłki Randoma dają jakiś efekt.
Westchnąłem ciężko i zamyśliłem się. Koniec. Tak czy inaczej, moje rozpoczęte
jeszcze w Greenwood trudy dobiegły końca. Nie muszę się mścić. Nie. Mamy nie
naruszony Wzorzec, może nawet dwa. Przyczyna wszystkich naszych zmartwień,
Brand, nie żyje. Wszelkie pozostałości mojej klątwy zostaną wymazane przez po-
tężne konwulsje Cienia. A ja zrobiłem, co mogłem, by ją odwrócić. Odnalazłem
przyjaciela w ojcu i przed śmiercią pogodziłem się z nim już w jego własnej oso-
bie. Mieliśmy nowego króla, który wyraznie otrzymał błogosławieństwo Jedno-
rożca. Przysięgliśmy mu lojalność  moim zdaniem szczerze. Znów połączyłem
109
się z rodziną. Czułem, że spełniłem swój obowiązek. Nic nie zmuszało mnie do
działania. Skończyły mi się powody i byłem tak bliski spokoju, jak może nigdy
w życiu. Wszystko było poza mną. Gdybym miał teraz umrzeć, to niech będzie.
Nie protestowałbym tak głośno, jak w każdej innej chwili.
 Daleko odszedłeś, ojcze.
Z uśmiechem skinąłem głową. Wziąłem trochę jedzenia. Cały czas obserwo-
wałem burzę. Jeszcze za wcześnie, by mieć pewność, ale chyba przestała się zbli-
żać. Byłem zbyt zmęczony, by zasnąć. Czy coś w tym rodzaju. Ból minął i ogar-
nęło mnie cudowne odrętwienie.
Byłem jak zanurzony w ciepłej wacie. Zdarzenia i reminiscencje nakręcały
psychiczny zegar w głowie. Z przeróżnych względów było to rozkoszne uczucie.
Skończyłem jedzenie, dołożyłem do ognia. Potem łyknąłem wina i patrzyłem na
burzę, niby w oszronione okno, za którym wybuchają sztuczne ognie. %7łycie by-
ło piękne. Jeśli Randomowi uda się rozproszyć tę nawałnicę, jutro wyruszę do
Dworców Chaosu. Nie wiem, co może mnie tam czekać. Może to gigantyczna
pułapka.
Zasadzka. Sztuczka. Odsunąłem tę myśl. W tej chwili jakoś nie miało to zna-
czenia.
 Zacząłeś mi opowiadać o sobie, ojcze.
 Naprawdę? Nie pamiętam już, co mówiłem.
 Chciałbym lepiej cię poznać. Opowiedz więcej.
Westchnąłem i wzruszyłem ramionami.
 Więc o tym.  Skinął ręką.  Cały ten konflikt. . . Jak to się zaczęło?
Jaka była twoja rola? Fiona mówiła, że przez wiele lat żyłeś w Cieniu pozbawiony
pamięci. Jak ją odzyskałeś, jak znalazłeś innych i wróciłeś do Amberu?
Zaśmiałem się. Raz jeszcze spojrzałem na Randoma i burzę. Wypiłem łyk
wina i otuliłem się płaszczem.
 Czemu nie?  mruknąłem.  Jeśli masz ochotę na długie historie, oto
jedna z nich. . . Przypuszczam, że najlepiej będzie zacząć od prywatnej kliniki
w Greenwood, na cieniu-Ziemi mojego wygnania. Tak. . .
Rozdział 14
Opowiadałem, a niebo wykonało nad nami pełny obrót. Potem drugi. Zmaga-
jący się z nawałnicą Random zwyciężył. Rozstąpiła się przed nami jak rozcięta
toporem olbrzyma. Szalała jeszcze z obu stron, by wreszcie odejść na północ i po-
łudnie, rozpływając się, słabnąc i znikając.
Kraina, którą zasłaniała, przetrwała, lecz czarna droga zniknęła. Merlin twier-
dzi jednak, że to żaden kłopot. Gdy nadejdzie pora, by przejść na drugą stronę,
przywoła dla nas pasmo babiego lata.
Random odszedł. Straszliwy był wysiłek, którego się podjął. Gdy wypoczy-
wał, nie wyglądał już jak dawniej: zapalczywy młodszy brat, któremu uwielbia-
liśmy dokuczać. Na jego twarzy wystąpiły linie, których nie dostrzegałem wcze-
śniej: oznaki głębi, na którą nie zwracałem uwagi. Może to niedawne wydarzenia
wpłynęły na jego obraz w moich oczach, ale wydawał się jakby silniejszy i bar-
dziej szlachetny. Czyżby nowa rola tak podziałała? Naznaczony przez. Jednoroż-
ca, namaszczony przez burzę, chyba rzeczywiście nawet przez sen wyglądał po
królewsku.
Ja już spałem, a Merlin drzemał w tej chwili. Zadowolenie daje mi fakt, że
w tej krótkiej chwili przed jego przebudzeniem jestem jedynym płomykiem świa-
domości na grani Chaosu. Spoglądam na ocalały świat, świat oczyszczony, świat,
który trwa. . .
Spózniliśmy się może na pogrzeb taty, na rejs w jakieś bezimienne miejsce
poza Dworcami. To smutne, ale nie miałem siły, by się ruszyć. Widziałem jednak
splendor jego odejścia, a wielką część jego życia noszę w sobie.
Pożegnaliśmy się. On by to zrozumiał. I ty żegnaj, Eryku. Po tylu latach mó-
wię to wreszcie, właśnie w taki sposób. Gdybyś dożył tej chwili, wszystkie nasze
rachunki zostałyby zamknięte. Pewnego dnia może nawet zostalibyśmy przyja-
ciółmi. . . skoro zniknęły wszelkie powody sporów. Ze wszystkich par w rodzinie,
ty i ja najbardziej byliśmy podobni do siebie. Może z wyjątkiem Deirdre i mnie,
w pewnym sensie. . . Lecz łzy z tej przyczyny zostały przelane już dawno. Mimo
to, żegnaj jeszcze raz, najukochańsza siostro; zawsze żyć będziesz w moim sercu.
I ty, Brandzie. . . Wspominam cię z goryczą, szalony bracie. Prawie nas znisz-
111
czyłeś. Niemal zrzuciłeś Amber z wyniosłego gniazda na piersi Kolviru. Wstrzą-
snąłbyś całym Cieniem. Niemal rozbiłeś Wzorzec i przebudowałeś wszechświat
na własny obraz. Obłąkany i zły, tak blisko byłeś realizacji swych pragnień, że
jeszcze teraz drżę na samo wspomnienie. Jestem zadowolony, że odszedłeś, że
zabrały cię strzała i otchłań, że nie hańbisz już swą obecnością ludzkich siedzib
ani nie oddychasz słodkim powietrzem Amberu. Chciałbym, byś nigdy się nie
urodził, a jeśli już, to abyś zginął wcześniej. Dość! Takie refleksje pomniejszają
mego ducha. Bądz martwy i nie nawiedzaj już moich myśli.
Rozkładam was jak karty, moi bracia i siostry. To bolesne, lecz i pobłażliwe
wobec siebie, uogólniać w taki sposób, ale wy. . . ja. . . my zmieniliśmy się chyba
i zanim znowu włączę się do ruchu, potrzebuję tego ostatniego spojrzenia.
Caine, nigdy cię nie lubiłem i nadal ci nie ufam. Obraziłeś mnie, zdradziłeś,
a nawet pchnąłeś mnie sztyletem. Zapomnijmy o tym. Nie podobają mi się twoje
metody, ale tym razem nic nie mogę zarzucić twojej lojalności. Pokój więc. Niech
nowe panowanie rozpocznie się od czystego konta w naszych obrachunkach.
Llewello, posiadasz wielkie rezerwy charakteru, a niedawne okoliczności nie
zmusiły cię, by z nich skorzystać. Za to jestem wdzięczny. To czasem przyjemne
 wyjść z konfliktu nie poddając się próbie.
Bleysie, wciąż jesteś dla mnie postacią spowitą w blask: mężny, wylewny,
gwałtowny. Za to pierwsze, mój szacunek; za drugie, mój uśmiech. A trzecie
przynajmniej ostatnio złagodniało. To dobrze. W przyszłości trzymaj się z dala
od spisków. Nie pasują do ciebie.
Fiono, ty zmieniłaś się najbardziej. Muszę nowym uczuciem zastąpić stare,
księżniczko, gdyż po raz pierwszy staliśmy się przyjaciółmi. Przyjmij moją sym-
patię, czarodziejko. Jestem twoim dłużnikem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl