[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zechcecie  zapewnił dziewczynki Tolliver.
 Na litość boską!  wtrąciła Iona, nie ukrywając zdegustowania.  Po co w ogóle jakiś ślub?
A jeśli jest jakiś powód, uchowaj Boże, Mariella i Gracie na pewno nie będą w tym
uczestniczyły!
 A czemu nie?  zapytał Tolliver głosem, w którym drgały niebezpieczne nuty.  Są naszą
rodziną.
 To po prostu niewłaściwe  zawyrokował Hank z surową miną, podkreślającą jeszcze
ostateczny werdykt na temat naszego związku.  Wychowaliście się razem. To zbyt bliskie
więzi, żeby je ignorować.
 Nie łączy nas pokrewieństwo  powtórzyłam.  Możemy się pobrać i zrobimy to.  W tej
chwili uświadomiłam sobie, że wbrew postanowieniu dałam się wciągnąć w sprzeczkę. Tolliver
uśmiechał się do mnie szeroko. Przymknęłam oczy.
Wychodziło na to, że Tolliver przed chwilą poprosił mnie o rękę, a ja przyjęłam jego
oświadczyny.
 No cóż&  Iona wydęła usta w typowy, Ionowaty sposób.  My także mamy wieści.
 Tak? A cóż to za nowiny?  wykrzesałam z siebie zainteresowanie. Bardzo chciałam
rozproszyć jakoś tę paskudną atmosferę, która sprawiała przykrość dziewczynkom.
Uśmiechnęłam się do ciotki, żeby okazać gotowość do słuchania.
 Hank i ja będziemy mieli dziecko  ogłosiła Iona.  Dziewczynki będą miały siostrzyczkę łub
braciszka.
Po krótkiej chwili intensywnych zmagań zamiast cisnącego się na usta  Po tylu latach?!
udało mi się wydukać:
 Och, to fantastycznie. Pewnie jesteście podekscytowane?  zwróciłam się do sióstr.
Tolliver uścisnął mi mocno rękę pod stołem. Nigdy nie braliśmy pod uwagę, że Iona i Hank
mogą mieć własne dzieci i szczerze mówiąc, nawet nie zastanawiałam się, dlaczego dotychczas
ich nie mieli. W zasadzie postrzegałam tych dwoje jedynie w kategoriach irytującej przeszkody
stojącej na drodze naszych kontaktów z dziewczynkami. Mimo wszystko radzili sobie świetnie
z codzienną opieką nad Mariella i Gracie, a to nie przelewki.
Pojęłam to wszystko w nagłym przebłysku i zrozumiałam, że nie możemy teraz wprowadzać
zamieszania w stosunki pomiędzy wujostwem i dziewczynkami. Na twarzy Marielli dostrzegłam
niepewność. Ani ona, ani Gracie nie potrzebowały teraz dodatkowych problemów. Obie starały
się cieszyć z perspektywy powiększenia się rodziny, ale były wytrącone z równowagi.
Współczułam im.
ROZDZIAA DRUGI
Następnego wieczoru właśnie wpisaliśmy się na listę oczekujących na stolik w Texas
Roadhouse, kiedy przyszedł Mark. Po Marku i Tolliverze od razu widać, że są braćmi, obaj
mają takie same kości policzkowe, podbródki i oczy, Mark jest niższy, bardziej krępy i (tę
opinię zatrzymuję zawsze dla siebie) ani w połowie tak bystry jak Tolliver.
Jednak mam wiele wspaniałych wspomnień dotyczących Marka, zawsze bardzo go lubiłam.
Robił, co w jego mocy, by chronić nas przed rodzicami. Nie żeby świadomie chcieli wyrządzić
nam jakąś krzywdę& ale byli narkomanami. A uzależnieni zapominają, że są rodzicami,
zapominają, że są małżeństwem. Są przede wszystkim narkomanami.
Mark, jako starszy, cierpiał jeszcze bardziej niż Tolliver, ponieważ większą część
dzieciństwa miał normalnego ojca. Pamiętał wspólne wyprawy na ryby, na polowania, pamiętał,
jak ojciec chodził na wywiadówki, kibicował mu podczas meczów i pomagał w lekcjach. Tolliver
powiedział mi, że też ma część tych wspomnień, jednak bladły one podczas lat mieszkania w
przyczepie, aż wreszcie cierpienie zdławiło iskrę, która je ożywiała.
Mark niedawno został kierownikiem w JCPenney. Musiał przyjść prosto z pracy, bo miał na
sobie marynarskie spodnie oraz koszulę w paski z przypiętą do piersi plakietką z imieniem. Gdy
dostrzegłam go wchodzącego do restauracji, miał zmęczoną twarz, ale rozpromienił się na nasz
widok. Mark nosił teraz bardzo krótkie włosy i gładko się golił, a schludność ta przydawała mu
powagi i autorytetu.
Bracia odprawili rytuał męskiego powitania z poklepywaniem się po plecach i kilkakrotnym
powtarzaniem:  Jak się masz, chłopie . Przeznaczony dla mnie uścisk był na szczęście mniej
wylewny. Nie zdążyliśmy zamienić nawet słowa, kiedy zabrzęczał dzwonek ogłaszający
zwolnienie naszego stolika. Siedząc już na miejscu, z menu w dłoni, zapytałam Marka, jak mu
idzie w pracy.
 Tegoroczne święta nie były szczególnie udane  odrzekł poważnie.
Zauważyłam, jakie ma białe, równe zęby, i poczułam przykrość ze względu na Tollivera. W
przeciwieństwie do niego, Mark zdążył w odpowiednim czasie otrzymać standardową dla
Amerykanów klasy średniej opiekę dentystyczną i ortodontyczną. Kiedy Tolliver był we [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl