[ Pobierz całość w formacie PDF ]

uda się go złamać!
Już nie jest tak, jak za czasów tego pedała Wilde a. Aazienki z ciepłą wodą. Raz w miesią-
cu wolno napisać i otrzymać list. Raz w miesiącu ma się widzenie.
Tylko jedzenie jest wciąż takie samo. Cuchnące świństwo w zardzewiałych miskach.
Nie wezmie tego do ust.
Głodówka  nie. To byłby nonsens. Ale niczego prócz chleba i chudego kakao na wodzie
nie wezmie do ust. To jest pewne. Nie da się złamać. Wytrzyma.
Chudnie. Chudnie błyskawicznie. Niknie w oczach. Przez całe pięć tygodni. Aż wreszcie 
sukces. Udało się!
Przenoszą go do szpitala. Tu zostanie do końca wyroku. W lepszych warunkach, z lepszym
jedzeniem. A nie prosił o to! Duma, że o to nie prosił. Och, jest sprytniejszy od biednego
Oscara, od tej kanalii. Sprytniejszy i twardszy. Zniesie więzienie z godnością, nie tak, jak on.
Nie pozwoli się złamać.
Odsiedzi swoje w szpitalu. Będzie pracował w ogrodzie. Będzie grał na organach w kato-
lickiej kaplicy. Jest człowiekiem, nie psem: wytrzyma. Bez tęsknoty za kimś, kto pozostał na
zewnątrz. Bez skomlenia, bez skowytu. Tamten dzień, tamta próba więzienia była straszna. A
to  o dziwo  jest lżejsze. Aatwiej znieść to przez pół roku teraz niż przez jeden dzień wtedy.
Takie już jest życie.
Tylko jedno mogło go złamać, tylko jedno. Ale Bóg jest miłosierny.
Głodził się przez pięć tygodni. Wygrał. Zabierają go do szpitala. I co go wita u progu?
Kot. Kot z myszÄ… w pysku!
Tego nie przeżyje. Od tego umrze.
Jeżeli tu są myszy...
79
W jego poprzedniej celi nie było żadnej! O tak, mówiono mu, że w szpitalu są myszy, ale
nie wierzył w to, nie śmiał wierzyć. Zatrzymuje się. Drży. Pot skrapla mu się na czole. Kot
czmychnął ze swoją zdobyczą, strażnik pogania...
 Czy tu... są... myszy?  pyta rwącym się głosem lord Douglas. A strażnik, ten grubianin,
kpi sobie:
 Może i są. I co z tego? Myszy nic panu nie zrobią!
Ach, ci prostacy nie rozumieją wstrętu.
Trzęsie się ze zgrozy. Ocieka potem. Wreszcie zaczyna się modlić.
Nigdy w życiu nie modlił się tak żarliwie. Nigdy i o nic. Do świętego Antoniego. Niech tu
nie będzie myszy! Spraw, żeby tu nie było myszy!
Cud. Nie pierwszy i nie ostatni w jego życiu, w tym życiu pełnym cudów, pełnym wido-
mych znaków Aaski Bożej, w życiu wybrańca niebios. Ani jednej! Ani śladu! Tylko ta pierw-
sza w kocim pysku na progu szpitala, więcej myszy nie będzie. Ani jednej. Zwięty Antoni go
wysłuchał. Jak wtedy, gdy szukał świadka przeciwko tej kanalii Rossowi, i zjawił się anioł 
w przebraniu chłopca z gminu  i pomógł mu znalezć świadka. Tego żołnierza, którego brat
uciekł z domu  podobno z powodu Rossa; niewykluczone w końcu, że z powodu Rossa. I jak
jeszcze nieraz. Ani jednej myszy!
Pracuje w ogrodzie w piękne, wiosenne dni. Gra na organach. Pisze sonety  o więzieniu.
To chyba lepsze niż Szekspir?
Nie może uwierzyć, że to on napisał coś podobnego. Sam Bóg musiał kierować jego ręką.
Bo przecież Bóg był w więzieniu tak samo jak on. Wydany i zgubiony przez %7łydów  ta-
kich samych jak Ross czy lord Cassel  i przez ich rzymskich sojuszników  takich samych
jak Churchill. Z zamętem w ciele i zamętem w dusz  tak, to właściwe słowa  przyjął ból,
głód, zniewagi i ciężką niewdzięczność, i znalazł się w tym piekle, gdzie żywimy się wła-
snym mięsem... ale kto pozostanie na zewnątrz, gdy Bóg jest w więzieniu? A kto raczej da się
zamknąć wraz z nim, stawiając czoła furii %7łydów?
Tylko on. Tylko lord Douglas.
Bóg jest z nim.
Obu ich zamknięto w celi.
