[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wiedział, że był w szponach niewybaczalnego grzechu - rozpaczy.
Nadszedł w końcu błogosławiony dzień - czytała na głos matka - gdy nowicjat Juana
dobiegł końca. Och, jakże radosny był to dzień dla jego matki i sióstr! Ale także nieco smutny, bo
ciało nie zawsze jest mocne, więc musieli przez chwilę opłakiwać w sercach stratę ukochanego
syna i starszego brata. Ach, gdyby wiedzieli, że tego dnia zyskują sobie świętego w niebie do
wstawiania się za nimi!
Młodsza dziewczynka, siedząca w łóżku, spytała:
- Czy my mamy świętego?
- Oczywiście. - Dlaczego oni chcieli mieć innego świętego?
Matka czytała dalej:
Następnego dnia cała rodzina przyjęła komunię z rąk syna i brata. Potem czule się
pożegnali - nie wiedząc, że na zawsze - z nowym żołnierzem Chrystusa i wrócili do swych domów
w Morelos. Już wówczas chmury zaczęły się gromadzić na niebie, a prezydent Calles
przygotowywał antykatolickie prawa w pałacu w Chapultepec. Diabeł był gotów do napaści na
biedny Meksyk . - Prędko się zacznie strzelanina? - spytał chłopiec kręcąc się niecierpliwie przy
ścianie. Matka czytała uparcie dalej:
W tajemnicy przed wszystkimi, z wyjątkiem spowiednika, Juan przygotowywał się na
nadchodzące złe dni przez praktykowanie najsurowszych umartwień. Jego towarzysze nie
podejrzewali niczego, bo zawsze był sercem i duszą każdej wesołej rozmowy, a w święto
założyciela zakonu to on właśnie...
- Wiem, wiem - powiedział chłopiec - grał na scenie.
Dziewczynki otworzyły zdumione oczy. - A dlaczegóż by nie, Luis? - spytała matka,
przerywając czytanie z palcem na zakazanej książce. Wpatrywał się w nią z niechęcią. - Dlaczegóż
by nie, Luis? - powtórzyła. Poczekała chwilę i czytała dalej. Dziewczynki obserwowały brata ze
zgrozą i podziwem. To jemu właśnie zezwolono na wystawienie małej jednoaktówki o...
- Wiem, wiem - przerwał chłopiec - o katakumbach. Matka zaciskając usta czytała dalej:
... o prześladowaniach pierwszych chrześcijan. Może pamiętał tamto wydarzenie w
dzieciństwie, gdy grał Nerona przed dobrym staruszkiem biskupem, ale tym razem nalegał, by dano
mu komiczną rolę rzymskiego handlarza rybami...
- Nie wierzę w to nic a nic - powiedział chłopiec z zawziętą pasją - ani słowa. - Jak śmiesz!
- Nikt nie mógł być takim durniem. Dziewczynki siedziały bez ruchu wpatrując się
wielkimi, piwnymi oczyma, w których malowała się pobożność. - Idz do ojca. - Gdziekolwiek, byle
uwolnić się od tego... od tego... - mówił chłopiec. - Powiedz mu to, co mnie powiedziałeś. - Od
tego...
- Za drzwi!
Trzasnął drzwiami za sobą. Ojciec stał przy zakratowanym oknie w hallu i wyglądał na
dwór. %7łuki rozbijały się o lampę naftową i pełzały z połamanymi skrzydłami po kamiennej
podłodze. Chłopiec odezwał się:
- Matka powiedziała mi, żebym tobie powiedział, że ja jej powiedziałem, że nie wierzę w tę
książkę, którą czyta...
- Jaką książkę?
- Zwiętą książkę. - Ach, tę - odparł ze smutkiem. Nikt nie przechodził ulicą, nic się nie
działo; było po wpół do dziewiątej i wszystkie światła zostały pogaszone. - Musisz być pobłażliwy.
Widzisz, dla nas wszystko wydaje się skończone. Ta książka jest... jak nasze własne dzieciństwo. -
Kiedy ona jest taka głupia. - Ty nie pamiętasz czasów, kiedy tu był kościół. Ja byłem kiepskim
katolikiem, ale to oznaczało... no, muzykę, światła, miejsce, gdzie można było posiedzieć z dala od
upału... a twoja matka, no, zawsze miała coś do roboty. Gdybyśmy mieli teatr, w ogóle coś zamiast
tego, nie czulibyśmy się tacy... opuszczeni. - Ale ten Juan - powiedział chłopiec. - Taki z niego
półgłówek. - Przecież on został zabity, prawda?
- Ach, ale również Villa, Obregon, Madero. - Kto ci o nich mówił?
- Wszyscy się w nich bawimy. Wczoraj ja byłem Madero. Zastrzelili mnie na placu...
Usiłowanie ucieczki. - Gdzieś w ciemnościach nocy bił bęben. Stęchły zapach rzeki napełniał
pokój: był on tak znajomy jak smak sadzy w wielkich miastach. - Losowaliśmy. Ja byłem Madero.
Pedro musiał zostać Huertą. Uciekał do Vera Cruz rzeką. Manuel gonił go... on był Carranzą.
Ojciec strzepnął żuka z koszuli, wyglądając na ulicę. Odgłos maszerujących stóp zbliżył się. -
Matka pewnie się gniewa - powiedział. - Ale ty nie - zauważył chłopiec. - Cóż by mi z tego
przyszło? To nie twoja wina. Zostaliśmy opuszczeni. Właśnie żołnierze wracali do koszar, byli
teraz na wzgórzu, blisko miejsca, gdzie kiedyś stała katedra. Mimo rytmu bębna maszerowali nie w
nogę i wyglądali na niedożywionych, jeszcze się wiele nie dorobili na wojnie. Sennie przeszli
ciemną ulicą, a chłopiec patrzył za nimi podnieconymi i pełnymi nadziei oczyma, dopóki nie
zniknęli z pola widzenia.
Pani Fellows kiwała się w krześle na biegunach w tył i naprzód, w tył i naprzód. A więc
lord Palmerston powiedział, że jeśli rząd grecki nie da zadośćuczynienia Don Pacifico...
- Kochanie, mam taki ból głowy. Myślę, że musimy skończyć na dzisiaj - powiedziała. -
Dobrze, mnie też trochę głowa boli. - Mam nadzieję, że tobie prędko przejdzie. Może odłożysz
książki?
Nędzne książeczki zostały przesłane pocztą przez firmę na Paternoster Row, nazywającą się
Prywatne Kursy Korespondencyjne . Cała ta edukacja zaczynała się Przyjemnymi czytankami i
rozwijała metodycznie aż po ustawę wyborczą lorda Palmerstona i poematy Wiktora Hugo. Co pół
roku przysyłane były pytania egzaminacyjne, a wówczas pani Fellows mozolnie sprawdzała
odpowiedzi i stawiała stopnie. Następnie odsyłała je na Paternoster Row, gdzie po wielu
tygodniach wciągano je do akt. Pewnego razu, z powodu strzelaniny w Zapata, zapomniała spełnić
swój obowiązek, otrzymała wtedy drukowany świstek, zaczynający się od słów: Szanowna(y)
Pani(e)! Z przykrością stwierdzamy... Kłopot był w tym, że o lata całe wyprzedziły program, tak
mało było innych książek do czytania, więc zadania egzaminacyjne były o lata spóznione. Od czasu
do czasu firma przysyłała świadectwa z wypukłymi literami do oprawiania w ramki, stwierdzające,
że panna Coral Fellows przeszła z wyróżnieniem jako trzecia uczennica do drugiej klasy,
podstemplowane gumową pieczęcią: Mgr Henry Beckley - Dyrektor Prywatnych Kursów
Korespondencyjnych . Czasem przychodziły jeszcze listy prywatne pisane na maszynie, z tym
samym zamazanym niebieskim podpisem: Droga Uczennico! Wydaje mi się, że w tym tygodniu
powinnaś zwrócić szczególną uwagę na... Listy były zawsze o sześć tygodni spóznione. -
Kochanie - powiedziała pani Fellows - bądz tak dobra, idz do kucharki i zadysponuj lunch. Tylko
dla siebie. Ja nie mogę nic jeść, a ojciec jest na plantacji. - Mamo - zapytało dziecko - czy ty
wierzysz, że jest Bóg?
Pytanie przeraziło panią Fellows. Zakołysała się gwałtownie w przód i w tył i odparła:
- Oczywiście. - Mam na myśli dziewicze macierzyństwo Matki Boskiej... i tak dalej. - Moja
droga, cóż za dziwne pytanie. Z kim rozmawiałaś o tym?
- Och, po prostu tak sobie o tym myślałam. Coral nie czekała na dalszą odpowiedz.
Wiedziała dobrze, że żadnej nie będzie. Wszak do niej należało zawsze podejmowanie decyzji.
Mgr Henry Beckley pisał o tych sprawach w jednej z pierwszych lekcji. Nie trudniej w to było
wówczas uwierzyć niż w krasnoludki, ale w wieku lat dziesięciu odrzuciła oba te wierzenia
bezlitośnie. Zaczynała wtedy algebrę. - Chyba ojciec nie...
- Och, nie. Włożyła hełm korkowy i wyszła na przedpołudniowy upał poszukać kucharki.
Wyglądała jeszcze bardziej krucho i nieustraszenie niż zwykle. Po wydaniu dyspozycji udała się do
magazynu obejrzeć skóry aligatorów, rozwieszone na ścianie, a potem do stajni, żeby sprawdzić,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]