[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pózniej padły strzały. Pociski odbijały się od metalowych boków statku i od betonu, rozrywając schodzących
w dół ludzi na strzępy.
Jan osłonił oczy ramieniem i parę razy wystrzelił na ślepo. W końcu odrzucił pustą broń na bok. Jakimś
cudem nie był nawet ranny. Dobiegające z dołu chrapliwe okrzyki świadczyły, że pozostali nie mieli tyle
szczęścia.
Jako ostatni z uciekających więzniów wciąż jeszcze znajdował się na szczycie trapu. Ich ucieczka nie
pozostała niezauważona powiadomieni przez radio strażnicy brali właśnie srogi odwet. Wewnątrz szybu
szalała śmierć. Ignorując deszcz padających wszędzie dookoła kuł, Jan dał nura w zbawczy otwór
otwartego włazu.
Przez chwilę leżał zupełnie nieruchomo. Wiedział, iż jego egzekucja została jedynie chwilowo odroczona.
Jednak nie mógł znieść myśli, że jego prześladowcy znajdą go leżącego bezsilnie na podłodze. Podniósł się
z wysiłkiem i ruszył powoli w głąb maszynowni. Nagle z dreszczem przerażenia spostrzegł, że drzwi windy
zaczynają się wolno otwierać...
Jednym skokiem dopadł do zgrupowanych pod jedną ze ścian urządzeń i wcisnął się w wąską szczelinę
pomiędzy jednym z nich a ścianką grodzi. Wstrzymał oddech, słysząc tupot zbliżających się, ciężkich
kroków.
Zatrzymajcie się tutaj rozległ się czyjś głos. I uważajcie, by nie dostać się w ogień naszych własnych
oddziałów na zewnątrz. Po chwili najwyrazniej zwrócił się do kogoś z zewnątrz:
Tu Lauca. Połączcie mnie z dowództwem. Tak, sir... Jesteśmy na pozycji w maszynowni. Tak, wstrzymać
ogień. Wchodzimy do akcji. Rozumiem, żadnych jeńców.
Strzały zaczęły cichnąć. Mężczyzna ponownie zwrócił się w stronę żołnierzy:
Słyszeliście? %7ładnych jeńców. I spróbujcie nie powystrzelać się nawzajem z nadmiaru entuzjazmu.
Zostawcie ciała tam, gdzie leżą. Potem przylecą reporterzy. Major chce, by cały światr dowiedział się, jaki
los czeka odszczepieńców i morderców. Ruszajcie!
%7łołnierze, trzymając gotową do strzału broń, ruszyli do przodu. Jan mógł jedynie czekać, aż jeden z nich
spojrzy w bok i odkryje go siedzącego bezradnie na podłodze. Jednak żaden z nich tego nie uczynił.
Zaślepieni żądzą zemsty gnali w stronę luku.
Dowodzący nimi oficer zatrzymał się niespełna pół metra od Jana i przemówił do widocznego u kołnierza
mikrofonu:
Wstrzymać ogień. Powtarzam: wstrzymać ogień. Do szybu schodzą oddziały porządkowe.
Jan jął wysuwać się na zewnątrz, jednak jego koszula zaczepiła się o jedną z wystających śrub. Gdy
szarpnął mocniej, pękła z cichym trzaskiem. Zaskoczony oficer drgnął i odwrócił głowę. Jan runął do przodu
i obiema dłońmi złapał go za gardło.
Było to okrutne, niemniej jednak efektywne. Oficer szarpnął się do tyłu, próbując oderwać miażdżące mu
krtań palce. Upadli na podłogę. Z głowy żołnierza spadł hełm i potoczył się na bok. Oficer walczył jednak
zaciekle dalej. Jego paznokcie pozostawiały na dłoniach Jana krwawe bruzdy, szeroko otwarte usta
bezskutecznie próbowały wciągnąć do płuc odrobinę powietrza. Mięśnie Jana, zahartowane latami ciężkiej
pracy, dawały mu teraz wyrazną przewagę. Tylko jeden z mężczyzn mógł wyjść z tej potyczki z życiem. Jan
zacisnął palce silniej, bez emocji patrząc na posiniałą twarz trzepoczącego się pod nim oficera.
Mężczyzna szarpnął się jeszcze raz i znieruchomiał. Jan zwolnił ucisk dopiero wtedy, gdy jego palce nie
wyczuwały już żadnego śladu pulsu.
Rozejrzał się szybko dookoła. Na razie był sam. Strzały na zewnątrz stawały się coraz rzadsze, w miarę jak
żołnierze unieszkodliwiali jeden cel po drugim. W każdej chwili mogą wrócić z powrotem...
Rozpiął magnetyczne zapięcia i szybkimi ruchami zerwał z ciała oficera mundur. Zdjęcie własnego ubrania i
założenie czarnego uniformu zajęło mu mniej, niż minutę. Pasował, chociaż buty były odrobinę za ciasne.
Do diabła z tym. Założył na głowę hełm i nie tracąc czasu, wepchnął bezwładne ciało w to samo miejsce,
które posłużyło mu za kryjówkę. Biegnąc w stronę windy, zapiął pod brodą pasek hełmu. Unosił już palec w
stronę guzika, gdy nagle jego wzrok spoczął na świecącej płytce wskaznika. Zamarł.
Winda zjeżdżała właśnie w dół.
Schody awaryjne. Droga, którą dostali się tutaj. Przebiegł przez drzwi i naparł na mechanizm, by zamknęły
się za nim szybciej. A teraz w górę. Nie za szybko, nie może pozwolić, by stracić oddech. Ale jak wysoko?
Który pokład? Gdzie jest inne wyjście ze statku? Debhu znałby odpowiedzi na te pytania. Ale Debhu był
martwy. Wszyscy byli martwi. Jan ze zdumieniem spostrzegł, że ich śmierć nie robi na nim większego
wrażenia. Teraz czy pózniej, cóż za różnica? I tak wszystkich czekałoby to samo. On jednak wciąż jeszcze
był wolny. Schwytanie go z pewnością nie będzie takie proste, jak ta rzeznia nieuzbrojonych ludzi w szybie.
Jan poprawił wiszącą przy pasie kaburę. Z nim nie pójdzie im tak łatwo.
Ile pokładów już właściwie przeszedł? Pięć, sześć? Następny będzie równie dobry, jak każdy inny. Po
dotarciu do kolejnych drzwi obciągnął mundur i wziął głęboki oddech. Wyprostował się i pchnął drzwi.
Korytarz był pusty. Ruszył w głąb statku krokiem, który jak miał nadzieję, przypominał sposób poruszania się
wojskowych. Nagle zza załomu korytarza wynurzył się jeden z członków załogi. Na widok Jana skinął lekko
głową, zamierzając przejść obok. Jan położył mu rękę na ramieniu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]