[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rewizji , powiedziałam. Takie jest prawo i temu niej mogli zaprzeczyć. Powiedzieli, że pani
Fentiman pozwoliła im zajrzeć, więc ja na to, że pani Fentiman niej ma nic do gadania. To
moja skrzynia na śmiecie, powiedziałam, nie jej. Taką im dałam nauczkę.
- Właśnie tak trzeba z nimi rozmawiać, pani Munns.
- Bo ja jestem szanującą się kobietą. Gdyby policja przyszła do mnie, jak należy i jak
nakazuje prawo, chętnie bym we wszystkim pomogła. Nie chcę sobie narobić kłopotów, żeby
chodziło o nie wiedzieć iłuj kapitanów. Ale nie pozwolę nachodzić wolno urodzonej kobiety,
i to bez nakazu rewizji. Mogą do mnie a przyjść albo przepisowo, albo czekać do śmierci, na I
swoją butelkę.
- Na jaką butelkę? - szybko zapytał Wimsey.
- Tę, której szukali w mojej skrzyni, a którą kapitan wyrzucił tam po śniadaniu.
Sheila wydała stłumiony okrzyk.
- Co to była za butelka, pani Munns?
- Jedna z tych buteleczek na proszki - odparła pani! Munns - taka sama jak ta, co u
pani stoi na umywalce, pani Fentiman. Kiedy zobaczyłam, że kapitan tłucze ją na podwórku
pogrzebaczem...
- Daj spokój, Primrose - powiedział pan Munns - nie widzisz, że pani Fentiman zle się
czuje?
- Nic mi nie jest - zapewniła Sheila pośpiesznie odgarniając włosy przylepione do
wilgotnego czoła. - Co robił mój mąż?
- Zobaczyłam - podjęła pani Munns - jak wybiega na podwórko... było to zaraz po
waszym śniadaniu, bo pamiętam, jak Munns wpuszczał funkcjonariuszy do domu. To znaczy,
nie wiedziałam wtedy, kim byli, bo za przeproszeniem siedziałam sobie w wygódce za
domem i dlatego zobaczyłam kapitana. Bo normalnie skrzyni na śmiecie nie widać z domu,
chyba powinnam powiedzieć wasza lordowska mość, jeśli jest pan prawdziwym lordem, ale
dzisiaj tyle się kręci ciemnych typów, że ostrożność nie zawadzi... dlatego, że wygódka,
można powiedzieć, trochę wystaje i zakrywa skrzynię.
- Właśnie - potwierdził Wimsey.
- Więc kiedy zobaczyłam, że kapitan tłucze butelkę, jak już mówiłam, i wrzuca
kawałki do skrzyni  Oho! , powiadam, to dziwne, i podchodzę zobaczyć, co to takiego.
Włożyłam to do koperty, bo pomyślałam, wie pan, że może to coś trującego, a kot strasznie
podkrada, nie daję rady ciągle go spędzać z tej skrzyni. A jak weszłam do domu, to była tam
policja. Po chwili widzę, że tych dwóch myszkuje po podwórku, więc pytam, co tu robią.
Wiary by pan nie dał, jak napaskudzili! No i pokazali mi małą zakrętkę, co to ją znalezli,
takusieńką, jak mogła być od tej flaszeczki. Może wiem, gdzie jest reszta, pytają. A ja na to,
kto im po pierwsze pozwolił grzebać w tej skrzyni. Więc oni...
- Tak, wiem - powiedział Wimsey. - Moim zdaniem postąpiła pani bardzo rozsądnie,
pani Munns. A co pani zrobiła z tą kopertą i potłuczonym szkłem?
- Trzymam u siebie - odparła pani Munns kiwając głową. - Trzymam, bo rozumie pan,
w razie gdyby naprawdę wrócili z nakazem, a ja bym zniszczyła butelkę, jak ja bym
wyglądała?
- Słusznie - przyznał Wimsey nie spuszczając Sheili z oka.
- Zawsze bądz w zgodzie z prawem - oświadczył; pan Munns - a nikt nie będzie miał
do ciebie pretensji. Tak mówię. Jestem konserwatystą, a jakże. Nie popieram tych
socjalistycznych sztuczek. Jeszcze jednego?
- Nie w tej chwili - odrzekł Wimsey. - I doprawdy nie będziemy już państwa
zatrzymywać. Ale proszę posłuchać! Wiedzą państwo, że kapitan Fentiman dostał po wojnie
nerwicy i miewa skłonność do takich drobnych dziwactw - to znaczy, czasem coś stłucze, -
traci pamięć i włóczy się bez celu. Więc naturalnie pani Fentiman się niepokoi, że nie wrócił
wieczorem do domu.
- Owszem - skonstatował z lubością pan Munns. - Znałem takiego faceta. Pewnej nocy
kompletnie zwariował. Stłukł rodzinę drewnianym młotem - był z zawodu brukarzem i
dlatego miał w domu drewniany młot - stłukł rodzinę na kwaśne jabłko, a jakże, żonę i
pięcioro drobiazgu, i poszedł utopić się w Regent s Canal. A na dodatek, jak go wyciągnęli,
nic a nic nie pamiętał, dosłownie nic. Więc go posłali do... jak się to miejsce nazywa?
Dartmoor? Nie, Broadmoor, tak, to tam zamknęli Ronnie ego True z jego zabaweczkami i
całym kramem.
- Zamknij się, durniu - rzucił wściekle Wimsey.
- Nie masz ludzkich uczuć? - zapytała jego żona. Sheila wstała i na oślep ruszyła do
drzwi.
- Proszę wrócić i położyć się do łóżka - powiedział Wimsey. - Jest pani wykończona.
O, chyba przyszedł Robert. Zostawiłem dla niego wiadomość, że ma przyjechać, jak tylko
zjawi się w domu.
W odpowiedzi na dzwonek pan Munns poszedł otworzyć.
- Powinniśmy możliwie szybko ją położyć - zwrócił się Wimsey do gospodyni. - Ma
pani coś takiego jak termofor?
Pani Munns poszła go przynieść, a Sheila złapała Wimseya za rękę.
- Nie może pan wydostać tej butelki? Niech ją panu odda. Może pan to zrobić. Pan
może wszystko. Niech pan powie pani Munns.
- Lepiej nie - odparł Wimsey. - Nie budzmy podejrzeń. Proszę mi powiedzieć, Sheilo,
co to za butelka?
- Z moim lekarstwem na serce. Zauważyłam, że go nie ma. To coś z digitalisem.
- O Boże - westchnął Wimsey, kiedy do pokoju wchodził Robert.
*
- Wygląda to dość paskudnie - stwierdził Robert. Ponuro szturchał węgle
pogrzebaczem, ogień zle się palił, ruszt był zapchany popiołem z ubiegłej doby.
- Pogadałem z Frobisherem - dodał. - Tyle się o tym mówi w klubie... i w gazetach...
oczywiście nie mógł tego przeoczyć.
- Zachował się przyzwoicie?
- Bardzo. Naturalnie jednak nie miałem wytłumaczenia. Przesyłam moje papiery.
Wimsey skinął głową. Było mało prawdopodobne, żeby pułkownik Frobisher mógł
przeoczyć próbę oszustwa - zwłaszcza po tym, co pisano w prasie.
- Gdybym zostawił staruszka w spokoju. Teraz jest już za pózno. Byłby pogrzebany.
Nikt by o nic nie pytał.
- Ja nie chciałem się w to mieszać - rzekł Wimsey w obronie przed nie
sformułowanym wyrzutem.
- Och, wiem. Nie mam do pana pretensji. Ludzie... pieniądze nie powinny zależeć od
czyjejś śmierci... starzy ludzie, którym nic nie przychodzi z życia... to piekielna pokusa. Niech
pan słucha, Wimsey, co zrobimy z tą kobietą?
- Z kobietą nazwiskiem Munns?
- Tak. Ze wszystkiego najgorsze jest to, że właśnie ona musiała znalezć te resztki. Jeśli
się domyśla, co mają, będą nas szantażować do końca życia.
- Nie - powiedział Wimsey. - Bardzo mi przykro, stary, ale trzeba zawiadomić policję.
Robert zerwał się na nogi.
- Mój Boże!... pan nie...
- Niech pan siada, Fentiman. Tak, muszę. Nie widzi pan, że muszę? Nie możemy
niczego zatajać. To zawsze powoduje kłopoty. Co nie znaczy, że już nas nie mają na oku.
Podejrzewają...
- Tak, a dlaczego? - wściekle wybuchnął Robert. - Kto im to wbił do głowy?... Na
litość boską, niech pan nie zaczyna mówić o prawie i sprawiedliwości! Prawo i
sprawiedliwość! Ty byś sprzedał najlepszego przyjaciela za to, żeby wywołać sensację przed
sądem, ty cholerny policyjny kapusiu!
- Temu niech pan da spokój, Fentiman!
- Nie dam! Poszedłby pan i wydał policji człowieka, wiedząc doskonale, że nie ponosi
odpowiedzialności, tylko dlatego, żeby nie być zamieszanym w nic nieprzyjemnego, bo na to
pan sobie nie może pozwolić. Znam pana. Gotów jest pan się grzebać w najgorszych brudach,
byleby mógł pan udawać nabożnego zwolennika sprawiedliwości. Mierzi mnie pan!
- Próbowałem się od tego wykręcić...
- Aadnie pan próbował!... Co za diabelska hipokryzja! Niech pan się teraz wycofa, i
nie miesza się więcej, słyszy pan?
- Tak, ale proszę posłuchać...
- Wynocha! - powiedział Robert. Wimsey wstał.
- Rozumiem, co pan czuje, Fentiman...
- Nie stój tu taki cnotliwy i wyrozumiały, ty wstrętny pedanciku. Pytam po raz ostatni: [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl