[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Uśmiechnęła się do mnie uroczo. - Musiał zobaczyć w tobie coś niezwykłego.
- Zcisnęła lekko moją dłoń i odsunęła swoją rękę. - Za chwilę do ciebie wrócę.
Kiedy szykowała się do odejścia, wskazała na moją laskę, która stała oparta o krawędz
stołu.
- Zaraz się przewróci. Może gdzieś ją schowam?
Przeszedł mnie dziwny dreszcz, choć nie wiedziałem dlaczego. W końcu dziewczynka chciała mi
tylko pomóc.
- Nie, dziękuję - odparłem. - Tam, gdzie stoi, nic jej nie będzie.
- Ale nie chciałabym, żeby coś jej się stało. Jest taka... atrakcyjna.
Sięgnęła, żeby jej dotknąć. Właśnie wtedy starsza kobieta trąciła niechcący stół
kolanem. Laska przesunęła się na bok po krawędzi, po czym spadła mi na biodro. Złapałem ją i
wsunąłem za pasek tuniki.
- O proszę - powiedziałem Nimue. - Teraz jest już bezpieczna.
Przez ułamek sekundy w jej oczach zabłysnął gniew, choć serdeczność wróciła na jej twarz tak
szybko, że mogło mi się to tylko wydawać. Tak czy inaczej szybko odwróciła się i odeszła. Po kilku
krokach spojrzała na mnie przez ramię, uśmiechając się.
Chcąc nie chcąc, odwzajemniłem uśmiech. Potem odwróciłem się do stołu i wziąłem jedno z
fioletowych warzyw. Nadal parowało i rozciąłem je bez trudu. Ostrożnie wyjąłem lśniące nasiono.
Kiedy przymierzałem się, żeby je posiekać, zużyte ostrze rozsypało się nagle na kawałki. Co za pech!
Odrzuciłem bezużyteczny nóż.
Musiałem dobrze wykonać powierzone mi zadanie, nie wolno mi było spartaczyć roboty! Byłem
pewien, że Pluton wystawia mnie na próbę. Bo dlaczego miałby mnie obarczyć tak niezwykłą
odpowiedzialnością? Obiecał nawet, że pokaże mi jeszcze więcej, jeżeli sobie poradzę. A jeżeli mi
się nie uda, to nigdy nie zdobędę jego zaufania. Omiotłem rozpaczliwie izbę magicznym wzrokiem,
szukając innego ostrza, którego mógłbym użyć.
Nic. Nie było wolnego noża, wszystkie były w użyciu, kroiły i siekały. Podniosłem się z laską za
pasem i popatrzyłem ponownie. Rozejrzałem się po półkach. Spojrzałem na palenisko. Sprawdziłem
pod stołem.
Nic.
Nie było żadnego ostrza.
Wtedy mój wzrok padł na wiszący nad paleniskiem zmatowiały miecz. Będzie ciężki i brudny. Ale to
jednak ostrze.
Nie, powiedziałem sobie, ten pomysł jest niedorzeczny. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś siekał
nasiona mieczem. Zagryzłem wargę i ponownie rozejrzałem się po izbie. Nie było noża, a czas
uciekał. Pluton niedługo będzie chciał zobaczyć, co zrobiłem. Znów spojrzałem na brudne ostrze.
Zobaczyłem małą drabinę opartą o najwyższe półki i postawiłem ją obok paleniska.
Wspiąłem się na najwyższy szczebel i wyciągnąłem rękę najwyżej, jak mogłem. Jednak nie sięgałem
rękojeści miecza. Rozejrzałem się, szukając kogoś wyższego, kto mógłby mi pomóc, ale wszyscy w
izbie byli pochłonięci swoimi zajęciami.
Wspiąłem się na palce i ponowiłem próbę. Byłem tuż-tuż! Sięgnąłem jeszcze wyżej.
Prawie... ale jednak był za daleko. Po prostu nie mogłem go dosięgnąć.
Spojrzałem na miecz nienawistnym wzrokiem, przeklinając w myślach. Dlaczego w ogóle wisiał tak
wysoko? Aby mógł mi się do czegoś przydać, musiałem go najpierw dosięgnąć. A w tej chwili bez
wątpienia przydałby mi się. Nie tylko do posiekania nasion na sercowy chleb. Stawka była znacznie
wyższa. Jeżeli nie przekonam do siebie Plutona, nie uratuję Elen.
Skoncentrowałem się na starym mieczu, szukając jakiegoś sposobu, żeby go dosięgnąć. Gdybym tylko
mógł sprawić, by do mnie przyleciał, tak jak kiedyś przyciągnąłem Głębotnija. Jednak, jak wyjaśniła
mi Urnalda, to było możliwe tylko dzięki magii zawartej w samym mieczu.
Wtedy zobaczyłem jakieś symbole wyryte na rękojeści. Może to nieistotne. A może...
Znaki runiczne. Litery. Czy ten miecz, tak jak Głębotnij, mógł mieć magiczną moc? Jednak kiedy
przyszło mi to do głowy, od razu wiedziałem, że szanse na to są znikome. Dlaczego magiczny miecz
wisiałby zardzewiały i nieużywany w jakiejś wiosce na uboczu, której mieszkańcy zajmowali się
wypiekiem chleba?
Ale znaki runiczne jakby mnie wzywały. Być może opisywały historię miecza. Albo, jeżeli istotnie
były magiczne, zawierały instrukcje, jak go używać. Jak sprawić, żeby do mnie przyleciał!
Wytężając magiczny wzrok, usiłowałem zrozumieć symbole. Pod warstwą kurzu i sadzy
wychwyciłem pewien rytm, układ. Niektóre znaki miały proste linie. Inne były zakrzywione. Jeszcze
inne opatrzono zygzakami. Skoncentrowałem się na zadaniu rozszyfrowania ukrytego napisu.
Zrozumiałem pierwszą literę. Odczytałem ją! Potem... drugą. I trzecią. Czwartą, piątą... aż do samego
końca słowa. Gdyż na rękojeści nie było nic więcej. Było tylko to jedno niezwykłe słowo.
Wymówiłem to słowo, nie na głos, lecz w myślach. Wymówiłem je powoli, ostrożnie, delektując się
jego bogactwem. A miecz, w podzięce, przemówił do mnie. Odsłonił przede mną swoją wspaniałą
historię i jeszcze wspanialszą przyszłość. Jestem mieczem światła, minionego i obecnego. Jestem
mieczem królów, obecnych i przyszłych.
Nagle miecz odczepił się od ściany. W tej samej chwili z rękojeści zniknął brud, ukazując lśniące
pod spodem srebro. Pochwa i pas odnowiły się, zamieniając w wyłożone fioletowymi klejnotami:
wypolerowany metal i solidną skórę. Z gracją liścia niesionego na wietrze miecz poszybował nad
paleniskiem i trafił do moich rąk.
Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że w pomieszczeniu zapadła cisza. Nikt się nie ruszał. Nikt się
nie odzywał. Wszystkie oczy zwróciły się na mnie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl