[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przemyślenia do kupy po raz pierwszy w życiu. W pewnym sensie przemawiałem do
siebie, a gdy odwróciłem się i spojrzałem na Nancy, wprost eksplodowała,
przerywając mi w połowie zdania.
- Jesteś nieprawdopodobnym egoistą. - Usłyszałem.
- Nie sądzę, żyję po prostu w realnym świecie.
- Dla mnie jesteś egoistą - wyrachowanym, nieludzkim, nieetycznym, niemoralnym
i bez empatii. A nie są to walory, których szukam u lekarzy.
Umiała dołożyć, jeśli tylko chciała.
- Nancy, posłuchaj. To, co ci powiedziałem, to prawda, nie tylko moja prywatna
prawda. Jestem zwierciadłem większości stażystów, których znam.
- To całą waszą zgraję trzeba wyrzucić.
- Świetnie, dziecino. Jeśli cię to tak rusza, to czemu nie zorganizujesz
strajku siedzącego na NW? Współczucie to nie jest wielka rzecz, gdy śpisz po
osiem godzin na dobę. Ja nie mogę sobie pozwolić na połowę tego czasu. Reszta
doby to badanie hemoroidów pani Dupiastej. Nie praw mi tu morałów.
No i doszedłem do końca, doprowadzając nas oboje do ataku wściekłości.
Odjechałem z wymuszoną obietnicą, że kiedyś zadzwonię.
Po powrocie do białego kanciastego pokoju położyłem się wściekły,
rozdrażniony, mając w zapasie niecałe dziewięć godzin, zanim zacznie się
kolejny holocaust na NW. O zaśnięciu nie było mowy. Zadzwoniłem do
laboratorium, a Joyce odebrała telefon. Zapytałem, czy może wpaść przed
jedenastą. Powiedziała, że tak. Poczułem się znacznie lepiej.
Dzień 307
CHIRURGIA OGÓLNA: PROGRAM SZKOLENIOWY
Dla stażysty na praktyce w drugiej połowie XX wieku Alexander Graham Bell jest
figlarnym huncwotem. Winą trzeba obarczyć nie tylko samego wynalazcę telefonu,
ale także sadystę, który wymyślił dzwonek. Nie można tu zapominać o facetach
pracujących w Ma Bell, którzy przyczyniają się do przedłużania brzęczenia w
nieskończoność. Jak szpitale mogły funkcjonować przed pojawieniem się
telefonu? Często nie uważałem siebie za nic więcej niż tylko przedłużenie tego
kawałka czarnego plastyku. Jego dzwonek był tak samo porażający jak sygnał
karetki i trochę bardziej niespodziewany - mimo że zawsze gdzieś tam w
podświadomości oczekiwany, to jednak spadający znienacka. Na całym świecie nie
ma nic bardziej zakłócającego ciszę i spokój jak dźwięk telefonu.
Mój spokój oznaczał wtedy łagodne zasypianie u boku Karen Christie w jej
mieszkaniu po, jak mi się wydaje, zadowalającym obie strony spotkaniu
przeciwnych płci. Telefon zadzwonił o drugiej w nocy. Oboje sięgnęliśmy po
słuchawkę. Pozwoliłem jednak jej odebrać - nie dlatego, że może był do niej. W
związku z tym, że byłem na dyżurze, mogła to być centrala szpitalna i
przekazywane mi zaproszenie do powrotu. Równie dobrze jednak mógłby to być,
powiedzmy, tak zwany chłopak Karen.
Faktycznie, okazało się, że to z centrali, która połączyła mnie z
pielęgniarką.
- Doktorze, czy mógłby pan szybko przyjść? Jeden z pacjentów doktora Jarvisa
ma problemy z oddychaniem i doktor chciałby, żeby pan się tym zajął.
Przekręciłem się na plecy, wpatrzyłem w sufit i kląłem w myślach, trzymając
słuchawkę z dala od ucha. Dr Jarvis. Wszystko wiedziałem. To nie kto inny jak
nasz stary znajomy, Doładowara, znany ze swych wyczynów na sali operacyjnej,
szczególnie przy biopsji piersi.
- Panie doktorze, czy pan mnie słyszy?
- Tak, siostro. Słucham uważnie. Czy doktor Jarvis zamierza przyjść?
- Nie wiem.
Typowe, nie tylko dla Doładowary, również dla większości prywatnych lekarzy
afiliowanych przy szpitalu. Stażysta obejrzy pacjenta, przygotuje zalecenia,
zadzwoni do lekarza, który oczywiście powie, co należy według niego zrobić.
Zazwyczaj ci goście nawet nie pomyślą o tym, aby ulżyć stażystom.
Kiedyś przez godzinę badałem jednego z pacjentów Doładowary. Zadzwoniłem
później, żeby złożyć mu sprawozdanie. Nie było go w gabinecie i musiałem
zostawić sekretarce wiadomość z prośbą, żeby się ze mną skontaktował.
Zadzwonił, a jakże, ale do dyżurnej pielęgniarki, a nie do mnie. Gdy mu
powiedziała, że pilnie chcę z nim mówić, stwierdził, że nie ma czasu dla
każdego stażysty w tym szpitalu. Gonić, gonić za dolcami - to było motto
Doładowary.
Doładowara miał jeszcze jeden nawyk. Przyjmował prawie wszystkich swoich
pacjentów na tak zwany program szkoleniowy. Można by pomyśleć, że program taki
rzeczywiście spełni zadania edukacyjne, przynajmniej w małym stopniu. Bóg
jedyny wie, jak my, stażyści, potrzebowaliśmy czegoś takiego. W praktyce
jednak program szkoleniowy był ponurym żartem. Oznaczał tylko, że ja albo inny
stażysta odwalaliśmy całą robotę przy przyjęciu pacjenta i fizyczną harówę. W
nagrodę mogliśmy sporządzić wypis. Nie wolno nam było wydawać poleceń, a na
sali operacyjnej dopuszczano nas tylko do przytrzymywania retraktorów,
usuwania kłykcin, czasem do zawiązania paru węzłów, jeśli lekarz był na tyle
łaskawy.
Szczyt tupetu Doładowara osiągnął przy biopsji piersi, którą paskudnie
sknocił. Na karcie przyjęcia, podając szczegóły choroby, napisał krótką notkę,
że gdy personel szpitala, to znaczy stażysta, zajmie się przypadkiem, ma nie
badać piersi. Jak miałem zrobić właściwy opis biopsji piersi bez zbadania
piersi? Śmieszne.
Teraz żądał, abym wstał o drugiej nad ranem i poprawił kolejną fuszerę.
Siostra ciągle czekała na linii.
- Czy pacjent był operowany? - zapytałem.
- Tak, rano. Przepuklina. Nie czuje się najlepiej. Od kilku godzin występują
problemy z oddychaniem.
- Będę tam za parę minut. Proszę tymczasem ściągnąć przenośny aparat
rentgenowski i zrobić zdjęcie klatki piersiowej. Potrzebne będzie także
badanie krwi. Proszę sprawdzić, czy jest na oddziale aparat tlenowy i
elektrokardiograf.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]