[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Słyszałeś, co powiedział Springer. To może skruszyć mury fortecy. Potrafimy tam
wejść, czy będą tego chcieli, czy nie.
Zmagając się z wiatrem i deszczem, zeszli ze skalistego wzniesienia i skierowali
prosto ku budynkowi, krocząc po wąskiej grani szarego granitu. Pod nimi, z lewej strony
procesja z krzyżem dochodziła już do zwieńczenia doliny. W chwilach, gdy wiatr cichł,
słyszeli monotonne łacińskie śpiewy. Dzwon na wieży nie ustawał w jęku pełnym boleści,
nieustannie powtarzanym.
W końcu, gdy Wojownikom Nocy pozostało jeszcze do przejścia nie więcej niż sto
pięćdziesiąt jardów, procesja osiągnęła zewnętrzne mury budowli, przeszła przez niezwykły,
dziwnie zawieszony most i stanęła u wysokiej, głównej bramy.
Tak naprawdę, dopiero gdy podeszli bliżej, zdali sobie sprawę z niezwykłości tej
budowli. Była to konstrukcja z granitu, tego samego, który tworzył góry wokoło, obrobionego
jednak tak starannie, że lśnił w deszczu. Gładkie, nie do zdobycia mury wznosiły się prawie
na siedemdziesiąt stóp od fundamentów. Widniały w nich na dziesiątkach różnych poziomów
setki otworów połączonych od wewnątrz kamiennymi schodami, po których nie kończącym
się strumieniem podążali mężczyzni i kobiety we włosienicach, zakuci w łańcuchy i kajdany,
z koronami cierniowymi na głowach.
Mur wieńczyły blanki rojące się od mokrych, czarnych flag, trzepoczących rozgłośnie
na wietrze.
- Już wiem - odezwał się Kasyx, gdy wszyscy troje przycupnęli za ostatnimi,
osłaniającymi ich załomami skał. - Ten człowiek sam sobie wymierza karę. To o tym jest jego
sen. Nie musimy wcale go ratować. Spójrzcie na to miejsce - to Pałac Kary. Setki razy
czytałem o takich rojeniach. Pewnie jeszcze lubi nosić kobiece paski z podwiązkami, a na
plecach ma ślady damskich obcasów.
- Nie wiem - zmarszczyła brwi Samena. - Wydaje mi się, że w tym śnie jest coś
więcej, niż to, o czym mówisz. Coś wyczuwam, chociaż nie wiem dokładnie co.
- Uwierz mi, Sameno - zapewniał ją Kasyx - że każda minuta tego wszystkiego
dostarcza mu zapewne niewysłowionej rozkoszy.
- Nie lekceważ jej słów, Henry, to znaczy, Kasyxie - wtrącił się Tebulot. - Przypomnij
sobie, co powiedział Springer. Samena jest najwrażliwsza z nas wszystkich: może wyczuwa
coś, czego my nie potrafimy zauważyć?
Kasyx spojrzał na Samenę. Uśmiechnęła się. Kasyx musiał przyznać, że w tym
kapeluszu z piórami i ozdobnym stroju wyglądała bardziej niż ładnie.
- W porządku - zgodził się. - Może powinienem przestać być wykładowcą i wczuć się
w rolę słuchacza.
- Nie potrafię wam tego opisać. Odnoszę wrażenie, że w tym budynku jest coś
jeszcze, co nie jest kreacją śniącego. Coś, co podporządkowuje sobie jego sen.
- Może to dlatego Springer nas tu przyprowadził? - zapytał z niepokojem Kasyx. -
Może w tym śnie ukrywa się Yaomauitl.
- Powiedział, że najpierw mamy potrenować - zaprotestował Tebulot. - Nie wysłałby
nas od razu przeciwko Yaomauitlowi.
- Nie jestem tego pewny - wyznał Kasyx. - I tak naprawdę to nie mam też pewności
co do Springera. Nie wiemy przecież, kim rzeczywiście jest. A wszyscy, nie sprawdzając jego
wiarygodności, pozwoliliśmy, by omamił nas i wciągnął w te, cokolwiek by nie powiedzieć,
nieprawdopodobne przygody.
Tebulot wyciągnął przed siebie broń.
- Potrafił zrobić to, co widzimy, potrafił zmienić nas w Wojowników, a my mamy
sprawdzać jego listy uwierzytelniające? Ejże, Kasyxie, czemu tak nagle zwątpiłeś w Sprin-
gera? Czy nie cenisz teraz siebie wyżej, czy nie czujesz się lepiej? Czy nie dociera do ciebie,
że możesz teraz zrobić absolutnie wszystko?
Kasyx uniósł przyłbicę. Spojrzał twardo na Tebulota. Deszcz tłukł nieustannie o jego
szkarłatny hełm.
- Chyba masz rację. Lepiej się czuję. To dlatego pewnie gotów byłem stać się
Wojownikiem Nocy od samego początku, nie spytawszy nawet samego siebie, po co.
Zauważyłeś, jak łagodnie przyjęliśmy to wszystko i jak, koniec końców, nieprawdopodobne
to dało efekty? Zareagowaliśmy spokojnie, bo wszyscy wyczuwaliśmy, że jest to coś, na co
czekamy; że to jest nasza szansa, by się uwolnić od różnych spraw. - Zamilkł na chwilę. - Nie
sądzę, bym kiedykolwiek przestał wątpić. To część mojej natury i na tym głównie polega
moja praca. Ale w porządku, przyjmuję to, co zrobił dla mnie Springer, i pójdę za nim. Będzie
tak, dopóki ktoś nie udowodni mi, że zrobiłem w ten sposób z siebie niebezpiecznego idiotę.
Tylko nie proś mnie nigdy, bym oddał życie za Springera czy Ashapolę, tak jakby taka ofiara
[ Pobierz całość w formacie PDF ]