[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zdjęciu w folderze, nie miałam pojęcia, że okaże się takie fantastyczne.
- Wieki tu nie byłem. Rodzice nas tutaj zabierali, jak byliśmy mali, prawie w każdy
letni weekend - rzekł Linc. - Zapomniałem, jakie to ładne - dodał.
Nie mówił o jeziorze, lecz o Molly. Promienie słońca pozłacały jej ciemnobrązowe
włosy. Uśmiech nie schodził z jej twarzy. W kwiecistej spódnicy i prostym białym topie
wyglądała dziewczęco. Linc, w garniturze i krawacie, czuł się przy niej stary. Molly ko-
jarzyła się wyłącznie ze szczęściem, lekkością, beztroską.
Była jego przeciwieństwem.
- Chodzmy. - Wyciągnęła rękę. - Nad wodę.
Zerknął na nią, a potem na jezioro, którego fale lekko uderzały o brzeg.
- Nie jestem odpowiednio ubrany.
Uśmiechnęła się.
- Zrób to co ja. - Pochyliła się i zdjęła buty. Jej bose stopy zatonęły w piasku mię-
dzy sporymi kamieniami, których nie brakowało na plaży, i tylko czerwone paznokcie
zabawnie z niego wystawały. Potem wsparła ręce na biodrach, patrząc na Linca. - Zdej-
mij buty. Podwiń nogawki tych cholernie drogich spodni i chodzmy na spacer. Obiecuję,
że się nie rozpuścisz. Najwyżej się zamoczysz, ale przeżyjesz.
Chciał powiedzieć, że w butach też może się z nią podzielić doświadczeniami z
letniego obozu, ale potem ogarnęła go jakaś niepojęta tęsknota. Tak samo jak w hotelo-
wym barze, kiedy zaufał nieznajomej.
R
L
T
I tak oto Lincoln Curtis, multimilioner, właściciel i prezes jednej z najlepszych w
kraju firm zajmujących się oprogramowaniem komputerowym, pochylił się, rozwiązał
sznurowadła swoich eleganckich butów od Ferragamo, kopnął je na bok, aż nasypał się
do nich piasek, a potem podwinął nogawki spodni i ruszył z Molly na brzeg.
Delikatne brodzce poderwały się do lotu, za to stateczne krzyżówki pływały w
kółko, niezrażone obecnością ludzi. Od czasu do czasu jedna z nich zanurzała łebek, by
złapać jakiś przysmak. Wszystko było tam takie zwyczajne, normalne, tak odległe od
codzienności, że Linc miał wrażenie, jakby przeniósł się na inną planetę.
Pod stopami miał mokry chłodny piasek. Lekka bryza owiewała mu twarz i łydki,
słońce grzało twarz i plecy. Boże, zapomniał, jakie to przyjemne!
Wziął Molly za rękę, co też było tak naturalne, jakby zawsze była u jego boku.
Pragnął więcej, chciał ją przytulić z całej siły, ale na razie cieszył się dotykiem jej dłoni.
- Powiedz, co zachęciłoby dziecko do tego, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o
takim miejscu? Takie dziecko, jakim byłeś - poprosiła Molly.
Zaśmiał się.
- Pytasz, co by mnie skłoniło do odłożenia książki albo, w tej chwili, plików w
komputerze, żeby sobie pogrzebać w piasku?
- Tak.
- Nie jestem pewien. - Spojrzał na bezmiar wody, szukając odpowiedzi w głębo-
kościach jeziora. - Czasami, kiedy dzień za dniem spędzasz w czterech ścianach biura,
zapominasz, jak wygląda prawdziwy świat. Jak to jest, kiedy słońce świeci ci w twarz,
kiedy masz piasek pod stopami. Jak to jest po prostu... być.
- Ale ty jesteś bogaty - podjęła. - Na pewno jezdzisz na wakacje do różnych egzo-
tycznych miejsc, z luksusowymi hotelami i kilometrami plaż.
Linc prychnął.
- Pieniądze nie zawsze dają wolność.
Molly przyglądała mu się, czekała, aż rozwinie tę myśl.
Linc zamilkł. Puścił jej rękę i podniósł jeden z setek kamyków leżących na plaży.
Podrzucił go, a potem zwrócił się do Molly.
R
L
T
- Widzisz te skały, które sterczą z wody? - Wskazał na linię wielobarwnych skał,
które niczym macki schodziły do jeziora.
Kiwnęła głową.
- Pochodzą z paleozoiku i mezozoiku. Przez lata się rozrastały i przesuwały na
skutek ruchów płyt tektonicznych, stąd te wszystkie linie uskoku. Nawet ten kamień -
obrócił go w dłoni - może pochodzić z ery dinozaurów.
Molly podniosła kamyk z piasku.
- Bardzo ciekawe.
- Patrzę na te sterty kamieni i myślę o tym, jak długo tutaj leżą. W dzieciństwie
sporo czytałem o kamieniach i skałach. Dostałem taką książkę na ósme urodziny, miałem
nawet kolekcję kamieni. Mój ojciec dużo podróżował służbowo, z każdego miasta przy-
woził mi jakiś kamień.
- Czemu akurat kamienie? Pomyślał przez chwilę.
- Są trwałe, solidne. Nie zmieniają się, dopóki jakaś potężna siła natury nie wkro-
czy do akcji.
- Tak jak ty?
- Ja? - zaśmiał się. - Nie jestem taki zły.
Molly ruszyła brzegiem, Linc szedł obok niej.
- Nie znam cię zbyt dobrze - powiedziała. - Ale widzę, że w prawdziwym życiu je-
steś swobodny i zrelaksowany jak te skały.
Już zamierzał podjąć opowieść o cudach formacji geologicznych, o niewiarygod-
nym dziele matki natury, kiedy stwierdzenie Molly go zaskoczyło.
- W prawdziwym życiu?
Molly przystanęła i spojrzała na niego.
- Tamtej nocy w barze nie zaliczam do prawdziwego życia, a ty?
W jej szmaragdowych oczach było tyle pytań, na które sam sobie nie odpowie-
dział. Najchętniej wziąłby ją w ramiona i zakończył tę dyskusję o skałach i życiu.
- Bycie szefem to ogromny stres. Nie wydaję się zrelaksowany, bo taki nie jestem.
- Tamtej nocy byłeś - przypomniała.
R
L
T
- Przez chwilę to było jak dwudziestoczterogodzinna grypa - zażartował. - A wra-
cając do naszego oprogramowania. Te skały i kamienie chyba zainteresowałyby dzieci.
To są takie dinozaury wśród kamieni. - Rzucił kamień na piasek. - Jak byłem dzieckiem,
czytałem wszystkie książki na temat geologii, jakie mi wpadły w ręce. Potem dzięki ojcu
zebrałem tę kolekcję kamieni i nagle to, co widziałem tylko na obrazkach, mogłem zo-
baczyć na żywo. Myślę, że dzięki temu programowi dzieci nabiorą apetytu na...
- Na to, że zrzucić buty i pochodzić po piasku?
- Tak. Jeśli stworzymy program interaktywny, który je zachęci do wyjścia z domu i
wykorzystania swojej wiedzy...
- Będą komunikować się i współdziałać ze światem zewnętrznym.
- No właśnie. Czy to wszystko, co chciałaś wiedzieć? Powinienem wracać do biura.
- Nie jesteś w tym dobry, co? - Zaśmiała się i włożyła buty. Potem chwyciła go za
rękę. - Nie pozwolę ci wrócić do pracy. Porywam cię. Na cały dzień.
Uśmiech na jej twarzy i jej słowa przyprawiły go o ciarki. Przez tyle lat to on był
szefem i to on wydawał polecenia. Kiedy Molly zdjęła z jego barków ciężar odpowie-
dzialności za podejmowanie decyzji - nie przyjmując jego sprzeciwu - poczuł się jak
odurzony.
Uśmiechnął się i pozwolił jej prowadzić się do samochodu.
- Dokąd pojedziemy?
- Dowiesz się we właściwym czasie. - Puściła do niego oko, a Lincoln Curtis, który
żył zgodnie z kalendarzem, przejściowo oddał swoją przyszłość w cudze ręce.
Molly właściwie nie poznawała siebie.
Nie chodziło o T-shirt z napisem Kocham Nevadę", który kupiła i w który się
przebrała, ani nowe jaskraworóżowe klapki, na które zamieniła sandały. Chodziło o tę
nową osobę, która podejmowała decyzje. Zaciągnęła Lincolna do mariny po drugiej stro-
nie jeziora, kazała mu wejść do sklepu z pamiątkami, kupić ubranie na zmianę i wynająć
łódz, żeby mogli spędzić popołudnie na wodzie.
Kim była ta osoba?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]