[ Pobierz całość w formacie PDF ]
parę chwil. Wystrzeliła długa łapa i zatopiła się w moim nadgarstku,
puściłem jego kark, który mocno trzymałem, a Borys w okamgnieniu
63
zagłębił zębiska w moim kciuku i zwiał. Ja stałem ogłupiały, w
krwawiącej dłoni trzymając pokruszoną tabletkę, i patrzyłem na
poszarpane strzępy, będące niegdyś prześcieradłem do omotywania
kotów. Od tamtej pory Borys nienawidził samego mojego widoku, a
uczucie to w pełni odwzajemniałem.
Tak więc na tym pogodnym niebie pojawiło się parę chmurek.
Dalej z przyjemnością odwiedzałem ten dom, a \ycie koiło rany,
prócz tego, \e wspólnicy nieustannie ze mnie drwili. Nie byli w
stanie zrozumieć, dlaczego jestem gotów z ochotą poświęcać tyle
czasu stadu kotów. Oczywiście, wszystko to znakomicie pasowało
do ich nastawienia, gdy\ Siegfried nie ufał ludziom trzymającym
jakiekolwiek zwierzęta w domu. Nie potrafił zrozumieć ich
mentalności, a swoje poglądy wyłuszczał ka\demu, kto zechciał go
słuchać. Sam, rzecz jasna, trzymał pięć psów i dwa koty. Psy,
wszystkie co do jednego, podró\owały z nim wszędzie samochodem,
do tego i psy, i koty codziennie osobiście karmił - nie pozwoliłby się
nikomu zastąpić. Wieczorami, kiedy siadywał w fotelu przed
kominkiem, wszystkie siedem zwierzaków kłębiło się u jego stóp. Po
dziś dzień jest zajadłym przeciwnikiem domowych pupili, chocia\
kolejne pokolenia machających psich ogonów niemal zasłaniają mu
widoczność, kiedy siada za kierownicą hoduje równie liczne koty,
ma kilka potę\nych akwariów z tropikalnymi rybkami i parę wę\y.
Tristan tylko jeden raz zobaczył mnie w akcji u pani Bond.
Wyjmowałem akurat długie kleszcze z szafki z instrumentami, kiedy
wszedł do sali zabiegowej.
- Jakiś ciekawy przypadek, Jim? - zainteresował się.
64
- Nie, nic szczególnego. Jak zwykle, jadę do jednego z kotów
pani Bond. Kostka utkwiła mu między zębami.
Młodzieniec przez chwilę przypatrywał mi się z namysłem.
- Chyba z tobą pojadę. Ostatnio nie miałem do czynienia z
małymi zwierzakami.
Kiedy zajechaliśmy do ogrodu kociego domu, poczułem się
dotkliwie zaambarasowany. Jedną z podstaw naszych znakomitych
układów z panią Bond była ta, \e czule odnosiłem się do jej
podopiecznych. Nawet wobec najdzikszych i najostrzejszych
zachowywałem się zawsze łagodnie, ze spokojem i troskliwością.
Wcale nie udawałem, po prostu przychodziło mi to naturalnie.
Jednak\e nie zdołałem powściągnąć obaw, jak Tristan zareaguje na
moje lekarskie podejście do kociaków.
Oczekująca w progu pani Bond w mgnieniu oka zorientowała
się w sytuacji i podała drugą parę rękawic. Tristan, kiedy mu je
wręczyła, popatrzył lekko zdumiony, lecz z właściwym sobie czarem
podziękował damie. Jeszcze bardziej się zdziwił, gdy wszedł do
kuchni, pociągnął nosem, wdychając zagęszczone powietrze, i obiegł
wzrokiem niezliczoną masę futrzastych stworzeń, okupujących
ka\dy niemal skrawek przestrzeni.
- Panie Herriot, przykro mi, ale ten kawałek kostki utkwił
między zębami Borysa - oznajmiła pani Bond.
- Borysa! - Poczułem skurcz \ołądka. - Na miłość boską jak
zdołamy go pochwycić?
- Och, okazałam się przebiegła - odparła. - Udało mi się zwabić
go do kociego koszyka ulubionym smakołykiem.
65
Tristan poło\ył dłoń na ustawionej na stole ogromnej
wiklinowej klatce.
- Jest tutaj, prawda? - upewnił się obojętnym tonem. Odsunął
zatyczkę i otworzył wieko. Przez jedną trzecią sekundy zwinięte w
kłębek stworzenie i Tristan z napięciem patrzyli sobie w oczy, a
potem zwinne, czarne ciało bezszelestnie wystrzeliło z koszyka tu\
przy uchu młodzieńca i jak błyskawica znalazło się na szczycie
wysokiego kredensu.
- Zwięci pańscy! - zawołał Tristan. - Do diabła, co to było?
- To - wyjaśniłem - był Borys. A teraz musimy go znowu
sprowadzić na dół. - Wspiąłem się na krzesło, powoli wyciągnąłem
dłoń ku szafie i zacząłem kici-kiciać" niezwykle przymilnym
tonem.
Po jakiejś minucie Tristan najwyrazniej uznał, \e wpadł na
lepszy pomysł. Niespodziewanie skoczył i chwycił Borysa za ogon.
Jednak tylko na sekundę, gdy\ kot natychmiast się oswobodził, w
szaleńczym pędzie okrą\ył kuchnię, pognał po szczycie szafek i
komódek, odbił się od zasłon, zataczał koła niczym opętany jezdziec
śmierci.
Tristan ustawił się w strategicznym punkcie, a kiedy Borys go
mijał, porwał się na niego zjedna z rękawic.
- Nie udało mi się zatrzymać tego piekielnego zwierzaka! -
zawołał zmartwiony. - Ale oto znowu nadciąga... łap to, ty czarny
diable! Cholera, nie mogę go przydybać!
Aagodne domowe kociaki, przera\one szczękiem talerzy,
puszek i naczyń oraz okrzykami Tristana i tym, \e wymachiwał ręką,
66
same zaczęły biegać, strącając wszystko to, co Borysowi udało się
ominąć. Hałas i zamieszanie dotarły nawet do pana Bonda, wszak
tylko na chwilę, uniósł bowiem z przelotnym zdumieniem wzrok na
kłębiące się zwierzaki i zaraz wrócił do swojej gazety.
Tristan, zaczerwieniony niczym myśliwy na tropie, naprawdę
zaczął się bawić całą tą sytuacją. Skurczyłem się w sobie, kiedy
krzyknął do mnie radośnie:
- Jim, nagoń go do mnie! W następnej rundzie złapię nicponia!
Nigdy nie udało się nam pochwycić Borysa. Musieliśmy
pogodzić się z tym, \e kość wyjdzie samoistnie. Owa wizyta
weterynaryjna nie skończyła się sukcesem. Jednak Tristan, gdy
wsiadaliśmy do samochodu, uśmiechnął się z zadowoleniem.
- To było coś wspaniałego, Jim. Nie miałem bladego pojęcia, ile
zabawy dostarczają ci te kociaki.
Wszak\e pani Bond, kiedy spotkaliśmy się ponownie, cierpko
skomentowała całe wydarzenie:
- Panie Herriot - oświadczyła - mam nadzieję, \e następnym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]