[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nej z ławek, a na głowie miał spłaszczony kapelusz nasunięty na
oczy. Z daleka mógł uchodzić za kogoś obserwującego grupkę
chłopców, którzy grali w piłkę.
Pół godziny pózniej Edward sprowadził, choć niechętnie,
latawiec na ziemię. Gabriel pokazał mu, jak go złożyć, tak by
ogon i sznurek nie splątały się ze sobą.
- Ale się świetnie bawiłem! - Edward był rozpromieniony.
- Mój latawiec był dziś najlepszy w całym parku. Fruwał wyżej
niż wszystkie inne i nie zaczepił o żadne drzewo.
- Doszedłeś już do wprawy i wiesz, jak się z nim obchodzić?
- Gabriel kÄ…tem oka zauważyÅ‚, że mężczyzna wstaÅ‚ z Å‚awki i po­
dążył powoli ich śladem.
Gdy zbliżali się już do Sutton Lane, człowiek w brązowym
płaszczu nadal dyskretnie towarzyszył im, choć pozostawał
w pewnej odlegÅ‚oÅ›ci. Kiedy znalezli siÄ™ pod samym domem, ot­
worzyła im pani Trench.
- O, panicz Edward wróciÅ‚! - UÅ›miechnęła siÄ™. - Czy do­
brze się panicz bawił na tej wyprawie z latawcem?
-Wspaniale! - Edward, trzymajÄ…c ostrożnie latawiec oby­
dwiema rękami, spojrzał na Gabriela. - Dziękuję panu, sir.
Może byśmy jeszcze kiedyś poszli razem do parku?
Gabriel rozwichrzył mu włosy ręką.
- Nie widzę przeszkód.
- A może zagramy wieczorem w karty? Amelia i ja jesteśmy
w tym bardzo dobrzy.
- Zobaczymy.
Edward z rozradowaną miną wbiegł pędem na schody.
168
Gabriel zwrócił się do pani Trench:
- Proszę powiedzieć pani Jones, że wrócę za chwilę. Mam
coś do załatwienia.
- Pani Jones jest w salonie, sir, zaraz jÄ… powiadomiÄ™.
Gabriel zbiegÅ‚ ze schodów i podążyÅ‚ wzdÅ‚uż ulicy energicz­
nym krokiem. CzÅ‚owiek w brÄ…zowym pÅ‚aszczu musiaÅ‚ przy­
spieszyć, żeby nie stracić go z oczu.
Za rogiem Gabriel skręcił raptownie w prawo. Gdy był
już pewien, że człowiek w brązowym płaszczu nie może go
dostrzec, skręcił w wąskie przejście wiodące do tylnych drzwi
miÄ™dzy dwoma rzÄ™dami budynków. PrzywarÅ‚ do Å›ciany i cze­
kał.
Chwilę pózniej człowiek w brązowym płaszczu mijał wylot
pasażu z wielce zaniepokojonÄ… minÄ…. Gabriel schwyciÅ‚ go za ra­
mię, wciągnął w przejście i trzepnął nim o ceglany mur.
- Co pan, u diabła, robisz? - stęknął tamten. Wytrzeszczył
jednak oczy ze zdziwienia, kiedy w dÅ‚oni Gabriela ujrzaÅ‚ pisto­
let.
- Czemu pan za mną szedł? - spytał Gabriel.
- Nie wiem, o czym pan mów. - Mężczyzna jak zahipnoty­
zowany wpatrywał się w broń. - Słowo daję!
-W takim razie na nic mi siÄ™ pan nie przyda.
Mężczyzna w brązowym płaszczu rozdziawił usta.
- Nie może mnie pan zastrzelić!
- A to dlaczego?
- Nie ma pan prawa! Nie zrobiłem nic złego.
- Niech no się pan jaśniej wyrazi.
- Szedłem po prostu do pracy. - Mężczyzna w brązowym
płaszczu skulił się. -Wie pan, ja jestem fotografem.
- Nie widzę, żeby miał pan ze sobą kamerę.
- Fotografowie nie zawsze chodzą po ulicy z kamerą w ręce.
- Istotnie, to prawda. Ale dowiedziałem się niedawno, że
czasami chodzÄ… po ulicy z kamerÄ… ukrytÄ… w kapeluszu! - Gabriel
169
zdarł mu spłaszczone i znoszone nakrycie głowy. Wewnątrz nie
było jednak kamery.
- Ejże, proszę pana... - wychrypiał człowiek w brązowym
płaszczu - pan nie może...
U wylotu pasażu pojawiła się jakaś postać.
Gabriel i człowiek w brązowym płaszczu odwrócili się ku
niej: Gabriel zirytowany tym, że ktoÅ› mu przeszkodziÅ‚, czÅ‚o­
wiek w brązowym płaszczu w nadziei na ratunek.
- Panie Jones! - Venetia podeszła do nich szybkim krokiem,
unosząc rąbek czarnej sukni, tak by nie zetknęła się z brukiem.
- Co się tu właściwie dzieje? Pani Trench mówiła mi, że miał
pan coś do załatwienia, ale ja się obawiam, iż to jakiś podejrzany
interes!
- Zwietnie mnie pani zna.
Venetia dopiero wtedy dostrzegła pistolet.
-Panie Jones!
Gabriel westchnÄ…Å‚.
- Stanowczo powinna pani przywyknąć do mówienia mi po
imieniu. - Wskazał na człowieka w brązowym płaszczu. - Czy
zna pani tego mężczyznę?
- Oczywiście! - Venetia skinęła głową w ukłonie. - Dobry
wieczór, panie Swinden.
Swinden nerwowo pomacał swój kapelusz.
- Prześlicznie pani wygląda, jak zwykle.
- Dziękuję. - Venetia spojrzała ostro na Gabriela.
- O co tu chodzi?
- WÅ‚aÅ›nie pytaÅ‚em pana Swindena o to samo. ZledziÅ‚ w par­
ku Edwarda i mnie, kiedy puszczaliśmy latawca, a potem szedł
za nami aż do domu. Wydało mi się to bardzo podejrzane.
- Co za straszne nieporozumienie, pani Jones! - jęknął
Swinden, zwracając się do Venetii. - Przypadkowo znalazłem
siÄ™ w tej okolicy, kiedy spacerowaÅ‚em sobie, żeby zażyć Å›wieże­
go powietrza, a pan Jones z miejsca doszedł do wniosku, że go
śledziłem!
170
- ProszÄ™ mi wybaczyć, panie Swinden, ale i mnie siÄ™ to wy­
daje dziwne - wycedziÅ‚a Venetia. - Przecież mieszka pan caÅ‚­
kiem gdzie indziej.
Swinden odchrzÄ…knÄ…Å‚.
- Mam tutaj klienta.
- Gdzie on mieszka? - spytał Gabriel.
Na twarzy Swindena odmalowało się zakłopotanie.
-On. . . eee...
- A więc żadnego klienta pan tu nie ma.
- Nie mogłem odszukać jego domu - stęknął Swinden.
Obecność Venetii dodaÅ‚a mu pewnoÅ›ci siebie, pomyÅ›laÅ‚ Ga­
briel. Bez wątpienia doszedł do wniosku, że póki ona tu jest, nic
mu nie grozi.
- W takim razie - chwycił go za ramię - proszę mi pozwo-
lić, żebym pana odprowadził do lepiej mu znanej części miasta.
Znam drogÄ™ na skróty. Wprawdzie wiedzie ona przez dość nie­
bezpieczne dzielnice, odległe uliczki i wokół doków, ale proszę
się nie bać, mam przecież ze sobą pistolet.
- Och, nie! - Swinden zatrząsł się ze Strachu. - Nigdzie
z panem nie pójdę! Niech się pani na to nie zgadza, pani Jones!
BÅ‚agam paniÄ…!
-A może pan po prostu odpowie mężowi na jego pytania?
- spytała słodkim tonem Venetia. - Jeśli tak, nie pozwolę mu
pana skrzywdzić.
Gabriel uniósł brwi, ale powstrzymał się od komentarzy.
Swinden wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć.
- ChciaÅ‚em siÄ™ tylko dowiedzieć, czy zna pan nazwisko no­
wego klienta Burtona. Nie może mi pan nic zarzucić - wyjÄ…­
kał.
-Jakiego klienta? - Gabriel zaczął rozumieć.
Swinden westchnÄ…Å‚ z rezygnacjÄ….
-Jakiś czas temu Burton postanowił rozkręcić swój interes.
Nigdy nie miał wielkiego szczęścia, jeśli chodzi o artystyczny
światek i portrety, rozumie pan. Ale jakieś dwa tygodnie temu
171
zaczął używać bardzo zmyślnej ukrytej kamery. Spytałem go,
skąd na nią miał. A on na to, że trafił mu się bardzo zamożny
klient, który go najął do śledzenia i fotografowania kogoś.
- Mówił panu coś o tej swojej nowej specjalności? - spytał
Gabriel.
Swinden skinął twierdząco głową.
- Burton byÅ‚ dumny z tych swoich nowych sukcesów. Prze­
chwalał się nimi.
- Był pan z nim zaprzyjazniony?
Pytanie zbiło Swindena z tropu.
- Burton nie miał żadnych przyjaciół, ale owszem, byłem
jego dobrym znajomym. Poznaliśmy się bliżej, gdy zaczęliśmy
zajmować się tym fachem. Na początku pracowaliśmy razem.
Niezle wtedy zarabialiśmy na fotografiach z duchami.
- Zdaje się, że kiedyś było to zyskowne zajęcie?
-W rzeczy samej. - Swinden zasępił się. - Przez ładnych [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl