[ Pobierz całość w formacie PDF ]

byli u teściów pod Warszawą. Jeszcze nie widziałam
dziecka, ale już je kochałam. Kochałam małego Artura, który przyniósł mi wolność...
Po tygodniu, wstając od śniadania, spojrzałeś na mnie:
- Wyprowadzasz się? - spytałeś.
- Nie - odrzekłam.
Nie spytałeś o nic więcej, wyszedłeś bez pożegnania, ale kiedy zadzwonił telefon, wiedziałam, że to
Ty.
- Będę w domu po trzeciej - powiedziałeś. Usłyszałam klucz w zamku i serce skoczyło mi do
gardła. Wszedłeś, zdejmowałeś płaszcz, a ja stałam pośrodku pokoju, nie mogąc się poruszyć, chociaż
tak bardzo chciałam Ci wyjść na spotkanie. Potem Twoje kroki. Zobaczyłam Cię w drzwiach i jak
zawsze uderzyła mnie Twoja piękność. Twarz zmieniła się, przybyło zmarszczek, posiwiały włosy na
skroniach. Wiek dojrzały dodał Ci tej szczypty goryczy, z którą każdemu mężczyznie jest do twarzy. I
znowu dziwiłam się, że zwróciłeś na mnie uwagę, że mnie kochałeś. Ty, taki pod każdym względem
wspaniały. Byłam umysłowo chora, myśląc, że mogłabym żyć z dala od Ciebie.
Spojrzałeś mi w oczy. I nagle byłam w Twoich ramionach. Od początku odkrywałam swoją miłość do
Twoich ramion, do szerokiej piersi, do Twoich wąskich bioder i muskularnych nóg. To było dla mnie
najpiękniejsze, to odkrywanie w Tobie szczegółów, i stało się nagle jak abecadło seksu, które tak
dobrze opanowałam. Już się nie jąkałam, już się nie myliłam, znałam je śpiewająco, bo nie
przeszkadzało mi poczucie winy. Nie było go we mnie. Płakałam, obmywałam Cię łzami, to już tak
musiało być...
Leżeliśmy obok siebie, zapaliłeś papierosa.
- Pojedziesz ze mną do Kolonii? - spytałeś.
Bałeś się zostawić mnie samą. Miałeś do tego prawo. W końcu zrobiłam  numer", i to dobrowolnie,
nikt mnie do tego nie zmuszał, nikt mi nie kazał wybierać pomiędzy głodem a sprzedawaniem
własnego ciała. Wtedy zdradzałam tylko siebie, teraz zdradzony zostałeś Ty, czy może my oboje.
Napisałam na początku listu, że mały chłopiec wykrzyknął: król jest nagi! Nie, to wcale tak nie
wyglądało. To ja wykrzyknęłam. On tylko znalazł się pod ręką, do czegoś mi posłużył. Wbrew po-
zorom to ja go wykorzystałam. Ale takie już jest to moje życie, nie da się postawić żadnego znaku.
Wszystko zależy od oceniającego. W złej wierze można je potępić za wszystko, co się w jego obrębie
wydarzyło, a w dobrej wierze można próbować j e zrozumieć...
Jesteśmy w Kolonii od dwóch dni. Jutro wygłaszasz swój referat o chorobach naczyniowych serca,
przetłumaczyłam Ci go na niemiecki. Chodzę po mieście, a popołudniami do Ciebie piszę. Dzisiaj
zawędrowałam do muzeum. Przystanęłam przed jednym z obrazów Rembrandta, to było jak
wewnętrzny nakaz. Zobaczyłam opartego o ścianę mężczyznę, stał ze spuszczoną głową, na wpół
żebrak, na wpół filozof. Było coś takiego w tej postaci, że nie mogłam iść dalej. Musiałam tkwić w
miejscu. Pomyślałam, że Rembrandtowi udało się namalować ból istnienia. Kapitulowałam przed
nim. Gotowa byłam paść na kolana i błagać, żeby on przestał tak cierpieć, bo aż tak cierpieć nie wolno.
To nie przystoi człowiekowi. Podeszłam bliżej i wtedy przeczytałam napis pod obrazem:  Chrystus".
W taki oto sposób rozwiązywała się także ta sprawa. Chrystus-człowiek za pośrednictwem malarza
przekazał mi, że już nie muszę cierpieć, bo On to bierze na siebie. Prawie usłyszałam cichy głos:
 Odejdz w pokoju" - i przypomniał mi się inny głos, który zawsze brzmiał w uszach:  Elusiu". Tym
razem brzmiało to:  Krystyno". Oto starszy żydowski filozof i ten młodszy pozwolili paść przed sobą
na kolana i łzami obmyć nogi... Skoro znalazłam w sobie siłę, Oni mnie w niej utwierdzali. Wyszłam
z muzeum szczęśliwa. To, co czułam, to była lekkość. Ta sama co wtedy na schodach drewnianego
domu, kiedy doznałam miłości, i wcześniej, kiedy doznałam muzyki Bacha, a teraz doznawałam
miłosierdzia. Kończył się dla mnie czas pokuty, który był jednocześnie czasem śmierci.
Gdzieś za godzinę wrócisz do hotelu, właśnie telefonowałeś. Pójdziemy na kolację. Czekam na
Ciebie, Andrzeju...
List szósty lipiec '68
Wtedy po powrocie z Kolonii prosto z lotniska pojechałeś do kliniki, a ja na Noakowskiego. Kiedy
stanęłam przed drzwiami z tabliczką:  Krystyna i Andrzej Korzeccy", miałam uczucie, że znalazłam
się tu po raz pierwszy. Otworzyłam drzwi własnym kluczem i przeszłam przez próg, a właściwie sama
siebie przez ten próg przeniosłam. Tak, po raz pierwszy poczułam się w domu, nie u Ciebie, nie u
Michała, po prostu u siebie.
Zaczynały się nasze najlepsze lata, czułam to.
W kilka dni po przyjezdzie poszłam do proboszcza naszej parani. Rozmawialiśmy w zakrystii, on już
właściwie wychodził, śpieszył się na obiad. Zapewniłam, że nasza rozmowa będzie krótka. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl