[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pózniej po kilku kamiennych schodach do ogromnej kuchni, skąd przez jeszcze jeden krótki
korytarz i jeszcze jedne drzwi weszli do obszernej barokowej sali z bogactwem dywanów,
obrazów, zbroi i ciężkiej, ozdobnej boazerii. Wówczas Simon uświadomił sobie, że komórka,
gdzie odzyskał świadomość, była tylko obskurnym składzikiem w piwnicy budynku, który
słusznie można było nazwać palazzo. Roiło się tu od mężczyzn w czarnych, obcisłych
garniturach, wypchanych pod pachami, na wszystkich twarzach malował się wyraz wrodzonej
nieżyczliwości. Zbyteczny był dalszy dowód, że przeniknął do samego serca wrogiego obozu,
choć w sposób niezupełnie taki, jaki byłby sam wybrał.
Posłaniec pchnął go ku pałacowym schodom, które prowadziły ze środka sali. Weszli po nich
na galerię, skąd Simon został pokierowany przez na wpół otwarte dębowe drzwi do przedpokoju.
Za nimi znajdowały się zamknięte drzwi, równie imponujące, do których posłaniec delikatnie
zastukał. Nie było żadnej odpowiedzi z wewnątrz, lecz on nie zdawał się oczekiwać żadnej, gdyż
lekko nacisnął klamkę i otworzył drzwi. Sam został za nimi, a Simon popchnięty przez niego,
znalazł się wewnątrz pokoju.
Była to sypialnia, proporcjami odpowiadająca pokojom, które widział poprzednio, o ścianach
pokrytych ciemnoczerwonym brokatem i załadowana wielkimi i ohydnymi meblami
poczerniałymi ze starości. Okna szczelnie zamknięte przed niezdrowymi waporami nocy również
skutecznie zatrzymywały na wpół stęchłe, na wpół antyseptyczne zapachy pokoju chorego. Przy
łożu z szerokim baldachimem stał emaliowany metalowy stolik zastawiony butelkami o
aptecznym wyglądzie i środkami leczniczymi, wokół którego krzątali się dwaj mężczyzni o takim
samym nieomylnie profesjonalnym wyglądzie jak medico sprowadzony do klitki Simona, jeden z
nich chudy i siwy, drugi niski, z hiszpańską bródką.
Pozostali mężczyzni zgrupowani dokoła łoża byli starsi i roztaczali subtelną atmosferę
indywidualnego autorytetu, pomimo szacunku, jaki okazywali centralnej postaci tego obrazu.
Było ich czterech, w wieku dobrze powyżej pięćdziesiątki. Być może najstarszym był Al
Destamio. Tęgi mężczyzna o gładkiej twarzy, w okularach, mógł uchodzić za szefa
przedsiębiorstwa o charakterze kosmopolitycznym, inny miał okrutne spojrzenie i figurę
zapaśnika, a gęste wąsy nadawały mu wygląd pseudowojskowy. Najmłodszy, nerwicowiec,
sądząc przynajmniej po wrażeniu, jakie robił, był niemal tak wysoki i cienki w pasie jak Zwięty,
lecz miał potężnych rozmiarów nos, którego słusznie mógłby mu pozazdrościć andyjski kondor.
Stwierdziwszy w lusterku, że w żaden sposób nie uda mu się zmniejszyć swego narządu
powonienia, jego właściciel obnosił go jak wyzwanie, które wprawiłoby w zachwyt Cyrana de
Bergerac.
To był najbliższy krąg  parowie z własnego prawa, Zgromadzeni przy łożu śmierci króla,
żeby złożyć mu hołd i współuczestniczyć między sobą o sukcesję.
Odwrócili się, by spojrzeć na Zwiętego jednym zgranym ruchem, jak złączone drutem
marionetki, zostawiając wolną drogę do łoża.
U szczytu swojej władzy leżący tam człowiek musiał być olbrzymem sądząc po szerokości
jego budowy. Lecz jakaś okrutna choroba pochwyciła go w swe szpony niszcząc tkankę po
tkance, przykuwając do łoża, w którym niebawem miał umrzeć. To było widoczne: wystąpiły
oznaki zbliżającej się nieuchronnie śmierci. Skóra niegdyś napięta przez mięśnie teraz zwisała w
luznych fałdach na szyi. Pod wpadniętymi oczami zjawiły się czarne plamy jakby od sadzy, a
siwe włosy, rzadkie i bez życia, opadły na szpakowate brwi. W tak ciężkiej chorobie nie opuścił
go jednak zwyczaj rozkazywania. Oczy jego płonęły ogniem szaleństwa lub męczeństwa; w
głosie, chociaż osłabionym, dzwięczał ton operowego basu.
 Veni qui.
Nie była to prośba ani nawet rozkaz, tylko wypowiedziana słowami pewność spotkania się z
posłuchem. W ten sposób w przeszłości musieli zwracać się do ludzi absolutni władcy, panowie
życia i śmierci swych poddanych, a don Pasquale był jednym z ostatnich spadkobierców tego
rodzaju władzy.
Ale Simon pamiętał, że nie było to godne szacunku królestwo, którego był najwyższym
zwierzchnikiem, lecz pozbawiona skrupułów tajemna społeczność, nie uznająca żadnej zbrodni
za zbyt ohydną, o ile przynosiła wystarczający zysk. Simon, z zasady nonszalancki, uznał
królewsko  katedralną atmosferę tego zgromadzenia za zbyt niewłaściwą. Podszedł do łoża od
strony nóg, tak jak mu powiedziano, lecz z pewnym lekkim śladem pewności siebie, która
zdawała się sprawiać wrażenie, że ręce ma złożone na plecach z własnej woli, a nie związane z
tyłu, i pełen cynizmu szyderczy uśmiech wykrzywił jego usta.
 Ciao, Pasquale  powiedział wesoło jak kolega do kolegi.
Mógł wyczuć, jak wodzowie stojący po obu stronach władcy zadrżeli i zesztywnieli na taką
obrazę majestatu, lecz człowiek podparty poduszkami zdawał się w ogóle nie zwracać uwagi,
może dlatego, że nie mógł w pełni zaufać swemu słuchowi, czy też że dla jego ugruntowanej
najwyższej władzy znaczyło to nie więcej niż jak gdyby jakiś urwis dłubał palcem w nosie.
 A więc ty jesteś tym, którego nazywają Zwięty. Narobiłeś nam kłopotów już dawniej.
 Miło mi, że w dostatecznej mierze, abyś to mógł zauważyć  rzekł Simon.  Ale nie
pamiętam przy jakiej okazji. Co wtedy robiłeś?
Ponieważ don Pasquale zwracał się do niego poufałym  ty , używanym tylko w stosunku do
niżej postawionych w hierarchii lub bliskich, Simon nie widział powodu, żeby nie odpowiedzieć
w ten sam sposób.
 Pokrzyżowałeś plany Unciella, który był jednym z naszych. Mieliśmy oddanego nam
człowieka w policji w Rzymie, inspektora Bueno, którego straciliśmy przez ciebie.
 Teraz to wraca do mnie  rzekł Zwięty.  Miałem nieszczęście natknąć się na podejrzane
gliny. Co się przydarzyło temu biednemu łapówkarzowi?
 Miał kłopoty w więzieniu. Walka na noże. Nie żyje.
Don Pasquale wciąż jeszcze miał pamięć komputera. Wszystkie nici światowej sieci
przestępstw prowadziły z powrotem do niego i dzierżył je w swym ręku, gdyż znał dokładną
długość i moc każdej z nich. Ponad dziesięć lat upłynęło od tamtego incydentu w Rzymie, lecz
on nie zapomniał żadnego szczegółu.
 Alessandro, co Zwięty znów nabroił?
 Próbuje mi narobić kłopotów  rzekł Destamio.  Deptał mi po piętach, szpiegował
mnie, pojechał do mojej rodziny, wypytywał, groził mi szantażem. Muszę się dowiedzieć, co on
wie, i kto jeszcze o tym wie, a potem go sprzątnąć.
 Zgoda, ale po co go tu sprowadziłeś?
 Myślałem, że to najbezpieczniejsze miejsce, a poza tym sam nie chciałem być gdzie indziej
w tej chwili&
 Jakie informacje mógł mieć Zwięty, żeby szantażować Alessandra?
Wmieszał się nowy głos i Destamio wyraznie podskoczył na jego dzwięk. Należał do
mężczyzny z majestatycznym nosem, którego Simon już intuicyjnie określił jako najbardziej
dynamicznego członka rady. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl