[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wylądować na Irecie, by zająć się eksploatacją złóż nader ważnej rudy i minerałów, a przy
okazji ich uratuje. Taka pozytywna, bądz co bądz, perspektywa od razu dodała Kaiowi otuchy,
toteż resztę podróży poświęcił formułowaniu depesz, najpierw do Theków, a następnie tej,
którą postanowił wysłać kapsułą kosmiczną. Chociaż nie. Miał tylko jedną kapsułę. Dwa
złoża rudy to jeszcze niewystarczający powód, by ją ekspediować. Przede wszystkim więc
skleci komunikat dla Theków o starych czujnikach i złożach uranu. Kapsułę wyśle się wtedy,
gdy zajdzie istotna potrzeba. W tej chwili nie było najmniejszego powodu do alarmu, poza
mglistymi podejrzeniami starzejącego się kartografa.
Ku zdziwieniu Kaia grawitanci, którzy wyruszyli sporo czasu przed nim, nie dotarli
jeszcze do obozu. Pozostałe ślizgacze wróciły już bezpiecznie do bazy. Dzieciaki, pod
czujnym okiem Lunzie, zasypywały pieszczotami Dandy. To właśnie pod pretekstem opieki
nad najmłodszymi udało się Lunzie wykręcić od spełnienia natarczywych próśb Portegina i
Aulii o większy przydział jej cudownego soku. Kai nie dojrzał nigdzie Varian ani Trizeina i
doszedł do wniosku, że są pewnie w ksenochemicznym laboratorium w wahadłowcu. Nagle
pojawili się grawitanci. W zwartej formacji podchodzili do lądowania od północy. Północy?
Kai ruszył natychmiast do Paskuttiego, by spytać go o powody tak diametralnej zmiany trasy.
Nagle jednak z wahadłowca dobiegł go głos Varian. Była czymś tak podekscytowana, że
zaraz pośpieszył w jej kierunku, odkładając rozprawę z Paskuttim na potem.
- Kai, Trizein chyba już wie, dlaczego złote ptaki nie mogą się obyć bez trawy -
rzuciła, gdy był już dość blisko. - Ta zielenina zawiera mnóstwo karotenu... witaminy A.
Potrzebują go, by zachować dobry wzrok i pigmentację.
- Dziwne tylko, że muszą pokonywać tak ogromne odległości, żeby zaspokoić
podstawowe potrzeby.
- To potwierdzałoby moją hipotezę, że pięciopalczaste nie są rodzimymi
mieszkańcami Irety.
Kai właśnie unosił nogę, by przekroczyć luk. Zamarł w takiej pozycji i ledwie zdążył
złapać za boczne ścianki, by nie stracić równowagi.
- Nie są rodzime? - powtórzył. - Co do wszystkich diab... Co masz na myśli? Muszą
być rodzime, przecież żyją tutaj!
- Lecz stąd nie pochodzą - odparła Varian i gestem nakazała mu wejść wreszcie do
środka. - Co więcej, płaszczaki, które dziś widziałam, nie są wcale stawonogami, co
pasowałoby do odkrytych przez nas kręgowców, wiesz, roślinożernych, drapieżników, a
nawet ptaków.
- Mieszasz to wszystko bez sensu.
- Nie ja. To planeta. Rzadko kiedy zwierzęta zmuszone są wędrować setki kilometrów
od swego naturalnego środowiska, by zdobyć konieczny pokarm. Zazwyczaj podstawowe
elementy diety znajdują w okolicy, którą zamieszkują! - Varian rozemocjonowała się.
- Zaraz, zaraz. Chwileczkę, Varian. Pomyśl. Jeśli twoje maskotki stąd nie pochodzą,
musiały być tu sprowadzone. Kto... - Kai zaciął się. - Dlaczego ktoś miałby chcieć przesiedlić
na Iretę zwierzaki wielkości tutejszych drapieżników czy twojej Mabel?
Varian przyjrzała mu się uważnie, jakby oczekując, że sam zna odpowiedz na własne
pytanie.
- To ty powinieneś wiedzieć. Dostaliśmy już od nich cynk. Od Theków, ciemniaku -
dodała nieco opryskliwie, gdy Kai milczał, niewiele rozumiejąc. - Nieodgadnieni Thekowie.
Byli już tutaj. To oni zostawili ten antyczny sprzęt.
- To nie ma sensu, Varian.
- To ma sens. Nawet sporo.
- Aż jakiego to niby powodu - Kai nie dawał za wygraną - mieliby coś takiego zrobić?
- Pewnie już zapomnieli - odparła Varian, szczerząc zęby w figlarnym uśmiechu. - Tak
samo, jak nie pamiętają, że raz już badali Iretę.
Dotarli do laboratorium Trizeina. Naukowiec medytował właśnie nad powiększonym
obrazem jakiegoś włókna.
- Oczywiście potrzebny byłby jeden z tych ptaszków, Varian, by przekonać się, czy
rzeczywiście jest mu niezbędny karoten - perorował, jakby w ogóle nie spostrzegł, że Varian
wyszła na moment z laboratorium.
- Mamy już Mabel - odparła, wchodząc do środka - i małego Dandy.
- Mamy w obozie zwierzaki? - Trizein aż zamrugał ze zdziwienia.
- Mówiłam ci przecież, Trizein - jęknęła Varian. - Preparaty, którymi zajmowałeś się
wczoraj i przedwczoraj...
- A tak, teraz sobie przypominam - rzucił, choć było dla wszystkich jasne, że nie
przypomina sobie czegoś podobnego ni w ząb.
- Mabel i Dandy raczej nie fruwają - zauważył Kai. - To zupełnie odmienne gatunki.
- W rzeczy samej, szefie, lecz są pięciopalczaste, jak choćby kłacz, który również nie
potrafi obejść się bez trawy.
- Mabel i Dandy są roślinożerne - Kai wykłócał się dalej - tymczasem drapieżniki i
złote ptaki nie są.
Varian przez moment rozważała zastrzeżenie Kaia.
- Owszem, jednak ogólnie rzecz biorąc, mięsożerne czerpią wystarczające ilości
witaminy C z mięsa. - Varian pokiwała bezradnie głową. - W takim razie kłacz nie musiałby
szukać trawy aż w dolinie. Mabel i jej krewniacy dostarczaliby mu dość witamin. Nic z tego
nie łapię, przynajmniej na razie. Poza tym ptaki mogą mieć całkiem inny powód zbierania
tamtej trawy, jak zasugerowała mi dziś Terilla.
- Chyba się zgubiłem - oświadczył Kai. Wskazał na Trizeina, który zatopił się
ponownie w swej pracy nad mikroskopem, zapominając zupełnie o ich obecności.
- Zrozumiesz, gdy obejrzysz nasze dzisiejsze nagrania. Chodz! Idziesz, czy masz
może coś innego do roboty?
- Komunikat dla Theków, ale najpierw przyjrzę się waszym taśmom.
- A propos, Kai - zaczęła Varian, wychodząc za nim z laboratorium - w pobliżu złóż
uranitytu nie natrafiliśmy na żadne zwierzęta, które mogłyby sprawiać jakieś kłopoty. Jeśli
rozłożycie obóz w odpowiednim miejscu, najlepiej na wzgórzu, i zmontujecie przyzwoity pas
siłowy, twój zespół będzie mógł czuć się całkiem bezpiecznie.
- To dobra wiadomość. Bynajmniej nie podejrzewałem, że zdołałabyś przestraszyć
kogoś swymi opowieściami o stadach kłączy, ale zawsze, wiesz...
- Kłącze, jeśli chodzi o ścisłość, polują samotnie - odcięła się Varian.
Dotarli do kabiny pilota. Varian bezzwłocznie umieściła kasetę w odtwarzaczu,
przedstawiając jednocześnie konkluzje, do jakich doszła. Wyraziła chęć, by przy najbliższej
okazji przyjrzeć się kolonii złotych ptaków bardziej dokładnie.
- Jak dokładnie, Varian? - zapytał zaniepokojony Kai. - Są niemałe i o ile pamiętam,
mają mocne skrzydła. Mogą być niebezpieczne. Nie miałbym ochoty paść ofiarą ich dziobów.
- Ani ja. - Uśmiechnęła się. - Załatwię to, Kai. Jeśli są tak inteligentne, jak na to
wskazują poszlaki, może uda mi się zbliżyć do nich bardziej, hm, osobowo.
Kai zaczął gorąco protestować.
- Złote ptaki nie są głupie jak Mabel - Varian uniosła rękę, by go uciszyć - ani
przerażone jak Dandy, albo grozne jak kłącze. Nie mogę zrezygnować z szansy poznania
skrzydlatego gatunku, który działa w tak zorganizowany sposób.
- Dobrze, już dobrze. Tylko nie rób nic sama. Zawsze masz mieć przy boku
grawitantów - nakazał z powagą.
- Jesteś prawdziwym przyjacielem! - wykrzyknęła. - A przy okazji, poprawiło im się w
ciągu dnia?
- W życiu nie byli tak niezdarni. Owszem, zdarzało im się  zwalniać obroty", ale
nigdy nie zachowywali się jak skończone niedojdy. Paskutti i Tardma spuścili w przepaść
jeden z sejsmografów. Nie mam ich aż tyle, by móc sobie tracić je ot, tak, jeżeli chcę
zakończyć misję. - Kai potrząsnął głową, nie mogąc odżałować szkody. - Nie winie ani siebie, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl