[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jeśli chcesz znać prawdę, nie pamiętam kiedy... Ale
ty... Ciebie nie można nie całować.
Marna wymówka. Z wyrazną satysfakcją po-
wtórzyła jego słowa.
Zastanawiała się, co chciał powiedzieć, zanim
przerwał. Ciekawe. Czego nie pamięta? Czyżby tego,
kiedy ostatni raz się całował? Niemożliwe. Nigdy
w to nie uwierzy. Przecież w jego życiu była kobieta
Caroline. A i Sally Grainger sprawiała wrażenie, że
jest jego bliską znajomą. Nie mówiąc o Molly.
Wymówka? Nie mam zamiaru przepraszać, że
cię całowałem.
Czy ja mówiłam, że oczekuję przeprosin?
prychnęła pogardliwie.
Popatrzył na nią i westchnął ciężko.
Nie, nie mówiłaś. Ale z całą pewnością jestem
ci winien przeprosiny za to, co powiedziałem rano.
%7łe jesteś ostatnią osobą, którą chcę widzieć w swoim
domu.
Nie mówiłeś do mnie, a ja nie powinnam tego
słuchać.
116 CAROLE MORTIMER
Po co jej to przypominał? Crys wolałaby nie
pamiętać, jak stała na schodach, zaszokowana słowa-
mi, które do niej dotarły zza drzwi salonu, niezdolna
wykonać najprostszego ruchu.
Czy pozwolisz, że dokończę? wgłosie Sama
pobrzmiewała niecierpliwość. Być możesą to pierw-
sze i jedyne przeprosiny, które ode mnie usłyszysz.
Oczywiście. Niech dokończy. Crys nie mogła
wyjść ze zdumienia, że Sam w ogóle zdobył się na to,
żeby ją przeprosić.
Proszę bardzo. Kończ, jeśli dzięki temu po-
czujesz się lepiej.
Nie robię tego, żeby poczuć się lepiej! krzyk-
nął. Odetchnął kilka razy, próbując się uspokoić.
Crystal Webber! Czy ktoś już ci mówił, że należysz
do kobiet, które potrafią doprowadzić człowieka do
szału?!
Z trudem stłumiła śmiech.
Nie, ostatnio niczego takiego nie słyszałam.
Należysz. Ja ci to mówię. Puścił ją w koń-
cu, cofnął się o krok i stanął tyłem do niej z rękami
w kieszeniach spodni. Crystal, nie chcę, żebyś wy-
jeżdżała.
Słucham? Chyba się przesłyszała. Sam nie
mógł tego powiedzieć.
Odwrócił się i popatrzył jej prosto w oczy.
Powiedziałem, że nie chcę, żebyś wyjeżdżała
wyrzucił z siebie głośno i wyraznie.
W takim razie jest nas już dwoje. Mamy więk-
szość powiedziała wesoło Molly, stając w drzwiach
ZAMEK NA WRZOSOWISKU 117
razem z Merlinem. Do kuchni wpadł powiew zim-
nego powietrza. Ale nie musisz tak krzyczeć.
Słychać cię chyba w sąsiednich hrabstwach.
Sam popatrzył najpierw na jedną, potem na drugą.
Kobiety! powiedział z gniewną rezygnacją,
odwrócił się na pięcie i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Mężczyzni! krzyknęła za nim Molly. No,
no, Crys. Co ty mu zrobiłaś? zapytała z wyraznym
zainteresowaniem.
Nic mu nie zrobiła. Nic! Z wyjątkiem tego że
jeśli instynkt jej nie mylił całującją, Sam też czuł
coś więcej niż pociąg fizyczny.
Też?
Tak. Też! Chociaż brzmiało to nieprawdopodo-
bnie.
Crys musiała przyznać, że zależy jej na Samie.
Zależy? Nie. To coś więcej.
Crys? Co ci jest? Nagle strasznie zbladłaś.
Molly patrzyła na nią z troską.
Zbladła? Dobrze, że tylko zbladła, a nie zemdlała.
Nie byłoby w tym nic dziwnego. Crys miała wraże-
nie, że dostaławgłowę stukilowym młotem. Właśnie
przed chwilą uświadomiła sobie, że jest zakochana
w Samie Wyngardzie.
Osunęła się na najbliższe krzesło. Boże, co teraz
będzie?
Crys? Przestraszona nie na żarty Molly przy-
kucnęła obok i wzięła ją za rękę. yle się czujesz?
Crys przeczekała falę zawrotówgłowy.
Molly, przepraszam. Chyba pójdę do pokoju
118 CAROLE MORTIMER
i położę się na chwilę. Lunch jest prawie gotowy.
Zrób tylko...
Co tam lunch! Mów, co się z tobą dzieje.
Molly była jej najlepszą przyjaciółką i powier-
niczką. Zawsze ją wspierała. Ale dopóki Crys nie
dowie się, jakie stosunki łączą ją z Samem, nie piśnie
ani słowa o swoich pogmatwanych uczuciach.
Wychodzi ze mnie zmęczenie. Jestem pewna,
że zaraz do siebie dojdę próbowała bagatelizować
sprawę.
Dojdzie do siebie. Akurat! W tym momencie Crys
nie była wcale pewna, czy kiedykolwiek do siebie
dojdzie!
Molly wstała z kolan i popatrzyła na nią z waha-
niem.
Dobrze. Poleż sobie. Crys! Uważam, że w tej
sytuacji powinnaś poważnie pomyśleć o odwołaniu
dzisiejszego wyjazdu do Londynu. Prawdę mówiąc,
przez kilka dni w ogóle nie powinnaś pracować.
W tej sytuacji ma jeszcze więcej powodów do
wyjazdu niż przedtem. Musi uciekać jak najdalej
stąd. I to jak najprędzej. Nic jej nie powstrzyma.
Jakoś to będzie powiedziała uspokajająco.
Podniosła się i zrobiła kilka chwiejnych krokówdo
drzwi. Proszę cię, Molly, zjedzcie z Samem to, co
przygotowałam. Wiesz, jak nie lubię, kiedy jedzenie
się marnuje zażartowała.
Przyjdę do ciebie pózniej, dobrze? Sprawdzę,
jak się czujesz zawołała za nią Molly.
Dobrze przytaknęła automatycznie.
ZAMEK NA WRZOSOWISKU 119
Miała teraz w głowie jedno: wejść na górę, nie
natykając się po drodze na Sama.
Kiedy przekonała się, że Molly już jej nie widzi,
wbiegła na schody. Pognała korytarzem, zatrzymując
się dopiero obok swojego pokoju. Bez tchu zamknęła
za sobą drzwi. Udało się.
Wtedy dopiero rozpłakała się. Ciepłe łzy spływały
jej po policzkach. James! powtarzała bezgłośnie.
Ja nie chciałam.
Jak mogła zakochać się w kimś tak niepodobnym
do swojego męża. W człowieku, którego James praw-
dopodobnie by nie polubił i którego stosunku do ży-
cia na pewno by nie zaakceptował.
Przecież oni się znali, przypomniała sobie nagle.
Musieli się spotykać, kiedy James projektował wnę-
trze tego domu. Co o sobie myśleli? Czy rozmawiali
ze sobą wieczorami? Bardzo chciałaby to wiedzieć.
Ale z drugiej strony, jakie to miało teraz znacze-
nie? Lubili się albo nie. Okazało się, że ona zakochała
się najpierw w jednym, potem w drugim.
Jeszcze nie tak dawno wydawało się to całkowicie
niemożliwe. Crys nie chciała żadnych romansów.
A już na pewno nie z kimś takim jak Sam Wyngard
arogancki, surowy i kąśliwy jak osa. Czy jednak na
pewno? Jakim naprawdę był człowiekiem? W ciągu
tych dwóch dni przekonała się nieraz, że pod maską
cynizmu kryje się inny Sam troskliwy, wrażliwy
i czuły na krzywdę.
Dobrze pamiętała, co dziesięć lat temu pisały
o nim gazety. To nie byłymiłe rzeczy. Ale teraz była
120 CAROLE MORTIMER
o dziesięć lat starsza i wiedziała już, że gazetom
nie należy bezkrytycznie wierzyć. Ludzie się nie
zmieniają przynajmniej nie tak bardzo. Jeśli dzi-
siaj Sam potrafił być czuły i dobry, wtedy też
taki był.
Czemu jednak miałosłużyć to grzebanie się w je-
go duszy? Crys zmarszczyła brwi, niezadowolona
z siebie. Nie powinna wcale o nim myśleć. Był poza
zasięgiem jakiejkolwiek kobiety. A już na pewno nie
miał ochoty związywać się z żadną na stałe. Nawet
z Caroline. Ponieważ Crys nie wyobrażała sobie
innych związkówz mężczyznami, to...
Nagle straciłarównowagę. Pchnięta przez otwarte
gwałtownie drzwi przeleciała przez cały pokój i za-
trzymała się dopiero przy przeciwległej ścianie. Całe
szczęście, że nic jej się nie stało.
Sam, bo to on z takim impetem wpadł do pokoju,
nawet nie zauważył, co zrobił.
Co ci jest? zapytał obcesowo.
Wiesz, w tej chwili próbuję jakoś zebrać się
w sobie, bo właśnie zostałam znokautowana.
Przesadziła, ale zrobiła to z premedytacją. W ten
sposób łatwiej jej było znieść widok Sama, który
pojawił się nieoczekiwanie w momencie najgorszym
z możliwych dokładnie wtedy, kiedy powiedziała
sobie, co naprawdę czuje. Wobec niego.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]