[ Pobierz całość w formacie PDF ]
łeczny egoizm oraz bunt bogatych, stworzył we Flandrii
potężny ruch polityczny, w którym oburzenie na dawne
bezprawie wręcz wybuchowo łączy się z nową arogancją.
Nie pomogą tu dwujęzyczne nazwy ulic i nazw miej-
scowości: w Belgii nie są one oznaką tolerancji, tylko
życzliwej obojętności, przyznaniem, że wszystko musi
tam istnieć podwójnie, ponieważ w tym samym mieście
dwojacy ludzie żyją w dwojakich światach. Dlatego też
w Brukseli wyjeżdża do pożaru albo flamandzka, albo
walońska straż ogniowa, w zależności od tego, kto go
zgłosił, a podczas gdy flamandzkie pogotowie ratunkowe
zabiera człowieka, który z powodu ataku serca upadł na
Huidevetterstraat, w to samo miejsce, ale na rue de Tan-
neurs, pędzi w podobnym przypadku waloński ambulans.
I tak to się spierają, chociaż nie, właściwie wcale się
nie spierają, ale raczej żyją swojsko obok siebie w stanie
wzajemnej ignorancji, do której nikt drugiemu nie chciał-
by odmawiać prawa. Il n y a pas de Belges, nie istnieją
Belgowie, oto racja stanu, na której opiera się państwo
belgijskie, aż do ostatniej wsi podzielone przez Walonów
i Flamandów przy zastosowaniu najdziwaczniejszych
konstrukcji biurokratycznych. Bruksela słynie z toleran-
cji, w tym mieście, które jest stolicą Unii Europejskiej,
275
mieszkają swobodnie ludzie ze stu krajów, ale nie Fla-
mandowie ani Walonowie. Można by przypuszczać, że te
dwie nacje dlatego tak bardzo lubią licznych imigrantów
i cudzoziemców, gdyż nie znoszą się wzajemnie i żadna
z nich w swoim pięknym mieście nie chciałaby zostawać
sam na sam z tÄ… drugÄ… grupÄ… etnicznÄ….
Tego wszystkiego nie dowiedziałem się od monsieur
Brahyma. Nie, on raczej wyjaśnił mi, jak trzeba parzyć
herbatę i w którym momencie gotowania należy dodać
do niej cukier. Mówił z gardłowym naciskiem na spół-
głoski, mieszając dwa tutejsze języki z kilkoma innymi.
Nie ma Belgów? Są.
Louis Paul Boon. Powtórzenie lektury
Ponad dwadzieścia lat temu natknąłem się przypadkiem
na jego książki, szukałem ich bowiem metodycznie. Co
mi się w nim spodobało? Prawdopodobnie to, że był au-
torem szarych ludzi, ale bronił się przed ustępstwami
na rzecz ich gustów literackich. I to, że wydał mi się nie-
omal socjalistą z natury, który jednak nie wierzy w żadne
utopie społeczeństwa bezklasowego. Stał po stronie słu-
żących i robotników dniówkowych, brudnych od sadzy
robociarzy z rejonów przemysłowych, pełnych wątpli-
wości ludzi z prowincji, którzy nigdy nie wydostali się
ze swoich flandryjskich wsi, ale nie był romantycznym
rewolucjonistÄ… ani aktywistÄ… w walce klas. Tam, gdzie
pokrzywdzeni ośmielali się buntować, opowiadał się za
nimi, nie oczekując po tym zbyt wiele, a już na pewno
276
nie spodziewając się własnego ocalenia; ocalenia intelek-
tualisty, który tęskni do tego, żeby nie siedzieć już dłużej
samotnie przy biurku, tylko służyć postępowi, wolności
i czemu tam jeszcze.
Przed wyjazdem do Brukseli wyciągnąłem z półki jego
książki, niepewny nie tyle tego, czy nadają się do czyta-
nia, ile raczej, czy ich szalona tonacja teraz, w innych cza-
sach, nie wyda mi się może pusta, w związku z czym będę
mógł czytać Louisa Paula Boona w podwójnym sensie hi-
storycznie, raz odnosząc go do nieistniejącego już świa-
ta, który był jego światem, po wtóre zaś do tego innego,
który dwadzieścia lat wcześniej był moim jako czytelnika.
W swoim reportażu o brukselskiej dżungli Boon opo-
wiada o pewnej flamandzkiej służącej, która wyrusza
ze wsi do stolicy i do póznego wieku poznaje właściwie
tylko rue Haute, gdzie znajduje siÄ™ szpital, i rue Blaes,
przy której są sklepy dla służących. Blaesstraat ciągnie
się równolegle do Hoogstraat, ale nieco niżej niż ona,
w poprzek Marollen, opadających z Górnego Miasta ku
centrum. Kiedy siÄ™ czyta, jak Louis Paul Boon opowiada
o swojej bezimiennej bohaterce, czuje się, że darzy ją sym-
patią, nie musząc jej idealizować, lecz chcąc ją szanować
i kochać. Nie wyposaża jej w żadne atrybuty, czyniące
z niej świadomą klasowo bojowniczkę albo wręcz zwia-
stunkę Nowego Człowieka, którym lubiło się odurzać
tylu rewolucjonistów, gdyż ten stary z jego słabościami
i wadami już im nie wystarczał.
Sławę, której Boon zaznał jeszcze na starość, zby-
wał niedbale słowem bonapartyzm . Nazbyt długo ata-
kowano go z powodów politycznych lub religijnych,
277
narodowych albo estetycznych, żeby teraz miał sobie
pozwolić na łagodność i miano narodowego wieszcza.
W 1972 roku, siedem lat przed śmiercią, przeszła mu po-
dobno koło nosa Nagroda Nobla, którą w końcu otrzy-
maÅ‚ Heinrich Böll, ale co to ma za znaczenie. WczeÅ›niej
był przez kilkadziesiąt lat obiektem połajanek ze strony
najrozmaitszych umysłowości. Nie wszyscy byli w nich
wyćwiczeni tak drastycznie jak owa belgijska krytycz-
ka, która w 1943 roku, gdy kraj zajęli naziści i literackie
odchylenia mogły być niebezpieczne, pisała o jego po-
wieściach: Rasa pisarzy, do której należy Boon, powinna
zostać wypleniona, zatruwają bowiem wszystko, czego
się tkną& Takie powieści sprawiają, że tęsknię do chwili,
gdy również u nas zostanie wzniesiony ogromny stos .
Przeciw temu flamandzkiemu Balzakowi dawno mieli
coÅ› nie tylko kolaborujÄ…cy z narodowymi socjalista-
mi. W oczach katolików Boon uchodził za pornogra-
fa, konserwatyści podejrzewali go nie bez racji, że jest
politycznym buntownikiem, w subtelniejszych kręgach
literackich kręcono nosem na tego nieokrzesanego mało-
miasteczkowego jegomościa, tak namiętne były bowiem
jego skargi i oskarżenia, komuniści natomiast, do któ-
rych przystał w sprzeciwie wobec okupacji Belgii, już
wkrótce zaczęli krytykować, że jego proza społeczno-
-krytyczna nie otwiera perspektywy na lepszy świat, na
bezklasowe społeczeństwo jutra.
I rzeczywiście, w wielu powieściach i opowiadaniach
Boon udawał się na zasypane ślady buntów społecznych
i powstań politycznych, ale prawie wszystkie te kroniki
upokorzenia i wzburzenia, przemocy i oporu kończą się
278
klęską. Louis Paul Boon był pewien, że bezwarunkowo
należy buntować się przeciw bezprawiu. Równocześnie
jednak był przekonany o tym, że albo i tak zwyciężą nie
ci, co trzeba, albo, jeśli kiedyś uda się zwyciężyć tym
właściwym, dumny wzlot szybko się skończy i okrzepnie
w nowej władzy.
Urok sztuki opowiadania Boona polega na takich
sprzecznościach, których autor nie umie zatuszować, tyl-
ko z każdą książką usiłuje na nowo im sprostać i dopro-
wadzić je do ostateczności. Udzielał głosu wypchniętym
na margines, pokrzywdzonym, ludziom, którzy wylą-
dowali w rynsztoku, a jednak był pesymistą niewierzą-
cym w lepszą przyszłość dla wszystkich, w przyszłość
godną osoby ludzkiej. Kto jest tak głęboko przekonany
o konieczności walki jako o nieuchronności klęski, tego
integralność jest zagrożona. Louis Paul Boon wiedział,
że musi wystrzegać się losu, który chciałbym nazwać
austriackim, to znaczy, że ni stąd, ni zowąd, choć nie
bez swojego udziału, stanie się ulubionym autorem tych,
którzy wygodnie umościli się w cynizmie i mizantro-
pii, rzekomo dobrze uzasadnionej przez kiepskość lu-
dzi: Najtwardsza walka w życiu to walka o to, żeby nie
zgorzknieć .
W jednym z mistrzowskich utworów, Drodze z kap-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]