Dla tego poganina Wilde a więzienie było przedsionkiem piekła, dla niego jest przedsion-
kiem nieba. Dla Wilde a było ciemnością, dla niego światłem. De Profundis? Sam tytuł, sam
tytuł tego, co wyniesie z więzienia lord Douglas, będzie odpowiedzią i nauczką: In excelsis!
Tak nazwie swoje wiersze. Samym tytułem dowiedzie, kto jest lepszy. Samym tytułem udo-
wodni, po czyjej stronie jest Bóg.
Dawniej też to robił. Ale delikatnie, nieśmiało, mimochodem. Pokazywał swą wyższość
nad tym rozdętym jak zeppelin beztalenciem, Wildem. Nikt nie zauważył tej jego wyższości.
Cóż, teraz odrzuci wszelkie skrupuły. Pokaże to jasno, brutalnie. Obaj byli w więzieniu, Wil-
de i on. Jeden wyszedł z celi z De Profundis, drugi z In Excelsis. Och, to ustawi sprawy raz na
zawsze!
Ludzka ślepota ma swoje granice.
Ten prostak Wilde nie miał duszy poety. Napisał trochę wierszy, ot tak, mimochodem, na-
prawdę ciągnęła go proza, dramat, teatr, za mało w nim było wzniosłości, żeby mógł stać się
poetą. Mimo to napisał trochę wierszy  i z pokorą przyznał, że są one niczym wobec wierszy
lorda Douglasa, zwykłe wprawki, zabawa, nie ma o czym mówić... Zlepcy tego nie zauważyli.
Nawet wiersze tamtego cenili wyżej, nawet wiersze! Napisali obaj o Londynie, jeden nazwał
swój wiersz Impréssion de Nuit, drugi Impréssion du matin... a Å›lepcy nic nie zauważyli, nic!
Nie przyznali lordowi Douglasowi palmy pierwszeństwa, przeklęta klika kalek!
On, lord Douglas, pisał oczywiście o nocy, to Wilde, pospolity jak zawsze, wolał poranek.
On, lord Douglas, zaczął patetycznie: Spójrz, ile klejnotów nałożyło miasto, a potem opisywał
je wszystkie, rubiny i szmaragdy, i ametysty, opisywał tysiącoczny naszyjnik miasta rzucają-
80
cy wyzwanie gwiazdom, i odbicie księżyca w błotnym zwierciadle, i piersi Londynu pokłute
lampami, piersi, które się poruszają, piersi, które dyszą! A w jej mózgu, ciemnymi jak śmierć
uliczkami, Ludzie pełzną jak myśli... Och, to było wielkie, to porażało, zbijało z nóg! Czymże
była w porównaniu z tym tandetna, katarynkowa piosneczka Oscara? Szarość Tamizy, łódz z
sianem odpływa od przystani, kopuła świętego Pawła wyłania się z mgły, budzi się życie:
wiejskie furgony zatrzęsły ulicami, ptak zatrzepotał... I tylko wlecze się samotnie / Kobieta w
pocałunkach brzasku / I w bladym lamp gazowych blasku: / Jej serce głazem, usta  ogniem.
Tandeta. Banał. Prostactwo. Wiersze parweniusza. Tak samo pisał Oscar o więzieniu, z
natłokiem wulgarnych szczegółów, bez patosu, bez wielkości: opisywał ogolone łby i szycie
worków, i wycie psalmów, i poranny cień kraty na ścianie celi, i krążenie po spacerniaku, i
pełne zgrozy patrzenie na egzekucję skazańca, na ten jego wzlot z szyją w pętli, na ten ostatni
taniec... Wulgarny, prostacki, tandetny, taki zawsze był Oscar.
Lord Douglas pisze. W więziennym szpitalu, wśród pierwszych kwiatów w ogrodzie, pod-
czas mszy w kaplicy układa kolejne zwrotki. On też opisze cień krat na ścianie, ale nazwie go
srebrną siecią  Oscar nigdy nie wpadłby na te słowa! A przede wszystkim w sercu Oscara
nie było anioła, śpiewającego: Niebo blisko! W jego sercu jest. Prawdziwy anioł! Pisze o tym.
Miłość Boga. To mu towarzyszy, to go wynosi na wyżyny, w światłość. Z Oscarem też
była miłość, ale zła i brudna, miłość cielesna, szaleństwo zboczeńca, dlatego więzienie było
dla niego piekłem, nie rajem. Bo miłość jest wielkim dobrem, tak; ale musi być c z y s t a! A
jeśli będzie nieczysta... Czy ma dodać w nawiasie: nawet w małżeństwie? Tak, doda to. %7łeby
wszystko było jasne. Więc każda miłość nieczysta... w nawiasie: nawet w małżeństwie...
wpada w chorobÄ™ pustki.
I o honorze napisze. Bo jego jednego, jego jednego prowadzi honor! Jego duch bije skrzy- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl