[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Meksyku. Ale -głos jej przeszedł w szept - chciałam zabrać ze sobą twoje dziecko.
Mitch uniósł ku sobie jej twarz i patrząc w oczy, powiedział:
- Dam ci dziecko, kiedy tylko zechcesz. I tyle, ile zechcesz. - Obwiódł kciukiem jej usta. - A może to
już się stało?
Maria potrząsnęła głową.
Mitch złożył na jej ustach zaborczy pocałunek, a potem opadł na wznak, pociągając Marię za sobą.
Tuląc ją, zanurzył palce w jej włosy.
- Wolałbym, żebyśmy mieli trochę więcej czasu tylko dla siebie - powiedział - ale jeżeli dzisiejszej
nocy zaszłaś w ciążę, wcale mnie to nie zmartwi. Mój plan w stosunku do ciebie wygląda tak - naga,
bósa i w ciąży.
224
Maria uniosła głowę, dała mu kuksańca w żebra, a w jej oczach pojawił się błysk.
- To ci się nie uda, Mitchell. - Nagle dotarło do niej, że Mitch z niej żartuje, i boleśnie uszczypnęła go
w ramię. -Jesteś bardzo złym mężem. Lubisz mnie denerwować.
- Owszem, lubię - przyznał, głaszcząc ją po karku. Maria zgromiła go wzrokiem. Zadrżała lekko, a na
jej
ramionach ukazała się gęsia skórka. Mitch odsunął się i podniósł okrywające go prześcieradło. Na
jego ramieniu widniał pokazny siniak.
- O Boże ! - przeraziła się Maria. - Co ja zrobiłam! Mitch objął ją i szybkim ruchem wciągnął pod
prześcieradło.
Unieruchomił ją pod sobą, a potem nachylił się i pocałował ją w usta.
- Chcesz mnie jeszcze? Niestety, jak widzisz, jestem wybrakowany.
Maria dotknęła jego policzka i z czułością w głosie powiedziała:
- Chcę. Przecież to część naszej umowy.
Mitch nachylił się i znowu ją pocałował, czując, jak mięknie w jego objęciach.
To nie było żadne fikcyjne małżeństwo. To był najprawdziwszy cud.
EPILOG
Drzewa i krzewy nad strumieniem stały w jesiennej krasie - osika i brzozy przyodziane w złoto,
wikliny nakrapiane czerwienią, głogi i tarniny spowite w karmazyn. Dzikie trawy przybrały odcienie
brązu i rdzy, od których jaśniejszymi plamami odcinały się opadłe liście w kolorze palonej umbry. W
kryształowo przejrzystych wodach strumyka odbijały się promienie słońca. Po lazurowym sklepieniu
nieba przemykały białe obłoczki. Nostalgiczny zapach jesieni mieszał się z cierpkim dymem z
ogniska, który siwymi kłębami rozpływał się pośród tej feerii kolorów.
Mitch leżał oparty o pień potężnej topoli. Pod plecami, mimo grubego rybackiego swetra, czuł
szorstką rzezbę kory. Z rozleniwionym uśmiechem patrzył na gromadkę rozbrykanych siostrzenic i
siostrzeńców, którzy puszczali na wodę miniaturowe łódeczki.
Strumyk był o tej porze roku bardzo płytki, mimo to nadal stanowił główną atrakcję dzieci. Papa
Munroe stanął na straży rozdokazywanej gromadki, ucząc przy okazji Enrica łowić na muchę. Mitch
uśmiechnął się do siebie.
226
Jego przybrany syn robił olbrzymie postępy. Już teraz potrafił zarzucić muchę jak wytrawny wędkarz.
Zwracając wzrok na maluchy, Mitch znów się uśmiechnął i zadał sobie pytanie, ile jeszcze trzeba
czasu, żeby synek Murphy'ego, Erie, przegonił swoich kuzynów. Już wkrótce chłopczyk zacznie bez
strachu wchodzić do strumienia i baraszkować w wodzie jak starsze dzieci.
Nad łąką rozbrzmiewały wesołe okrzyki, odbijając się echem od gąszczu starych drzew. Dziecięce
głosiki dzwięczały w raeśkim, jesiennym powietrzu. Pozostała część rodziny grała w siatkówkę -
panowie przeciwko paniom, a sądząc po gromkich wybuchach śmiechu i podniesionych głosach
można było przypuszczać, że panie nie zawsze przestrzegały zasad gry. Tak więc wszystko było w
normie.
Na twarz Mitcha padł cień. Nie odwracając się, chwycił żonę za rękę i pociągnął na ziemię. Maria
próbowała się opierać.
- Mitchell - zganiła go - muszę teraz pomóc twojej matce. To nieładnie zaprosić wszystkich na piknik,
a potem zostawić jej całą robotę.
Mitch udał, że jej nie słyszy, i pociągnął ją tak, że wylądowała mu na kolanach. Kiedy oparła się o jego
pierś, wsunął jej ręce pod żakiet i mocno ją uściskał.
- Moja matka nie potrzebuje pomocy. I nie ma nic do roboty. Patrz, zdejmuje pokrywki ze wszystkich
półmisków, żeby zobaczyć, co inni przynieśli, i spróbować wszystkiego po trochu. - Mitch przytulił
policzek do po-
227
liczka Marii i razem patrzyli, jak jego matka zagląda do pojemników porozstawianych na piknikowym
stole. Zachowywała się dokładnie tak, jak przewidział Mitch. - Widzisz? A nie mówiłem?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]