[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Dziś jednak zawodnicy sprawiali wrażenie ociężałych i apatycznych. Sadzili nieśpiesznymi
susami, najwyrazniej nie przejawiając zainteresowania sportową rywalizacją.
- Widocznie trenerzy nie przedstawili im odpowiedniej motywacji - zauważył
siedzący obok niej ogr, odległy kuzyn, który przyjechał do miasta z wizytą.
Znudzona Khallayne wachlowała się. -- Jak trudne może być wytłumaczenie im tego?
- odparła. - Biegaj albo zgiń. Odnieś zwycięstwo i żyj. Przyczyna zapewne leży jedynie w
zakończeniu sezonu. Niewolnicy zawsze są wtedy zmęczeni.
Ogr mruknął coś i pochylił się do przodu, gdy ogłoszono rozpoczęcie drugiego
wyścigu.
Khallayne nie wysilała się, by obserwować.
Drugi wyścig był równie nudny jak pierwszy. Nie było rywalizacji. Kiedy niewolnicy
przekroczyli linię mety prawie ramię w ramię, ich trenerzy wyszli zza kulis, by pokazać się
publiczności. Na widok batów w ich rękach okrzyki niezadowolenia zmieniły się w
pochwalny ryk.
Teraz Khallayne wychyliła się w przód, łudzi z toru zaprowadzono bowiem do słupów
wznoszących się pośrodku stadionu. Wyczuwała falę podniecenia, które ogarnęło widzów.
Pierwszy trzask bata uderzającego o ciało zabrzmiał niczym muzyka, pieśń bólu, której żaden
ogr nie mógł się oprzeć.
Khallayne zamknęła oczy, a potem z zaskoczeniem znów je otworzyła, słysząc nagły
ryk tłumu po drugiej stronie stadionu. Cokolwiek się działo w pobliżu miejskiej bramy,
najwyrazniej było bardziej podniecające od chłostania niewolników.
Nowina dotarła do niej w ciągu kilku zaledwie chwil. Do miasta sprowadzono
Igraine a, aby postawić go przed Radą.
Do czasu, gdy zrozumiała, co się dzieje, tłum już ją pchał w stronę wysokiego brzegu
stadionu nad główną ulicą. Dotarła do odległej nawy i zeszła po szerokich stopniach na dół.
W ciemnych korytarzach, które prowadziły na ulicę, panował prawie taki sam zamęt jak na
górze. Nie była jedyną osobą, której przyszło na myśl wyjść na ulicę i popatrzeć.
Przeciskała się przez zbiegowisko, nie zważając na protesty popychanych i
potrącanych, którzy z kolei wpadali na nią. Używała odrobiny magii, tu szturchając jednego
ogra, tam kłując innego, dyskretnie, lecz dość silnie, by usunąć ich ze swej drogi.
Wyszła na ulicę i stanęła w słońcu, które oślepiło ją tak samo jak kłębiący się tłum.
Orszak Igraine a już przeszedł. Khallayne wahała się, kręcąc bez celu po szerokim chodniku i
ze wstrętem myśląc o powrocie do środka. Dzięki temu dowiedziała się czegoś, czego nigdy
by się nie domyśliła, gdyby nie znalazła się w ciżbie kupców i pospólstwa.
Wyglądało na to, że nie wszyscy byli przychylni wydanej przez Radę decyzji o
przesłuchaniu Igraine a. Dla niej było to objawienie, bowiem wychowano ją w
przeświadczeniu, że nie wolno sprzeciwiać się rozkazom przełożonych. Jakże naiwna była,
sądząc, że tylko ona jedna sprzyja Igraine owi!
Poszła po swego konia i natychmiast wróciła do zamku. W stajni i na dziedzińcu, a
nawet w korytarzach panowało niemal takie samo podniecenie jak na stadionie. Wystarczyło
tylko trochę powęszyć, by stwierdzić, że Igraine przebywa jako  gość w skrzydle Enny, a
dzięki niewielkiej łapówce zdołała wślizgnąć się przez mały korytarz do wyznaczonego mu
apartamentu.
Igraine siedział przed trzaskającym ogniem, wyciągnąwszy do niego dłonie i stopy
obute w wysokie buty. Kiedy Khallayne wychynęła zza drzwi, podniósł wzrok i uśmiechnął
się smutno. - Zapomniałem już, jakie przeciągi panują w tym zamku.
Komnatę czuć było chłodem i wilgocią dawno nie zamieszkanego pomieszczenia.
Sprzęty w niej były nie mniej bogate niż w innych częściach zamku, ogromne łoże uginało się
od koców. a na stoliku z boku stały przykryte tace z jedzeniem, lecz sama komnata wciąż
przywodziła na myśl celę więzienną.
- Nie powinnaś była przychodzić, Khallayne. - Igraine wstał i odpowiedział na jej
szybki ukłon lekkim skinieniem głowy.
- Musiałam przyjść. Musiałam...
- Co musiałaś, dziecko? - Zbliżył się do niej, ścisnął jej zimne palce i przyciągnął ją
do ognia.
- Nie wiem - przyznała, zaskoczona tym. że rzeczywiście nie wie. - Chcę, żebyś
wiedział, że jednemu z członków Rady powiedziałam, że nie zauważyłam niczego, co moim
zdaniem zasługiwałoby na miano zdrady.
- Dziękuję. - Poklepał ją po dłoni. - Nie jest zdradą próba zwiększenia dochodów
jednej z prowincji państwa. Nie jest zdradą próba ratowania swego narodu.
- Dlaczego więc zabiłeś wysłanników?
- To nie ja. - Usiadł ciężko na krześle. Uczynili to moi niewolnicy za pozwoleniem
niektórych członków mojej rodziny. Nie wiedziałem o niczym, dopóki nie przyjechał trzeci.
Khallayne westchnęła z ulgą. - W takim razie wszystko będzie dobrze. Wystarczy. że
im powiesz i...
Smutek na jego obliczu jeszcze się pogłębił. - Niczego nie zrozumiałaś, prawda? Nic z
tego, o czym ci opowiadałem przez te dni w Kal-Theraxian.
Oczywiście, że zrozumiała. ale...
- Nie mogę poświęcić swych niewolników, żeby samemu się ratować! Jeśli to uczynię,
moje przekonania okażą się nic niewarte!
- Ależ przecież to tylko niewolnicy. Zawsze możesz kupić następnych.
Igraine zerwał się z krzesła z twarzą wykrzywioną grymasem i wtedy po raz pierwszy
Khallayne ujrzała potężnego i strasznego gubernatora Kal-Theraxian, w którego prowincji
panował największy spokój w górach.
- Oprócz zabójstw ci niewolnicy niczemu nie są winni! Gniew Igraine a zgasł równie
szybko, jak się pojawił, a jego miejsce ponownie zajął smutek. Nagle gubernator wydał jej się
bardzo stary.
- Khallayne, czy nie widzisz, co się dzieje z naszym światem? Czy nie widzisz, że jeśli
teraz nie dokonamy zmian, czeka nas zagłada?
Wyciągnął do niej rękę, aby podeszła bliżej. - Nasza cywilizacja niegdyś kipiała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl