[ Pobierz całość w formacie PDF ]
plama znieruchomiała przede mną. Zacisnąłem powieki a\ do bólu, a potem otworzyłem je
gwałtownie. Za owalnym szkłem maski patrzyły na mnie zdumione i trochę gniewne oczy
Romana. Dlaczego nie płyniemy dalej, przecie\ do brzegu ju\ całkiem niedaleko pomyślałem
i wymownymi gestami starałem się zapytać o to Romana. Nic nie zrozumiał, tylko niecierpliwie
machnął ręką: No, płyniemy. Po licha tu utkwiliśmy! Usiłowałem zgiąć kolana i płetwami
odbić się od dna. Ale zniosło mnie w bok. Znowu zobaczyłem koło siebie burozielone, drobne
liście, szpetną larwę łątki, zwinnie zginającą i rozginającą swe szare, członowate ciało. Ręka
zaczęła mnie teraz piec \ywym ogniem, jakby obło\ono ją plastrami gorczycy. Nagle coś mi się
mgliście przypomniało, jakiś niewyrazny, nieuchwytny obraz zamajaczył mi przed oczami. Na
ułamek sekundy rozpoznałem coś bardzo znajomego i natychmiast uleciało to z mej
świadomości. Pozostały jedynie kołyszące się, wę\owato powyginane kłącza wodnej rośliny,
zło\one jakby ze spłaszczonych, przylegających do siebie cząsteczek. Coś mi to uporczywie
przypominało. Ale co? Czułem się jak człowiek, któremu śni się coś bardzo znajomego, co ju\
kiedyś przedtem mu się śniło. Człowiek stara się sobie przypomnieć ów dawniejszy sen i nie
mo\e. Wymyka mu się, jak woda z garści.
Oprzytomniałem na brzegu. Koło mnie krzątał się Roman. Ani Walerego, ani Borysa
w pobli\u nie było. Rękę miałem obanda\owaną, w całym ciele czułem rozkoszne ciepło.
Musieli mnie widocznie mocno wytrzeć całego ręcznikiem. Pod bajowym kocem było mi dobrze
i bezpiecznie. Trawy pachniały miodem, któraś z nich pieszczotliwie łaskotała mi policzek.
Pracowicie, lecz nie dokuczliwie, brzęczała osa.
Spostrzegłszy, \e otworzyłem oczy, Roman mrugnął porozumiewawczo i spytał:
Panie profesorze, mo\e kieliszek wódki? Kiwnąłem głową.
A gdzie jaszczur? spytałem. Udało się go wyciągnąć?
Gdzie tam! machnął ręką Roman. Ledwo pana&
Roman poło\ył się na trawie obok mnie, urwał jakieś zdzbło i zaczął je ssać.
Zostawiłem go na dnie. Jutro go wydostaniemy. Nie\ywa bestia nigdzie nie odpłynie.
Zaznaczyłem miejsce na brzegu& Przez noc nic się z nim nie stanie. Nie ma się co kłopotać!
Wcale nie miałem chęci kłopotać się o cokolwiek. Chciało mi się spać. Z trudem
zdobywałem się na słowa, walcząc z ogarniającą mnie błogą sennością. Niebo nade mną było
szafirowe jak farbka. Nie chciało mi się myśleć ani o jaszczurze, ani o listach, które wcią\ nie
nadchodziły. Zapadłem w sen, jak w ciepłą, pachnącą kąpiel.
Z początku myśleliśmy, \e pomyliliśmy miejsca. Kilka razy wypływaliśmy na powierzchnię,
by sprawdzić znaki na brzegu, odszukiwaliśmy podwodne prądy i tryskające z dna zródła.
Przetrząsnęliśmy ka\dą kępę wodorostów, ka\dą zapadlinkę wszystko na pró\no. Jaszczur
znikł bez śladu. Nie\ywy stwór spłatał nam kawał. Rzeczywiście, prawdziwy diabeł! Okazało
się, \e wbrew wszelkim pozorom, nie był jednak śmiertelnie ranny Pozbawiony jednego oka,
z rozdartym gardłem, broczący krwią jaszczur przyszedł jakoś do siebie i odpłynął, by zdechnąć
gdzieś w głębinie Ze wszystkich nieprawdopodobieństw to jedno wydawało się jeszcze
najprawdopodobniejsze. A myśmy tak się śpieszyli do niego! Zaopatrzyliśmy się w liny i haki,
aby łatwiej było wyciągnąć martwe cielsko na brzeg&
Rozczarowanie było tak wielkie, \e wieczorem po powrocie do obozu wszyscy zaczęliśmy
się ze sobą kłócić. Nawet nie wtrącający się zwykle Borys miał do mnie i do Romana zupełnie
nieprawdopodobne pretensje.
Ale jak wam się jednak zdaje, co się mogło z nim stać? spytałem, chcąc jakoś załagodzić
sytuację.
Roman w milczeniu wzruszył ramionami, a Borys machnął ręką i powiedział:
Czy to teraz nie wszystko jedno?
Mo\e woda go zniosła wtrącił Walery ale raczej sam odpłynął.
No, jeśli uniosła go woda, to głupstwo powiedziałem umyślnie beztrosko.
Nie zauwa\yłem tam \adnych wirów ani silnych prądów dennych powiedział Roman.
Chyba nie mogło go znieść daleko&
W takim razie na pewno go znajdziemy! Najlepiej dajmy na razie spokój zgadywaniu: a co,
a jak, a dlaczego, a po co. Złapiemy diabła i dowiemy się wszystkiego.
Tak, złapiecie& akurat! Szukaj wiatru w polu! mruknął Borys, który jakoś nie mógł się
uspokoić.
Ju\ raz złapaliśmy powiedział z goryczą Roman. Złapaliśmy i dowiedzieliśmy się
wszystkiego&
No, dajcie spokój ujął się za mną Walery. Przecie\ Artur Wikientiewicz nie jest winien
niczemu.
W tym właśnie cała bieda, \e nikt tu niczemu nie jest winien ponuro powiedział Borys.
Zachód słońca zalał łąki złotem. A potem trawa .zszarzała muśnięta sinością wieczoru.
Pierwsze mleczne smugi mgieł rozpełzły się po dolinach. Krzyczał bąk. Pomyślałem
przygnębiony, \e znów czekają nas dni zatrute goryczą nieudanych poszukiwań. Czy trafimy
jeszcze raz na sordonnoskiego diabła? Czasu mamy ju\ niewiele. Za dwa tygodnie powinien
przylecieć po nas śmigłowiec i przewiezć nas na Wielką Ziemię.
Wiecie co powiedziałem do diabła z asekuracją! Będziemy pływać w pojedynkę.
Roman w północnej części, a ja w południowej. W ten sposób będziemy mieli większe szansę.
Nikt się nie odezwał, ka\dy siedział zamyślony. Roman zgadzał się ze mną, Walery nie miał
właściwie \adnego prawa, by mi zabronić. Borysa obchodziło tylko jedno: pochwycenie
jaszczura, wszystko inne było mu obojętne.
Dopiero w jedenaście dni pózniej znowu zobaczyłem jaszczura. Trwał nieruchomo nad
samym dnem z podkulonymi łapami i zło\onym grzebieniem. Przełknąłem ślinę i sprawdziłem,
czy nó\ mocno przytwierdzony jest do tyczki. Postanowiłem, \e do potwora podpłynę z lewej
strony, ze strony wykłutego oka. Jakie\ było moje zdumienie, gdy ujrzałem, \e tam, gdzie przed
jedenastu dniami krwawiła otwarta rana teraz było zupełnie zdrowe, osłonięte świe\ą,
ró\owawą, skórzastą błoną oko. Ale\ to właśnie w to oko wbił wtedy Roman swój
improwizowany oszczep! A mo\e się pomyliłem& Podpłynąłem z drugiej strony, ale drugie oko
miał najzdrowsze w świecie! Wprost niepojęte! Do głowy przychodziły mi najfantastyczniejsze
pomysły. A jeśli są tu dwa potwory?& Albo więcej?! pomyślałem nurkując w głąb. Nade
mną, jak nieruchomy balon, wisiał przedziwny stwór. Płynąc na wznak, z niezwykłym trudem
dojrzałem pomarszczonej, miękkiej skórze gardła ledwo ju\ widoczne ślady niedawnych, jak się
zdawało, śmiertelnych ran. Nie mogło być wątpliwości; jaszczur był sam. Skąd\e więc brała się
taka witalność, taka ł potę\na zdolność regeneracji?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]