[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Stanął przed nimi i spojrzał w prawo.
Rozłożył nawet odbitkę planu i przestudiował ją jeszcze raz, żeby się upewnić, czy to tu.
Coś się nie zgadzało, ale nie rozumiał co.
Nie było żadnych schodów w dół.
Na wszelki wypadek obejrzał jeszcze schody z drugiej strony.
Tam jednak też nie znalazł tego, czego szukał.
Gdy wrócił do miejsca, gdzie według planu powinny znajdować się schody, zauważył, że nie
ma tam śmieci zalegających resztę podłogi.
Ponieważ uznał to za dziwne, pochylił się i zauważył jeszcze coś: deski były tu szersze niż
w pozostałej części budynku.
I nowsze.
Za plecami usłyszał jakiś dzwięk.
Odwrócił się, lecz nic nie zauważył.
Niemniej odniósł wrażenie, że w mroku ktoś się ukrywa.
I to bardzo blisko.
Przerażony, usiłował przeniknąć mrok w przepastnej hali.
Znowu usłyszał czy poczuł, że za jego plecami coś się poruszyło.
Nie miał już wątpliwości: to był odgłos kroku.
Odwrócił się, lecz za pózno.
Dostrzegł jedynie zarys postaci unoszącej nad jego głową jakiś przedmiot.
Podniósł ręce, by uchronić się przed ciosem, lecz uderzenie było silne.
Stracił przytomność.
* * *
Marsha wyjechała z Lowell, zatrzymała się w barze przy drodze i stamtąd zadzwoniła do
państwa Blakemore.
Czuła się trochę niezręcznie, lecz udało się jej wprosić na krótką wizytę.
Dotarcie do ich domu w West Boxford przy Plum Island Road 479 zajęło jej około pół
godziny.
Gdy parkowała samochód, z zadowoleniem zauważyła, że przestało padać.
Gdy jednak otworzyła drzwi auta, pożałowała, że nie wzięła puchowego płaszcza.
Robiło się coraz zimniej.
Dom państwa Blakemore wyglądał bardzo przytulnie i przypominał domy budowane na
Cape Cod.
Okna były rozdzielone kamiennymi słupkami i pomalowane na biało.
Nad wejściem znajdowała się pergola.
Marsha weszła po schodkach i nacisnęła dzwonek.
Drzwi otworzyła pani Blakemore.
Była postawną kobietą mniej więcej w wieku Marshy, miała krótkie, podkręcone na końcach
włosy.
 Proszę  powiedziała, spoglądając na Marshę z zaciekawieniem.
 Jestem Edith Blakemore.
Marsha poczuła jej spojrzenie i pomyślała, że może w jej wyglądzie jest coś nie tak, może
między przednimi zębami zostały jakieś resztki po owocu, który właśnie zjadła.
Na wszelki wypadek sprawdziła zęby językiem.
Wewnątrz dom wyglądał równie uroczo jak na zewnątrz.
Meble były w stylu wczesnoamerykańskim, kanapy i fotele miały perkalowe obicia.
Podłogę z szerokich desek pokrywały dywaniki.
 Może się pani rozbierze?  spytała Edith.
 Napije się pani kawy albo herbaty?
 Proszę o herbatę  rzekła Marsha, idąc za Edith do salonu.
Pan Blakemore, który siedział przy kominku, czytając gazetę, wstał na powitanie.
 Carl Blakemore  przedstawił się, wyciągając dłoń.
Był wysoki, miał twardą skórę i ciemną cerę.
Marsha podała mu rękę.
 Proszę się czuć jak u siebie w domu  rzekł Carl, wskazując na kanapę.
Gdy usiadła, wrócił na swoje miejsce i położył gazetę na podłodze obok fotela.
Przesłał jej miły uśmiech.
Edith zniknęła w kuchni.
 Interesująca pogoda  powiedział, żeby jakoś zacząć rozmowę.
Marsha dalej czuła się nieswojo z powodu owego spojrzenia, jakim na wstępie obdarzyła ją
Edith.
W tych ludziach było coś sztywnego i nienaturalnego, lecz nie potrafiła powiedzieć, na czym
to polega.
Usłyszała kroki na schodach, po czym do pokoju wszedł chłopiec.
Był w wieku Victora Juniora, lecz trochę grubszy, bardziej barczysty, miał włosy koloru
piasku i ciemnobrązowe oczy.
Wyglądał na silnego chłopca i był uderzająco podobny do pana Blakemorea.
 Cześć  powiedział, wyciągając rękę w dżentelmeński sposób.
 Ty chyba jesteś Richie  rzekła Marsha, odwzajemniając uścisk.
 Jestem mamą Victora Juniora.
Wiele o tobie słyszałam.
 Miała wrażenie, że przesada jest tu uzasadniona.
 Naprawdę?  spytał Richie niepewnie.
 Tak  odrzekła.
 I im więcej o tobie słyszałam, tym bardziej chciałam cię poznać.
Dlaczego czasem do nas nie wpadniesz?
Victor Junior chyba mówił ci, że mamy basen.
 Nie, tego mi nie mówił  powiedział Richie.
Siadł na stopniu kominka i obrzucił ją takim spojrzeniem, że poczuła się jeszcze bardziej
nieswojo.
 Nie rozumiem, dlaczego ci o tym nie powiedział  rzekła.
Spojrzała na Carla.
 Nigdy nie wiadomo, o czym te dzieci myślą  dodała z uśmiechem.
 Zgadzam się  przytaknął Carl.
Zapadło niezręczne milczenie.
Marsha zachodziła w głowę, co się dzieje.
 Z mlekiem czy cytryną?  zapytała Edith, wchodząc do salonu i przerywając ciszę.
Niosła tacę, którą postawiła na małym stoliku.
 Z cytryną  rzekła Marsha.
Wzięła od Edith filiżankę i przytrzymała ją, podczas gdy Edith nalewała herbatę.
Potem wcisnęła kilka kropli cytryny.
Wreszcie usiadła wygodnie.
I wtedy zauważyła, że oprócz niej nikt nic nie pije.
Wszyscy po prostu na nią patrzą.
 A państwo nie pijecie?  spytała, coraz bardziej skrępowana.
 Nie, ale proszę się nie przejmować  powiedziała Edith.
Marsha pociągnęła łyk. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl