[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spodziewała.
Tego samego dnia, kiedy zrozumiała, że jest w nim zakochana, zdała sobie również
sprawę, że i on coś do niej czuje. Nie należała do dziewcząt, którym wystarczy kilka
powłóczystych spojrzeń chłopaka czy parę komplementów, żeby na tej podstawie budować
sobie teorie o tym, jak bardzo za nią szaleje. Była raczej nieufna i w zeszłym roku uśmiechała
się tylko, gdy szkolny przystojniaczek Brian Douglas chodził za nią przez tydzień i groził, że
się powiesi, jeśli się z nim nie umówi. Nie powiesił się, a parę dni pózniej już się uganiał za
Caroline Northon.
Kiedy niedawno uświadomiła sobie, że Marcel jest w niej zakochany, nawet nie
próbowała zastanawiać się nad tym, skąd to wie. Po prostu wiedziała.
- Myślisz pewnie, że jestem szalony - szepnął, zanim zdążyła się odezwać.
Przemknęło jej przez głowę, że nie powinna się zdradzać ze swoimi uczuciami, że
może ukrywając je, przynajmniej przez jakiś czas, sprawi, że będzie mu na niej jeszcze
bardziej zależało. Spojrzała jednak na jego poważną twarz i odrzuciła tę myśl. Nawet jeśli są
chłopcy, z którymi powinno się tak postępować, to Marcel z pewnością do nich nie należał. I
znów nie wiedziała, skąd to wie. Wiedziała, i tyle.
- Nie, chyba nie jesteś szalony - powiedziała. - Bo jeżeli byłaby to prawda... -
przerwała, jakby chciała się jeszcze przygotować do tego wyznania - ...to by oznaczało, że ja
też jestem szalona - dokończyła drżącym z emocji głosem.
Przez chwilę w samochodzie panowała tak głęboka cisza, że słyszeli nawzajem swoje
oddechy i uderzenia serc.
Wreszcie Marcel, który dotychczas patrzył przed siebie, trzymając ręce na kierownicy,
odwrócił się twarzą do Leslie.
- Dobrze zrozumiałem twoje słowa? Chciałaś powiedzieć...? Chciałaś powiedzieć,
że...? - Miał nadzieję, że odwzajemnia jego uczucie, ale teraz, kiedy to usłyszał, jeśli
oczywiście to miała na myśli, nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. - Powiedziałaś...
- Tak, powiedziałam, że chyba też jestem w tobie zakochana.
Patrzył na nią z otwartymi ustami, nie mogąc wydusić z siebie słowa.
Leslie pierwszy raz w życiu widziała chłopaka, który mimo rozdziawionej buzi wcale
nie sprawiał wrażenia kompletnego idioty. Przyszło jej wprawdzie do głowy, że sama musi
wyglądać niezbyt inteligentnie, ale zanim zdążyła pomyśleć, że trzeba by coś z tym zrobić,
nie była już w stanie myśleć o niczym.
Marcel przechylił się w stronę jej siedzenia i delikatnie ujął w obie dłonie jej twarz.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, a potem on pochylił się jeszcze bardziej, ona przesunęła
się w jego stronę i ich usta połączyły się w pocałunku. Bardziej oszałamiającym niż zapach
róż, który stał się jeszcze intensywniejszy, gdy nagle powiał silniejszy wiatr.
Kiedy oderwali się od siebie, Leslie nie była w stanie złapać tchu. Spojrzała na niebo i
nie wierzyła własnym oczom. Księżyc i gwiazdy były w tym samym miejscu co kilka minut
temu, a jej wydawało się, że w czasie tego pocałunku wszystkie planety powypadały ze
swoich orbit.
- To niesamowite - powiedział Marcel. - Ujął jej dłoń i przytulił do swojego policzka.
- Jak pomyślę, że gdybym nie zjawił się w Kalifornii, to nigdy bym cię nie poznał...
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie byłoby mnie tu, gdyby... - Głos mu się załamał i w
samochodzie znów zapadła cisza.
Leslie domyśliła się, jak bolesne musi być dla niego to, co chciał powiedzieć. Teraz
ona wzięła w obie ręce jego dłoń i trzymała mocno, jakby chciała w ten sposób przejąć część
jego bólu na siebie. I jeśli suma wszystkich cierpień ma świecie jest niezmienna, to pewnie jej
się to udało, bo kiedy Marcel znów zaczął mówić, opowiadając o tragedii, która spotkała jego
rodziców, bolało ją tak bardzo, że nie była w stanie zapanować nad łzami.
- Nie chciałem, żebyś przeze mnie płakała - powiedział, widząc jej mokre policzki. -
To miał być miły wieczór.
- Był. To był najcudowniejszy wieczór w moim życiu. - Kiedy to powiedziała, jej
wzrok zatrzymał się przypadkiem na zegarku na desce rozdzielczej. Fluorescencyjne cyferki
zamigały i pojawiły się cztery zera. - O, Boże - westchnęła z żalem. Już jest dwunasta.
Obiecałam mamie, że będę koło jedenastej. Na pewno się martwi. Musimy jechać.
Marcel przekręcił kluczyk w stacyjce, ale nie ruszył. Znów wyłączył silnik, objął
Lessie i pocałował ją. Tym razem pocałunek nie był już taki długi, ale gdyby ją ktoś zapytał,
nie potrafiłaby odpowiedzieć, który jej się podobał bardziej. Miała przed sobą całą noc, żeby
się nad tym zastanawiać.
ROZDZIAA 10
Wbiegła do domu lekka, jakby nagle wyrosły jej skrzydła. Wiedziała, że mama będzie
miała do niej pretensje o spóznienie, ale w końcu zrozumie.
Kiedy tylko weszła do salonu, zorientowała się, że coś jest nie w porządku. Matka z
grobową miną siedziała na fotelu przy kominku, a ojciec chodził po pokoju jak lew po klatce.
- Przepraszam, że tak pózno, ale przedstawienie trwało do dziewiątej, potem
poszliśmy na pizzę, a pózniej się zagadałam. - Jej beztroski ton ulatniał się w miarę, jak
mówiła. Ostatnie słowa, wystraszona gniewnym spojrzeniem taty, powiedziała już prawie
szeptem.
Ojciec wciąż przemierzał salon w tę i we w tę. Matka rzucała lękliwe spojrzenia to na
niego, to na córkę.
- Przepraszam - powtórzyła dziewczyna. - Wiem, że się martwiliście, ale zupełnie
niepotrzebnie. Nic mi się nie mogło stać, nie byłam przecież sama.
- Właśnie - rzucił ojciec wściekłym głosem. Domyśliła się, że nie chodzi mu o
spóznienie.
- Dlaczego okłamałaś matkę? - zaryczał.
Zerknęła na mamę. Ta podniosła się z fotela i podeszła do męża, który w swojej
wędrówce doszedł właśnie do drugiego końca salonu.
- Toni, mówiłam ci, że to nie jest tak, jak myślisz.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]