[ Pobierz całość w formacie PDF ]

śmiechem.
- Ależ ty lubisz przesadzać. Jestem pewna, że wszystkie kobiety, którym pomagałeś,
były równie uciążliwe.
- Wcale nie.
- Czyżby to były jakieś świętoszki?
Douglas przestawił tacę na stolik i zastanowił się nad odpowiedzią.
- Właściwie to nie były kobiety... w każdym razie nie takie, jak sądzisz...
Isabel przestała się uśmiechać.
- W takim razie, kto to był?
- Głównie konie.
Isabel aż otworzyła usta ze zdumienia, ale ku jego ogromnej uldze nie rozzłościła się.
Roześmiała się na całe gardło.
- O, Boże! Musiałeś być równie przerażony, jak ja!
- Acha.
- Czy ty w ogóle wiedziałeś, co masz robić?
- No... niezupełnie - odparł, szczerząc zęby w uśmiechu. Isabel śmiała się aż do łez,
lecz gdy uświadomiła sobie,
że hałas może obudzić Parkera, zakryła dłonią usta.
- Byłeś taki opanowany... i pewny siebie... i...
- Przerażony.
68
- Ty?! Przerażony?!
- Acha. A kiedy ty zaczęłaś się wściekać, przestraszyłem się jeszcze bardziej.
- Nieprawda. Wcale się nie wściekałam. Przestań się ze mną drażnić... Przecież cały
czas panowałam nad sobą... Pamiętam, że raz czy dwa podniosłam głos, ale tylko po to, byś
mnie usłyszał, kiedy wychodziłeś do kuchni. Poza tym, wcale nie było tak zle.
- Isabel, czy mówimy o porodzie, czy o przyjęciu, na którym byłaś ostatnio?
- Nigdy nie byłam na żadnym przyjęciu, ale owszem, rodziłam i chcę ci powiedzieć,
że moje cierpienie i krótkotrwały ból są niczym w porównaniu ze wspaniałym darem jaki
otrzymałam. On jest cudowny!
- Kto jest cudowny?
- Mój syn - odrzekła zniecierpliwiona Isabel. - A o kim ja mówię?
- Myślałem, że o mnie.
Roześmiałaby się znowu, gdyby nie to, że zaczęła kichać. Douglas podał jej
chusteczkę, powiedział, że powinna odpocząć, po czym wyszedł z sypialni.
Ku jego ogromnej uldze, Isabel wydobrzała w ciągu kilku dni, a Parker cudem nie
złapał od niej kataru. W poniedziałek, póznym popołudniem, gdy Douglas przysypiał w
bujanym fotelu z małym Parkerem w ramionach, a Isabel szykowała kolację, dał się słyszeć
tętent. Isabel dostrzegła zbliżających się nieproszonych gości w tej samej chwili, w której
Douglas ich usłyszał. Spotkali się przy stole w dużym pokoju, gdy biegli ostrzec się
nawzajem. Isabel wzięła syna na ręce i pobiegła do sypialni, by się przygotować na spotkanie
z Boylem.
Douglas podbiegł do okna i czając się przy ścianie, obserwował Boyle'a i
towarzyszącego mu mężczyznę, który był zapewne jednym z wynajętych przez niego
opryszków. Zbliżali się do podwórka. Zakląwszy cicho, Douglas postanowił, że dziś powita
ich osobiście. Nie miał najmniejszego zamiaru pozwolić Isabel, aby wyszła do tych łotrów, a
bardzo chciał położyć wreszcie kres przemocy. Ze złowieszczym uśmiechem na ustach
podszedł do drzwi.
Isabel zobaczyła, jak Douglas wyciąga broń z kabury i od razu zrozumiała, co chce
zrobić. Nie było czasu, by choć przeprosić Boga za grzech, jaki zamierzał popełnić.
- Douglasie, Boyle może trochę poczekać... powinieneś najpierw spojrzeć na
Parkera... Zdaje mi się, że ma gorączkę. To ważniejsze od Boyle'a - powtórzyła stanowczym
głosem.
Zaczekała, aż Douglas zasunie zasuwę w drzwiach i przejdzie do sąsiedniego pokoju,
gdzie leżał malec, po czym błagając w duchu Boga o przebaczenie za kłamstwo, chwyciła
69
strzelbę i wybiegła na ganek. Musiała wyjść przed dom, zanim Douglas zorientuje się, że
wywiodła go w pole... ale będzie wściekły!
Boyle unosił właśnie strzelbę, by wypalić w powietrze, gdy Isabel stanęła na ganku i
zatrzasnęła za sobą drzwi. Oparła się o nie i trzymając strzelbę w obu rękach, położyła palec
na spuście.
- Czego chcesz? - zapytała ostro.
Boyle wyszczerzył krzywe zęby w uśmiechu, a obcy mężczyzna siedzący na dużym
karym koniu przyglądał się jej z nieprzyjemnym grymasem na twarzy. Isabel nie widziała
jego oczu, gdyż kapelusz o szerokim rondzie miał zsunięty nisko na czoło. Podobnie jak
Boyle, nie przejmował się strzelbą w jej rękach. Kciuki obu dłoni wetknął w kieszonki
skórzanej kamizelki.
- Nieładnie, Isabel, bardzo nieładnie. Do gości nie mierzy się ze strzelby.
- Wynoś się z mojej ziemi, Boyle!
- Odjadę, kiedy będę miał na to ochotę. Chciałem cię zawiadomić, że wyjeżdżam na
jakiś czas... tylko nie ciesz się zbytnio, bo niedługo wrócę. Jadę do Dakoty na spotkanie z
rodziną i wrócę za sześć tygodni... może trochę pózniej. Nie chcę, byś czuła się tu samotna [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl