[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ny, spokojny i nienagannie uprzejmy, minął ją i pośpiesznie ruszył do
hallu. Za sobą słyszał szelest jej przeklętych spodni.
- Przecież mówię, że nie może pan...
ZignorowaÅ‚ jÄ…. MusiaÅ‚ ustalić, gdzie jest portret. To byÅ‚ jedyny por­
tret, jaki zrobiono mu w całym jego życiu, namalowany na życzenie
wuja. Co prawda, dawniej ten bohomaz znaczył dla niego tyle co nic,
ostatnio jednak - zupełnie ostatnio - bardzo zyskał na znaczeniu. Jak
ona śmiała go zdjąć?
42
- Co pan sobie myśli, że kim pan jest? - wydyszała Lily, usiłując
dotrzymać mu kroku. Ciężkie, szerokie spodnie szeleściły gniewnie przy
każdym ruchu. - Dopilnuję, żeby wyrzucono pana za to z posady!
Minął główny hall, ledwie zauważając dyskretną elegancję, jaka
panowała w mijanych pokojach. Nieprzykryty, lśniący hebanowy stół,
podniszczony wschodni dywan o wystrzępionym obszyciu, zapach
pszczelego wosku i olejku cytrynowego... WspiÄ…Å‚ siÄ™ po krÄ™tych scho­
dach i skręcił ku skrzydłu, w którym zawsze wisiały niezliczone portrety
członków rodziny. Tuż pod wizerunkiem jego prababki, Catherine Mon-
trose, powinien być...
Zatrzymał się. Tam gdzie zawsze, promienny jak słońce, wisiał jego
portret. Prościutko, nienagannie.
Avery odwrócił się nachmurzony. Lily Bede stała o pół metra od niego,
z rękami na biodrach. Po obu stronach twarzy lśniły maleńkie kolczyki.
- Jeśli nie opuści pan mojego domu w ciągu dwóch minut, wyrzucę
pana. - Nadal mówiła z tym arystokratycznym akcentem.
Wyrzucić z jej domu? Podszedł bliżej. Nie spuszczała z niego oczu.
Nie cofała się. Raczej, zdał sobie nagle sprawę Avery, stałaby z nim oko
w oko, niż dobrowolnie siÄ™ cofnęła... TÄ™ kobietÄ™ mógÅ‚ okreÅ›lić bez tru­
du. Wojownicza, stanowcza, niezależna...
- Po pierwsze, jak pan śmiał wejść frontowymi drzwiami... - Głos
stawaÅ‚ siÄ™ coraz wolniejszy. OmiotÅ‚a spojrzeniem portret, zamilkÅ‚a i cof­
nęła się gwałtownie. Miała wyjątkowo wyrazistą twarz, śmiesznie łatwą
do odczytania. W tej chwili rysowało się na niej przerażenie. Doskonale.
PrzyjÄ…Å‚ pozÄ™ z portretu.
- Podobieństwo jest wyrazne, nie sądzi pani?
- Thorne - powiedziała bezbarwnie.
- Owszem, Thorne.
- Co pan tu robi?
- Czy tak wita siÄ™ wieloletniego oddanego korespondenta?
- Oddanego? - powtórzyła szorstko. - Wydaje mi się, że to raczej ja
byłam oddanym korespondentem, skoro przez pięć lat spoczywał na
mnie ciężar ustalania miejsca pańskiego pobytu. Czułam się tak, jakbym
uczestniczyÅ‚a w jakimÅ› idiotycznym polowaniu! Te aluzje na temat miej­
sca następnego postoju, które przekazywał mi pan w listach... Gdyby
nie przyjaciele moich rodziców rozsiani po całym świecie, wątpię, czy
kiedykolwiek by mi się udało pana znalezć. Czasem się nie udawało.
Ani razu nie poinformował mnie pan, gdzie przebywa... Zeszłej zimy
byłam pewna, że pan umarł. - Przerwała i potrząsnęła głową, jakby zła,
że zbacza z tematu. - Jak pan się wyraził, co pan tu robi?
