[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie sądzę, aby było rozsądnie rozdzielać się... - usłyszała słowa Holta.
- Ja nie mówię, żeby się rozdzielać - odparł Frank.
- Brakuje tylko czterech longhornów. Potrzebny mi jednak ochotnik, który by je przypędził.
Będzie opózniony najwyżej o dwie godziny.
- No i będzie mi brakowało dwóch ludzi do pędzenia stada. Stwarza to ryzyko odłączenia się
dalszych sztuk.
- Nie przesadzaj, Holt, wiesz dobrze, że te po-czciwiny nie sprawią ci w drodze żadnego kłopotu
- upierał się przy swoim Frank. - Masz aż nadto kowbojów do tej roboty. Dwóch mniej lub
więcej naprawdę nie sprawi różnicy.
Kami prawie nie wierzyła własnym uszom, kiedy jej matka zgłosiła się w charakterze ochotnika.
- Ależ, Charlie... - zaczął Frank.
- Wiem, wiem. Wydaje ci się, że jestem bezradną kobietką. I do tego z miasta. No to ci
oświadczam, że wcale nie jestem taka bezradna i bezbronna. Przez kilka lat mieszkałam na
ranczu. Na tyle się znam na kowbojowaniu, że śmiało ci mogę pomóc w przypędzeniu czterech
zagubionych krów.
- Dobrze, jedzcie - odparł Holt, przyglądając się ciekawie obydwojgu.
Zaczął wyczytywać nazwiska, aż doszedł do Kami. Spojrzał na nią zimnymi niebieskimi oczami.
- Jestem szczęśliwy, że byłaś łaskawa do nas dołączyć, Tex - odezwał się sarkastycznie. -
Będziesz na flance.
- Myślałem, że umieścisz ją w szpicy, żeby mogła prowadzić Buttercupa, a on z kolei stado -
powiedział głośno Frank, czemu zawtórowało kilka chichotów.
- yle myślałeś - warknął Holt. - Będzie nam brakowało was dwojga, zapomniałeś? Tex jedzie na
flance.
- Ale przecież Buttercup...?
- Ja się zajmę Buttercupem. Możesz się nie martwić
- odburknął sucho Holt. - Nie mam zamiaru ryzykować rozsypaniem się stada tylko dlatego, że
Buttercup zakochał się w mojej pracownicy. Tex, jedziesz na skrzydle!
- Tak jest, szefie! - odparła.
Chce być taki oficjalny, to będzie miał, czego chce, pomyślała sobie.
- To już wszystko? - zwrócił się Holt do gości. - Są pytania?
- A jak ktoś spadnie z konia? - padło pytanie.
- To wstanie i z powrotem wsiądzie - odparł Holt.
- Wsiadamy i jedziemy. Za cztery godziny mamy być w Lullabye.
Gabby otworzył furtę i bydło zaczęło się przeciskać na zewnątrz. Buttercup prowadził. Kowboje
poustawiali się po obu stronach, aby bydło nie popędziło w niewłaściwym kierunku. A właśnie
miało na to wielką ochotę. Z trudem naprowadzali je na właściwą drogę. Holt jechał na przedzie,
wraz z nim w czołówce ludzie Franka, na flance Kami i część gości, a Gabby z resztą turystów
zamykał pochód.
Kami kiwała się w siodle, zamykały się jej oczy. Bezsenna noc, gorąca kąpiel, jeszcze gorętsze
pocałunki, trudna do przełknięcia i zrozumienia rozmowa z Holtem, no i monotonna jazda
zrobiły swoje.
Jedna z krów usiłowała się odłączyć od stada. Kami trochę oprzytomniała i okrążywszy ją,
popędziła z powrotem. Udało się, więc nabrała werwy. Coraz lepszy z niej kowboj. Czy Holt to
widzi? Holt, jej pierwsza miłość obok kowbojowania...
Z rozpaczą patrzyła na plecy Holta jadącego z przodu stada. Stała w obliczu nierozwiązalnego
problemu: jej wielka miłość odwzajemniona tylko pożądaniem, a nie równie wielką miłością,
która by mu pozwoliła zapomnieć o uprzedzeniach. I co teraz będzie?
W głębi serca miała nadzieję, że być może w Holcie obudzi się coś wielkiego, co pokona jego
opory. Gdyby mogło zniknąć jego uprzedzenie do kobiet z miasta, a zwłaszcza do teksaskich
miastowych" kobiet.
Nawet nie zdawała sobie sprawy, że już tak długo jedzie zamyślona, gdy usłyszała wołanie:
- Hej ho! Lullabye za następną górką! Przygotować się!
Wkrótce zobaczyli miasteczko. Pozostało właściwie tylko przepędzenie krów przez główną ulicę
do zagród przy bocznicy kolejowej.
Wszystko dobrze szło do chwili, gdy już po przebyciu trzech czwartych ulic jakiś pędrak, nie
więcej niż pięcioletni, wyskoczył na chodnik, podbiegł do niesfornego longhorna Tulipa, tego
samego, który usiłował umknąć Kami w drodze, wyciągnął z plastikowej kabury plastykowy
pistolet na kapiszony i strzelił.
Zaczęło się piekło. Tulip już przedtem okazywał nerwowość, widząc na chodnikach tłum ludzi
pokrzykujących i wiwatujących na cześć kowbojów i ich stada. Teraz wpadł w panikę i
postanowił się bronić. Pochylił łeb i natarł na chłopca. Na szczęście tuż obok znajdował się
ojciec, który pochwycił synalka za tył spodni, uniósł go do góry i rzucił się do ucieczki. Inni
ludzie, na widok rozszalałego tysiąckilogramowe-go zwierzęcia z długimi rogami, rozpierzchli
się w popłochu.
Tulip, niby rozpędzona lokomotywa, natarł na barierkę odgradzającą chodnik od jezdni. Kilka
innych krów ruszyło za Tulipem. Kami popędziła za nimi wrzeszcząc, ile sił. Przy pomocy
Gabby'ego udało się zapędzić do stada wszystkie krowy oprócz Tulipa, który pędził przed siebie,
siejąc spustoszenie. Zatrzymał się wreszcie przed sklepem Lema, gdzie rogami przebił worek
zboża stojący przy wejściu, a następnie, natarłszy na drzwi, wdarł się do środka. Korpulentny
pan Lem wskoczył na ladę i przyklękając ukrył się za stalową kasą. Jego syn, Lorin, wskoczył w
otwartą zamrażarkę z lodami, wprost na rozmaite rożki, batony i pudełka waniliowych,
czekoladowych i pistacjowych specjałów. Zdezorientowana zaś żona pana Lema, Car-lene, po
chwili wahania wdrapała się, choć z trudem, na półki z konfiturami, galaretkami i ogórkami w
occie.
Tulip zaczął myszkować wśród produktów żywnościowych, rozpruwając plastikowe torebki i
kartonowe pudełka, rozsypując na podłogę cukier, sól, mąkę i makarony. Przy okazji przewrócił
pieczołowicie ustawioną ekspozycję flaszek z olejami i syropami.
Warto wspomnieć, że Petunia wytrwale trzymała się Tulipa, najwidoczniej uważając, że jej
jezdziec, czyli Kami, ma w tym jakiś interes. Innymi słowy Kami wjechała konno do sklepu. Po
przejrzeniu towarów w jednym z przejść dość sporego samoobsługowego sklepu Tulip skręcił w
drugie, pełne konserw w puszkach. Tutaj rogi doskonale posłużyły do otwierania puszek z
koncentratem pomidorowym, kukurydzą i zupami. Wreszcie w trzecim przejściu pewnej
deformacji uległy słoiki pełne słodkości. Ale sytuacja nieco się skomplikowała, gdyż posadzka
zrobiła się śliska i lepka. Wielki wół rozłożył się w pewnej chwili jak długi. Usiłował wstać,
podniósł się, a nawet zmienił kierunek natarcia, jednakże raz jeszcze padł plackiem i tym razem
z rozpędu pojechał aż na skraj sklepu, gdzie ktoś kiedyś wymalował na drewnianej ścianie
wspaniałą scenę z ubiegłego stulecia, kiedy to w okolicę zwalili się hurmem, w drodze do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]