[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Och, to chyba nie byłoby słuszne. Stracił pan tyle czasu. Pańska fatyga powinna być
jakoś wynagrodzona.
- Największą nagrodą jest dla mnie rozmowa z tak uroczą osobą, jak pani.
- Pan jest bardzo miły.
- A pani prześliczna. W blasku księżyca robi pani wrażenie jakiejś czarodziejskiej
zjawy. Czy nie sądzi pani, że dobrze byłoby wypić za nasze nocne spotkanie? Widziałem w
barku kilka bardzo interesujących butelek.
Roześmiała się.
- Trzeba przyznać, że pan jest bezczelny.
- Przed chwilą pani powiedziała, że jestem bardzo miły .
- Jedno drugiego nie wyklucza.
- Więc jak będzie z naszym toastem? Zawahała się.
- Lubię tylko bardzo dobre cocktaile.
- O, to się znakomicie składa - ucieszył się Olszewski. - Bo ja właśnie jestem
mistrzem od cocktaili. - Pośpiesznie wyjął z barku kilka butelek i zaczął przyrządzać napój w
mikserze, następnie sięgnął do lodówki po lód. - Mam nadzieję, że będzie pani smakować.
- Jak się nazywa ten cocktail?
- Księżycowy. Wybrałem coś odpowiedniego do nastroju.
Olszewski pił bardzo ostrożnie, pani Wasicka natomiast, po pierwszym kieliszku
przyjętym z pewnym wahaniem, gasiła pragnienie w sposób dosyć beztroski. Rezultat takiego
postępowania nie dał na siebie długo czekać.
- Mam ochotę potańczyć - oznajmiła w pewnej chwili. - Nastawię adapter. Mam
bombowe płyty stereo.
- Lepiej nie - zaprotestował Olszewski. - Milicja.
- Gwiżdżę na milicję! Chcę tańczyć!
Nie pozwolił jej jednak nastawić adaptera. Nadąsała się.
- Jesteś strasznie despotyczny - powiedziała przechodząc nagle na ty . - Jeżeli nie
możemy mieć porządnej muzyki, to będę ci cichutko śpiewała do ucha. Chcę tańczyć -
upierała się. - Zaczekaj chwileczkę. - Pobiegła do bielizniarki i wyjęła z niej niewielką
butelkę.
- Czego pani tam szuka? - spytał niespokojnie Olszewski, w którym od razu obudziła
się zawodowa czujność.
- Muszę się troszkę odświeżyć. Mam nadzieję, że ty nie masz uczulenia na konwalie.
- Uczulenia?
- No, tak. Wyobraz sobie, co za tragedia. Mój ulubiony zapach to konwalia, a nigdy
nie mogę używać tych perfum, bo mój mąż jest straszliwie na nie uczulony. Zdaje się, że to
się nazywa alergia. Jak tylko poczuje konwalie, zaczyna się dusić. Wygląda wtedy strasznie.
Kiedyś poszliśmy do znajomych. Na stoliku stał duży bukiet konwalii. Mąż zemdlał.
Musieliśmy wzywać pogotowie. Cieszę się, że ty nie masz takiego uczulenia. No, chodz
tańczyć.
Tańczyli w takt melodii, którą nuciła pani Wasicka. Olszewski coraz bardziej
poddawał się urokowi księżycowej nocy oraz pachnącej konwaliami młodej kobiety.
To dla dobra śledztwa - powtarzał w duchu. - To dla dobra śledztwa.
Jego tancerka wykazywała bardzo dużo życzliwości, a on nabierał coraz większej
chęci na służbowe pieszczoty .
*
Słowa pułkownika Leśniewskiego sprawdziły się. Pewnego słonecznego poranka
zadzwonił telefon.
- Czy pan major Downar?
- Przy aparacie. A kto mówi?
- Moje nazwisko nic panu nie powie. Dzwonię w sprawie sierżanta Kopacza.
- Słucham? - Downar uczynił spory wysiłek, żeby jego głos brzmiał obojętnie.
- Przede wszystkim niech pan nie usiłuje sprawdzać, skąd telefonuję. To nic nie da.
- Nie mam zamiaru tego robić - powiedział Downar.
- Zwietnie. Jest pan rozsądnym człowiekiem. Będę się streszczał. Sierżant Kazimierz
Kopacz znajduje się w naszych rękach i jego życie zależy od pana i od pańskich władz, panie
majorze.
- Jakie stawiacie warunki?
- Dacie nam samolot z pilotem. Chcemy się dostać na Sycylię.
- Kiedy uwolnicie sierżanta Kopacza?
- Na Sycylii, oczywiście. Nie wyobraża pan sobie chyba, że odlecimy bez niego..
Wasze myśliwce mogłyby nam sprawić pewien kłopot.
- Rozumowanie logiczno - przyznał Downar. - Muszę skomunikować się z moim
szefem. Czy może pan chwilę zaczekać przy aparacie?
- Mogę. Ale proszę się śpieszyć. Mam mało czasu.
Downar wsunął słuchawkę do szuflady i z drugiego aparatu połączył się z
pułkownikiem. W paru słowach uzgodnili plan działania. Następnie wyjął z szuflady
słuchawkę.
- Halo...
- Jestem, jestem. Słucham, panie majorze.
- Akceptujemy wasze warunki.
- Bardzo mnie cieszy, że dogadaliśmy się. Sierżant Kopacz jest człowiekiem
sympatycznym. Polubiłem go nawet. Wolałbym nie napychać mu ołowiu do głowy.
- Jaką mamy gwarancję, że go wypuścicie żywego? - spytał Downar.
- Gentleman agreement. Musimy sobie ufać. Zresztą nie zależy nam przecież na
śmierci tego człowieka. Jesteśmy nawet skłonni kupić mu bilet powrotny na samolot.
- Zgoda. Kiedy?
- Jutro zadzwonię do pana. Ustalimy szczegóły.
Połączenie zostało przerwane, Downar wolno odłożył słuchawkę, wstał i poszedł do
szefa.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]