43
- Nic na ten temat nie mówiÅ‚em. - UniósÅ‚ dÅ‚oÅ„. - Mam prawo sÄ…­
dzić, że moja obecność jest zrozumiała sama przez się. Pięć lat pani
dzierżawy dobiega koÅ„ca, a ja nie miaÅ‚em naglÄ…cej potrzeby, by podró­
żować dalej. Pomyślałem, że przyjadę i rozejrzę się po gospodarstwie.
Zobaczę, jaką sytuację mi pani pozostawia. Zawsze dobrze jest zrobić
porządny rekonesans przed wejściem na nowe terytorium.
- Snuje pan niezwykle Å›miaÅ‚e przypuszczenia - powiedziaÅ‚a sztyw­
no Lily Bede. - A jeśli Mill House wykaże przychód?
Uśmiechnął się. Wyglądało, jakby tym gestem chciał wyświadczyć
jej łaskę, on jednak wcale tak się nie czuł.
- Cóż, jeśli okaże się, że jestem w błędzie, po prostu wykorzystam
te tygodnie jako miłą chwilę wytchnienia po podróżach. Naprawdę nie
ma potrzeby, by patrzyła pani na mnie tak podejrzliwie.
- To naturalne, że jestem podejrzliwa. Z Bożą pomocą, będę taka
nadal. - Wciąż przenosiÅ‚a wzrok z portretu na żywÄ… postać, tam i z po­
wrotem, tak jakby chciaÅ‚a w ten sposób odkryć jakÄ…Å› zasadniczÄ… różni­
cę, która pozwoliłaby ogłosić przybysza oszustem i wyrzucić z domu.
Z każdym spojrzeniem jednak jej twarz przybieraÅ‚a coraz bardziej ponu­
ry wyraz. - Gdzie siÄ™ pan zatrzyma?
- Jak to gdzie - rozejrzał się i rozłożył ręce, jakby chciał objąć nimi
caÅ‚y dom - tutaj. W Mill House. Wciąż przecież posiadÅ‚ość nie ma pra­
wowitego wÅ‚aÅ›ciciela, nieprawdaż? Sprawa wÅ‚asnoÅ›ci nie zostanie roz­
strzygnięta wcześniej niż w sierpniu, czyż nie?
- Istotnie - syknęła z zaciśniętymi ustami. Ustami, które wyglądały
cudownie, gdy były rozluznione i uśmiechnięte.
Odwrócił wzrok. Nie jest mądrze myśleć w ten sposób, Avery, stary
koniu - powiedział sobie. Nie jest mądrze...
- Dobrze - powiedziaÅ‚. - ChciaÅ‚em po prostu siÄ™ upewnić, czy wÅ‚a­
Å›ciwie rozumiem sytuacjÄ™. Poza tym zaprosiÅ‚ mnie Bernard. Jako aktu­
alny użytkownik Mili House może mi pani naturalnie odmówić gościny
- szydząc lekko, pochylił głowę w uznaniu jej władzy.
- Ani myślę. Jest pan bardzo mile widziany... jako gość Bernarda.
- Dziękuję.
NachmurzyÅ‚a siÄ™ jeszcze bardziej. Czerwone plamy na szyi, napiÄ™­
cie w twarzy - wszystko zdradzało zdenerwowanie. A Avery wpatrywał
siÄ™ w niÄ… jak zauroczony.
Niewiele miał do czynienia z kobietami. Ojciec i matka umarli, gdy
był jeszcze dzieckiem. Ponieważ mieszkał już wówczas od kilku lat
w szkolnym internacie, po śmierci rodziców jego życie nie zmieniło się
w zasadniczy sposób. Jeden korespondencyjny opiekun zastąpił innego,
44
to wszystko. Horatio Thorne zamiast ojca i matki. Z pewnoÅ›ciÄ… nie przy­
sporzyło mu to licznych okazji do kontaktu z płcią żeńską.
Odkrył swoją głęboko ukrytą wrażliwość na kobiecą urodę właśnie
wtedy, gdy uświadomił sobie przyczyny tej wrażliwości. Równocześnie
zdał sobie sprawę, jak żałosna jest tęsknota brzydoty za pięknem. Na
szczęście nie miał takich masochistycznych skłonności.
Ograniczył się więc do wymiany ciętych uwag z nielicznymi młodymi
kobietami na nielicznych przyjÄ™ciach, w jakich braÅ‚ udziaÅ‚, i zadowoliÅ‚ po­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl