[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rozszalałym pędzie nie słuchał cugli.
Wtargnął w sam środek tańca, rozpędzając Komanczów na wszystkie strony. Z
najwyższym wysiłkiem porucznik osadził Cisca, lecz gdy jego zad szorował po ziemi, głowa i
szyja uniosły się pionowo w górę. Przednie nogi szaleńczo wpiły się w pustkę. Dunbar nie
zdołał utrzymać się w siodle. Ześlizgnął się z gładkiego od potu grzbietu i z donośnym
łoskotem walnął o ziemię.
Zanim zdołał się poruszyć, wpiło się w niego z pół tuzina rozwścieczonych
wojowników. Jeden człowiek z kamiennym toporem mógł położyć wszystkiemu kres, ale
sześciu ludzi splątało się razem i żaden nie mógł wymierzyć porucznikowi pewnego ciosu.
Tarzali się po ziemi w chaotycznym kłębowisku. Dunbar wrzeszczał  bizony , broniąc
się przed kułakami i kopnięciami. Ale nikt nie rozumiał, co mówił, i sporo ciosów zaczęło
dochodzić do celu.
Nagle niejasno zdał sobie sprawę, że zelżał ciężar przygniatający go do ziemi. Ktoś
przekrzykiwał tumult, a głos jego był znajomy.
Wkrótce nie było już na nim nikogo. Leżał na ziemi sam, spoglądając do góry w oczy
na wpół ogłupiałej chmary indiańskich twarzy. Jedna z twarzy pochyliła się nad nim.
Wierzgający Ptak.
Porucznik powiedział:  Bizony .
Dyszał całym ciałem, próbując złapać oddech, a jego głos wydobywał się szeptem.
Twarz Wierzgającego Ptaka nachyliła się bardziej.
- Bizony - wykrztusił porucznik.
Wierzgający Ptak chrząknął i potrząsnął głową. Przyłożył ucho o włos od ust Dunbara
i porucznik jeszcze raz powtórzył to słowo, z całej siły starając się nadać mu właściwy akcent.
- Bizony.
Oczy Wierzgającego Ptaka na powrót znalazły się na wprost porucznika Dunbara.
- Bizony?
- Tak - powiedział Dunbar, a na jego twarzy zaświecił blady uśmiech. - Tak... bizony...
bizony.
Wyczerpany, przymknął na chwilę oczy i usłyszał niski głos Wierzgającego Ptaka,
wykrzykujący w ciszy to samo słowo.
W odpowiedzi rozległ się ryk radości z wszystkich gardeł Komanczów i przez ułamek
sekundy porucznik pomyślał, że jego potęga porywa go ze sobą. Mrugając oczami, by pozbyć
się mgiełki, poczuł, że mocne indiańskie ramiona stawiają go na nogi.
Podniósłszy tedy wzrok, powitany został widokiem setek rozpromienionych twarzy.
Cisnęły się zewsząd wokół niego.
ROZDZIAA XVIII
1
Wyruszyli wszyscy.
Obóz nad rzeką niemal całkiem opustoszał, gdy o świcie wyruszyła wielka karawana.
Na wszystkie strony powysyłano zwiadowców. Na czele jechała czereda wojowników
na koniach. Potem szły kobiety i dzieci, część konno, a część nie. Piechurzy maszerowali
obok kuców ciągnących sanie załadowane sprzętem. W ogonie jechało kilku starców. Pochód
zamykało wielkie stado kuców.
Niejedno można było podziwiać. Choćby same rozmiary kolumny, szybkość, z jaką
się posuwała, niewiarygodny harmider, jaki jej towarzyszył, wspaniałą organizację, dzięki
której każdy znał swoje miejsce i swoje zadania.
Lecz za najniezwyklejsze ze wszystkiego porucznik Dunbar uznał traktowanie jego
własnej osoby. Dosłownie z dnia na dzień z kogoś, na kogo horda spogląda podejrzliwie lub
obojętnie, stał się osobą o niezaprzeczalnej pozycji społecznej. Kobiety otwarcie teraz
uśmiechały się do niego, a wojownicy posunęli się aż do wymieniania z nim żartów. Dzieci,
których było wiele, nieustannie szukały jego towarzystwa i niekiedy stawały się uciążliwe.
Traktując go w ten sposób, Komańcze ukazywali się z całkiem nowej strony, będącej
odwrotnością stoickiej i pełnej rezerwy postawy, którą prezentowali wobec niego w
przeszłości. Teraz byli bezceremonialnymi, z gruntu pogodnymi ludzmi i to sprawiało, że
porucznik Dunbar zachowywał się tak samo. Nadejście bizonów tak czy inaczej
wprowadziłoby trochę pogody ducha w osowiałe serca Komanczów, lecz gdy kolumna
przedzierała się przez prerię, porucznik wiedział, że jego tu obecność dodaje przedsięwzięciu
trochę blasku, i na myśl o tym prostował się z dumą w siodle.
Na długo przed dotarciem do Fort Sedgewick szpice przyniosły wiadomość, że
znaleziono wielką ilość śladów tam, gdzie mówił porucznik, i natychmiast wysłano więcej
ludzi, by ustalili rejon wypasu głównego stada.
Każdy zwiadowca zabrał ze sobą kilka świeżych luzaków. Będą jechali dopóty,
dopóki nie znajdą stada, potem wrócą do kolumny, by powiadomić, jak jest liczne i o ile mil
stąd się znajduje. Powiadomią także o obecności nieprzyjaciół, którzy mogliby zasadzić się
wokół terenów łowieckich Komanczów.
Gdy kolumna przejeżdżała obok fortu, Dunbar zatrzymał się w nim na chwilę. Wziął
zapasy tytoniu, rewolwer i strzelbę, kurtkę, porcję ziarna dla Cisca i w parę minut był już z
powrotem u boku Wierzgającego Ptaka i jego pomocników.
Gdy przeprawili się przez rzekę, Wierzgający Ptak skinął na niego i obaj mężczyzni
wysunęli się przed czoło kolumny. To wtedy po raz pierwszy Dunbar ujrzał szlak bizonów: [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl