[ Pobierz całość w formacie PDF ]

znajdowała się pięć mil od miasta. Miał klacz na wyzrebieniu, a z tonu jego głosu, nad którym z
trudem panował, wywnioskowałem, że zapowiada się ciężki poród.
- Boję się, że ją stracę, doktorze! - wyznał z przerażeniem w głosie. Zapewniłem go, że ledwo
zdąży odwiesić
słuchawkę, strzelić sobie kielicha dla kurażu i wrócić do stajni - będę już u niego. To go
widocznie uspokoiło, gdyż podziękował mi i rozłączył się.
Natychmiast zawołałem Skauta, który właśnie poprawiał ustawienie półek na zapleczu.
Uznałem bowiem, że chłopiec powinien zapoznać się z różnymi aspektami praktyki
weterynaryjnej, zwłaszcza że już na wstępie zwierzył mi się, że chciałby w przyszłości zostać
weterynarzem. Miałem tylko nadzieję, że jego matce uczestnictwo tak małego chłopca w cudzie
narodzin nie wyda się czymś niewłaściwym. Znając Dee Dee, nie przypuszczałem jednak, aby
wciskała swemu synowi bajeczki o znajdowaniu dzieci w kapuście lub przynoszeniu ich przez
bociany. Zresztą wiejskie dzieci obcują z tymi problemami od najwcześniejszej młodości, a
Skaut powoli przeistaczał się w prawdziwe wiejskie dziecko. Towarzyszył mi w objazdach farm
półciężarówką i wystarczyło zawołać, aby już był przy mnie, gotów do drogi.
Clarence z ponurą miną czekał na nas u wejścia do stajni. Poszedłem w kierunku, który mi
wskazał, i zastałem klacz leżącą na boku. Widać było, że ma bóle. Normalnie weterynarz nie ma
zbyt wiele do roboty przy wyzrebieniu - wystarczy, że obserwuje przebieg akcji porodowej. W
tym przypadku jednak, mimo usilnego parcia, zrebię nie mogło przejść przez drogi rodne.
Oznaczało to, że będę musiał dopomóc matce w wydaniu go na świat. Znałem już tę klacz i
wiedziałem, że ma bardzo zrównoważony charakter, zdecydowałem więc zastosować łagodny
środek uspokajający - 5 cm3 detomi-dyny dożylnie. Mogłem wstrzyknąć lek w lewą lub prawą
żyłę jarzmową, łatwą do zlokalizowania. Wybrałem prawą, bo klacz leżała na lewym boku.
- To się nazywa rynienka jarzmowa - tłumaczyłem Skautowi, prowadząc palcem linię od
ganaszu klaczy do
nasady szyi. Chłopiec przysłuchiwał się uważnie, trzymając moją torbę lekarską, każdej chwili
gotów do pomocy.
- Musi potrwać pięć do dziesięciu minut, zanim lek zacznie działać - wyjaśniłem, patrząc w jego
oczy, z wrażenia okrągłe jak spodki. Wytłumaczyłem mu też, w jakim celu podałem klaczy
środek uspokajający. Chodziło o to, aby osłabić jej gwałtowne parcia. Wtedy bezpiecznie będę
mógł udzielić pomocy przy porodzie.
Skaut zaglądał mi przez ramię, kiedy zawinąwszy rękawy skontrolowałem położenie płodu w
drogach rodnych. Z ulgą stwierdziłem, że jest prawidłowe - piersią do dołu i przednimi nóżkami
naprzód.
- yrebię jest ułożone prawidłowo - zameldowałem obecnym, bo i Clarence zaglądał ponad głową
Skauta. Widząc, że chłopiec nie rozumie tego określenia, dodałem na jego użytek: - To wygląda
tak, jakby chciało dać nurka do basenu. Obie przednie nóżki wyciągnięte do przodu, tylko
jedna trochę bardziej, a podbródek oparty na nadgarstkach.
Dla jasności zademonstrowałem mu to ułożenie na własnych rękach, aż Skaut pokiwał głową ze
zrozumieniem.
- Gdyby główka nie leżała równo, tylko była skręcona w jedną stronę, mielibyśmy spore
kłopoty. Przy takim ułożeniu niemożliwy jest poród siłami natury.
Na szczęście jednak główka zrebięcia była ułożona prosto, co rokowało pomyślne rozwiązanie.
Zgodnie z moimi oczekiwaniami wkrótce ukazały się kopytka zwrócone podeszwami w dół, co
oznaczało postawę górną, czyli najlepszą z możliwych. Teraz trzeba było tylko łagodnie
pociągać nóżki zrebięcia zgodnie z rytmem parcia matki. Dałem więc Skautowi znak, aby podał
mi linki porodowe, co niezwłocznie uczynił.
Takie linki są stalowe, ale nie powodują żadnych urazów u maleństwa. Z pomocą Skauta
założyłem je na nóżki zrebięcia, ponad stawami pęcinowymi. Teraz trzeba było ciągnąć, i to
mocno. Normalny poród klaczy powinien się zakończyć w ciągu dwudziestu do dwudziestu
pięciu minut bez względu na to, czy odbywa się siłami natury czy z pomocą. Jeżeli jednak parcie
klaczy wspomagane jest ciągnięciem za linki - w pięć lub najdalej dziesięć minut powinno być
po wszystkim.
- Rób to, co ja - poleciłem Skautowi, dając mu do ręki jedną z linek. Ujął ją oburącz i ciągnął
tak, jak widział to u mnie. Z wysiłku aż otworzył usta, a kiedy na zewnątrz ukazały się
kasztanowate nadpęcia i nadgarstki zrebaka - usłyszałem jego przyspieszony oddech. Następnie
pojawił się miękki, wilgotny pyszczek, a wkrótce i cała główka ozdobioną białą gwiazdką. Za nią
ukazały się barki - najszersza część ciała zrebięcia, która zwykle sprawia największą trudność
przy porodzie - a potem łatwo wyśliznęła się reszta tułowia, biodra i tylne nogi. Było już po
wszystkich.
Tym sposobem w północnym Maine przyszło na świat nowe zrebię. Jego  światem" miała być
farma Clarence'a Freebakera, w której skład wchodziło dwadzieścia akrów ogrodzonych
pastwisk, nowa stajnia kryta jaskrawoczerwoną dachówką i kilka akrów lasu, przez który
przepływał strumyk, dający ochłodę w gorące dni. Clarence zadbał, aby nie brakło owsa i siana,
toteż maleństwo miało zapewnione bezpieczne i dostatnie bytowanie. Narodzinom towarzyszył
obfity wyciek wód płodowych, a i mnie spłynął po czole i policzkach strumyk potu. Zdałem sobie
z tego sprawę, gdy przez otwarte wrota stajni wdarł się chłodny powiew. Otarłem czoło
rękawem i z uśmiechem spojrzałem na Skauta.
Widziałem już w życiu dziesiątki porodów, prawidłowych i patologicznych, ale za każdym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl