[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Będę cię dobrze traktował - rzekł Belazir i stoczył się
z niej. - Pospiesz się.
Leżał rozleniwiony na sofie, patrząc, jak Channa znika
w swojej sypialni. Pamiętny dzień, pomyślał. Poczynając od
odarcia dziewczyny z ubrania, gdy tylko zostali sami, bo naj-
lepiej wziąć zaliczkę z góry. Kolnari skoncentrował się na
wewnętrznym poczuciu czasu. Dwadzieścia minut, stwierdził.
Niezwykle szybko. I zmieścił się w planie dnia. Mężczyzna
uśmiechnął się do siebie, przeczesując palcami i odrzucając do
tyłu kosmyki białych włosów. Jutro jawiło mu się jako droga
ognia, krwi i złota.
- Jesteśmy blisko kwatery Channy? - zapytał Joseph.
Skradali się jak lamparty kanałem wentylacyjnym szeroko-
ści ramion Josepha, co utrudniało im poruszanie się. Posuwa-
jąca się za nimi Patsy miała mniej kłopotu, gdyż była dużo
węższa w ramionach.
- Tak... - Joat zawahała się. - Wiesz, prawdę mówiąc,
nie przechodziłam nigdy tą drogą. Próbowałam ukrywać się
przed Simeonem. - Znów zawahała się. - Myślę, że jesteśmy
tuż nad głównym korytarzem prowadzącym do szybu windy.
- Chyba lepiej sprawdzę - powiedział Joseph z powścią-
gliwym uśmiechem. - Dobrze się czujesz, Joat, moja przy-
jaciółko?
- Tak. - Uśmiechnęła się do niego przez ramię. -
Tylko... doznałam lekkiego wstrząsu, to wszystko. Dobrze się
czuję.
Dotknęła przyłącza i swojego gniazda. Błona pod nimi
zrobiła się przezroczysta. Chaundra nie spojrzał w górę. Zamiast
tego obejrzał się za siebie, potrząsnął głową i poszedł dalej.
Joat przeczołgała się kawałek i zamarła, ujrzawszy następne
dwie osoby. Rachel uciekła, lecz Serig z łatwością pochwycił ją
jedną ręką i cisnął o ścianę korytarza. Kobieta krzyknęła, dysząc
i chwytając się za gardło, jak ktoś, kto obudzony z jednego
koszmaru, wpadł w drugi.
- Nie rób tego, Joe, on cię zabije! - krzyknęła Joat
półgłosem, usiłując złapać Bethelianina za pas.
Nie zdążyła i wiedziała, że nie wyniknęłoby z tego nic
dobrego. Jej ręka nie utrzymałaby ciężaru mężczyzny. Zanim
zdążyła dokończyć zdanie, pokonał odległość dzielącą go od
wyjścia z kanału i zeskoczył na pokład. W rękach trzymał
noże - jeden długi i wąski, drugi krótki i zakrzywiony.
Kolnari zamierzył się ręką, by ponownie uderzyć Rachel,
gdy krzyknęła po raz drugi.
- Piracie - odezwał się Joseph za jego plecami.
Wojownik odepchnął kobietę z taką łatwością, jakby była
workiem wełny, aż uderzyła głucho o ścianę. Kolnari zamach-
nął się, by zadać przeciwnikowi cios otwartą dłonią, którym
roztrzaskałby solidne drzewo tekowe. Jednak zamiast na Jo-
sepha trafił na długi nóż, który Bethelianin trzymał w prawej
ręce. %7łółte oczy Seriga zwęziły się z bólu, a szeroka struga
krwi zachlapała kremową ścianę i spłynęła po niej leniwie.
Wojownik Klanu cofnął się kilka kroków, poza zasięg ostrzy,
lecz jednocześnie oddalił się od porzuconego pasa z wyposa-
żeniem. Stał nagi i nieuzbrojony, z głęboką aż do kości raną
na przedramieniu. Nie śmiał nawet ucisnąć jej drugą ręką.
W powietrzu unosił się silny, chlorkowo-miedziowy zapach
krwi, która jakby wolniej sączyła się z rany. Superszybka
krzepliwość mogła go uratować... gdyby się nie przesilał.
- Chodz do mnie, piracie - powiedział cicho Joseph. -
Chodz, zobacz, jak walczyliśmy w Keriss.
Kolnari warknął i skoczył w bok, po czym wzbił się
w powietrze i odbił od górnej części ściany. W ślad za
zaciśniętą pięścią na Josepha runęło sto kilogramów mięśni
i kości. Skulona pod ścianą Rachel załkała rozpaczliwie, ale
Josepha już tam nie było. Przewidując taką taktykę, rzucił
się na plecy, trzymając noże ostrzami ku górze. Pirat złożył się
w powietrzu jak scyzoryk, ale mimo to, kiedy przetoczył
się i wstał, na jego piersi widniały kolejne dwa, długie cięcia.
Ruszając do przodu, wyszczerzył zęby w grymasie bólu.
Na tle kruczoczarnej skóry długie rany miały pomarańczowy
kolor, a wyciekająca z nich krew wstrząsająco głęboki odcień
umbry. Trzymał ramiona w górze - jedną dłoń miał zaciś-
niętą w pięść, a drugą otwartą płasko i usztywnioną.
- Chodz - szepnął Joseph. Rachel odzyskała pełną świa-
domość i wyraz jego twarzy zmroził ją. - Chodz do mnie,
no, chodz.
Noże zabarwiły się na czerwonopomarańczowo, a ich kra-
wędzie połyskiwały, gdy zataczał nimi małe, precyzyjne kręgi.
Teraz akcja potoczyła się błyskawicznie. Jeden z noży
poszybował w powietrzu i Joseph wywinął się bokiem. Drugi
nóż wciąż błyszczał wyzywająco w jego dłoni. Wojownik
Kolnari zachwiał się i drżał przez moment, a potem zamierzył [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl