[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ment. Zgasimy świecę i wezwiemy ducha, żeby dał jakiś szczególny znak.
O, tak powiedziałem z przekąsem. Pani zgasi świecę i korzystając
z ciemności da mi pani łokciem w bok. A potem pani powie, że to kara od ducha
za moje bluznierstwo.
Poprosimy go o jakiś inny znak powiedziała panna Marysia.
Wtrącił się Bigos:
Ja proponuję, żeby korzystając z ciemności duch postawił na stole półmisek
z kanapkami. Kanapki mogą być z szynką, ogórkiem i kawałeczkiem śledzika.
Gdy znajdę na stole taki półmisek, przysięgam, że uwierzę w duchy.
Panna Wierzchoń zaproponowała:
Korzystając z ciemności, niech duch pokutujący przemieni kustosza
w pięknego młodziana.
Proszę bez osobistych wycieczek zaoponowałem. Nie pozwalam wy-
korzystywać ducha dla własnych ciemnych interesów.
Tak jest przyszła mi w sukurs panna Marysia. Bez żadnych oso-
bistych interesów. Poprosimy ducha. . . zastanowiła się chwilę. A zresztą,
niech duch sam zdecyduje, jaki da nam znak. Zgoda?
Zgoda kiwnąłem głową. Tylko, powtarzam, nie życzę sobie w ciem-
nościach dostać sójkę w bok albo żeby mnie duch usmarował sadzą. Duch też
powinien pamiętać, że jednak ja tu jestem kustoszem.
Marysia zdmuchnęła świecę. Ogarnęła nas ciemność. Nie widzieliśmy wła-
snych twarzy, swoich rak ani żadnego sprzętu. Tylko okno w pokoju stanowiło
nieco jaśniejszą plamę, bo na dworze padał śnieg.
Duchu pokutujący. . . wołała grobowym głosem panna Marysia. Du-
chu pokutujący. . . zaklinam cię po trzykroć. Daj nam jakiś znak swego istnienia. . .
Daj nam znak swego istnienia. . . Daj nam znak!. . .
Bezwiednie spoglądaliśmy wszyscy w jasną plamę okna. Dokoła nas trwała
martwa cisza. Minęła minuta, dwie. . . Nastawiliśmy uszu.
I nagle aż zamarliśmy. Usłyszeliśmy za oknem cichy szmer. A potem zamknę-
ły się okiennice.
Nikt z nas tego nie mógł zrobić, ponieważ okiennice znajdowały się z drugiej
strony okna. Zamykało się je tylko z zewnątrz.
99
Znalezliśmy się raptem w zupełnym mroku.
No, wiecie państwo, coś podobnego usłyszałem szept Bigosa.
Zerwałem się z krzesła i zapaliłem światło. Potem skoczyłem do drzwi, bo
chciałem wybiec na dwór, aby się przekonać, kto zamknął okiennice. Nacisnąłem
klamkę, ale drzwi nie ustąpiły. Klucz, który pozostawiłem na zewnątrz, został
przekręcony.
Szarpnąłem klamką raz i drugi. Uderzyłem ramieniem w drzwi. Lecz były to
solidne, dębowe drzwi starego dworu, trzeba by chyba tarana, aby je wysadzić
z zawiasów.
Jesteśmy zamknięci. I uwięzieni stwierdziłem.
Marysia i panna Wierzchoń, a wraz z nimi Bigos siedzieli jak przykuci do
swych krzesełek. Z niepokojem, a potem ze wzrastającym zdumieniem obserwo-
wali, jak się miotam.
Dla. . . dla. . . dlaczego? wyjąkał wreszcie Bigos.
Co dlaczego? wzruszyłem ramionami.
Dlaczego jesteśmy zamknięci?
Nie wiem, panie kolego.
Rzuciłem się do okna. Otworzyłem je, ale trafiłem na zawarte okiennice. Były
od zewnątrz zamknięte na żelazną sztabę. I wtedy zrozumiałem, że jesteśmy jak
mysz w pułapce.
Panna Marysia i koleżanka Wierzchoń jakby dopiero teraz pojęły sytuację. Jak
na komendę wstały z krzeseł i zaczęły biegać po pokoju. Panna Wierzchoń biła
pięściami w zamknięte drzwi, łomotała w okiennice, aż ją zabolały ręce. Wtedy
usiadła na krześle i spojrzała na mnie z wyrazem bezradności w oczach.
Ktoś nas zamknął. . .
A tak zgodziłem się pogodnie. A pani nie wierzyła w duchy.
Bigos z ogromnym frasunkiem, który malował się na jego twarzy, długo drapał
się w nie uczesaną głowę.
Zginiemy tutaj z głodu rzekł po dłuższym namyśle. Ale zaraz się pocie-
szył: Na szczęście pan kustosz ma dobry szezlong. Od biedy będziemy mogli
na nim spać na zmianę.
Panna Marysia wykrzyknęła z gniewem:
Ktoś nam zrobił głupi kawał. A ja przecież muszę wrócić na noc do domu
wczasowego. Co o mnie pomyślą moje współlokatorki?
Widocznie duch pokutujący chciał pani zepsuć dobrą opinię powiedzia-
łem. Przecież to pani go wzywała i kazała mu pani dać jakiś znak. Dał się nam
we znaki, szkoda słów.
Nie wierzę w duchy rzekła Marysia.
Ach, tak? panna Wierzchoń ze złością podchwyciła jej słowa. Nie
wierzy pani w duchy? A kto nas namówił na seans? Kto zaproponował, żeby duch
dał się nam we znaki?
100
Pan kustosz zaczął bluznić broniła się Marysia.
No jasne, zawsze ja jestem wszystkiemu winien.
Panna Wierzchoń znowu zerwała się z krzesła. Zbliżyła twarz do zamkniętych
drzwi i zaczęła przez nie wołać błagalnie:
Proszę pana! Niech pan nas wypuści. . . Niech pan otworzy te drzwi. . .
A może to nie jest pan, tylko pani? zauważyłem.
Skąd pan wie?
Nie wiem wzruszyłem ramionami. Ale wszystko możliwe.
Panna Wierzchoń skończyła z błagalnymi jękami. Wstąpił w nią srogi gniew.
Jakim prawem nas tu zamknięto? Trzeba wezwać milicję. Należy surowo
ukarać dowcipnisia. To skandal, panie kustoszu. Nikogo nie wolno więzić bez-
prawnie. Ja żądam, aby sprawcy tego głupiego kawału zostali ukarani.
Zacznijmy od tego, że to nie jest kawał.
Zgadzam się. To już nie kawał, a chuligaństwo! krzyknęła w stronę
drzwi panna Wierzchoń.
Usiadłem na krześle, nabiłem tytoniem fajkę. Z całym spokojem zapaliłem ją,
co bardzo zdenerwowało pannę Wierzchoń.
Trzeba działać. Trzeba coś robić, panie kustoszu. Nie wolno siedzieć tutaj
z założonymi rękami pouczała mnie surowo.
Przecież nie zakładam rąk, tylko nabijam fajkę powiedziałem.
A zresztą, proszę bardzo. Ma pani pole do popisu. Tym bardziej, że to pani jest
wszystkiemu winna.
Ja? aż pisnęła z oburzenia. Ja zamknęłam drzwi i okiennice?
Tego nie twierdzę. Ale to przecież pani wmawiała mi manię prześladow-
czą. Oskarżała mnie pani o nadmierną podejrzliwość, wyśmiewała się pani ze
mnie, gdy dostrzegałem we dworze jakieś dziwne, niesamowite sprawy. Czy pani
w dalszym ciągu nie rozumie, co się tu stało?
Zostaliśmy zamknięci.
No, tak. Ale jakim sposobem?
Ktoś zamknął okiennice i przekręcił klucz w zamku.
Duch?
Nie.
Więc kto? I dlaczego?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]