[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wierzchowca, co zrobiła z du\ym zadowoleniem. Z jeszcze większym zadowoleniem przyjęliby
trochę pieniędzy, ale oczywiście \aden szanujący się rycerz nie poruszyłby tak pospolitego
tematu.
Kilka następnych dni upłynęło bardzo przyjemnie. Jechali przez wzgórza, doliny i lasy,
szukając schronienia, gdy padało, zatrzymując się nad rzekami i jeziorami, \eby łowić ryby i
pływać. Od czasu do czasu dostrzegali biała sylwetkę leśnej nimfy albo gryfona, płonącego
złotem wysoko na niebie, ale mieszkańcy Zrodkowego Zwiata zostawiali ich w spokoju.
Jedynie Alianora, mimo \e miła i wesoła, miała pewne minusy jako towarzysz podró\y.
Zdolność jej łabędziej tuniki do samoodnawiania się i samoczyszczenia zbijała Holgera z tropu -
nie mógł się uwolnić od wra\enia, \e jest to jej prawdziwa skóra. Poza tym Alianora miała
zwyczaj niefrasobliwego zrzucania jej przy ka\dym kawałku wody, który nadawał się do
pływania, co zbijało go z tropu w stopniu du\o większym. Od czasu do czasu pojawiali się jej
leśni przyjaciele. Wiewiórka \ prezentami z owoców była jeszcze do zniesienia, ale gdy do
obozowiska wszedł lew i poło\ył u stóp Alianory świe\o upolowanego jelenia, nerwy Holgera
przez następne pół godziny pozostawały napięte jak struny. Jeszcze gorsza była moralna
powinność, która zmusiła go do szczerego opowiedzenia jej wszystkiego o sobie, swoim
pochodzeniu i zamiarach. Nie chodziło o to, \e nie rozumiała, ale...
Jednak prawdziwy kłopot wiązał się z jej stosunkiem do niego. Do diabła, przecie\ wcale nie
miał zamiaru się z nią wiązać. Figle na sianku z kimś takim jak Meriven albo Morgan to jedno,
ale Alianora to zupełnie coś innego. W sytuacji, w której on miał zamiar powrócić do swego
świata przy pierwszej nadarzającej się okazji, romans między nimi nie byłby dobry dla \adnej ze
stron. Holger chciał pozostać gentlemanem, ale ona w najmniejszym nawet stopniu mu tego nie
ułatwiała. Z trwo\liwą, patetyczną nadzieją parła do romansu.
Pewnego wieczora Holger odciągnął Hugiego na bok. Spędził właśnie godzinę ucałowując
Alianorę na dobranoc. Potrzebował całej siły woli, \eby na tym poprzestać i zmusić ją do
spokojnego uło\enia się do snu.
- Hugi - powiedział - wiesz chyba, co się dzieje ze mną i Alianorą.
- Ano, mam przecie oczy - krasnolud wyszczerzył - zęby w uśmiechu. - I dobrze się dzieje.
Ona za długo \yła mając za przyjaciół jeno leśnego zwierza i mój lud.
- Ale... przecie\ ostrzegałeś mnie, \ebym się zachowywał wobec niej przyzwoicie.
- Wtedym cię jeszcze nie znał. Teraz myślę sobie, \e, dobrze się dla niej nadajesz. A dziewce
potrzeba chłopa. Ty i ona moglibyście panować nam w lasach. Radzibyśmy wam byli.
- No tak, nie ma z ciebie \adnej pomocy.
- Byłem ci pomocny jakem mógł - powiedział Hugi ura\onym tonem. - Nie wiesz nawet, ile
razy twarz w drugą stronę odwracałem, albo do lasu szedłem, \ebyście sami zostali.
- Ale to nie... Och, niewa\ne.
Holger zapalił fajkę i zapatrzył się ponuro w ognisko. Nie był \adnym Don Juanem. Nie mógł
zrozumieć, dlaczego w tym świecie kobiety jedna po drugiej rzucały mu się w ramiona. Meriven
i Morgan miały dość przyziemne motywy, ale nie był na tyle tępy, \eby nie zauwa\yć z jaką
przyjemnością wykonywały swoje obowiązki. A Alianora najzwyczajniej w świecie się w nim
zakochała. Dlaczego? Nie miał \adnych złudzeń co do swej atrakcyjności.
Ale oczywiście ten człowiek, który stanowił jego tutejsze alter ego mógł być zupełnie inny.
Mógł sobie wyobrazić, \e dokonujący się w nim teraz, powolny powrót do zapomnianych
zwyczajów przejawiał się w tysiącach nieuchwytnych drobiazgów, które zmieniały jego obraz,
sposób, w jaki był odbierany przez innych. Więc jaki on był, ten rycerz, noszący w herbie serca i
lwy?
Zastanówmy się. Spróbujmy sobie wyobrazić na podstawie tego, co się dotychczas wydarzyło.
Najwyrazniej był potę\nym wojownikiem, a to najbardziej się w tym świecie liczyło. Porywczy,
ale dość pogodny awanturnik, niezbyt bystry, jednak dający się lubić. Zapewne trochę idealista:
Morgan mówiła, \e bronił Aadu, nawet jeśli mógł zyskać du\o więcej opowiadając się po stronie
Chaosu. Musiał mieć jakiś sposób na kobiety, gdy\ inaczej taka twarda i inteligentna osoba jak
ona raczej nie zabrałaby go ze sobą na Avalon. I.. i... to ju\ chyba wszystko, co potrafił
wydedukować. A mo\e, co pamiętał?
Nie, chwileczkę, Avalon. Holger spojrzał na swoją prawą dłoń. Ta sama dłoń spoczywała na
balustradzie z zielonego malachitu, której szczytowa powierzchnia wyło\ona była wzorami ze
srebra i rubinów. Pamiętał, \e promienie słońca padały na wierzch tej dłoni, zmieniając włosy w
złote druciki, wyrazne na tle brązowej skóry, i \e srebro, gdy je dotykał, było cieplejsze ni\
kamień, i \e rubiny płonęły krwawo. Balustrada stała na szczycie urwiska, pionowej skały, która
był ze szkła. Patrząc z góry, widział jak światło łamie się w grotach na milion tęczowych
okruchów i jak wraca na zewnątrz - gorące iskry czerwieni, złota, fioletu. Morze w dole było
ciemne, niemal purpurowe, z pianą o zadziwiającej bieli w miejscach, w których skały przecinały
wodę... gdy\ Avalon nigdy nie stał w miejscu, pływał po zachodnim oceanie, otulony mgłą swej
własnej magii... Niczego więcej nie mógł sobie przypomnieć. Westchnął głęboko i uło\ył się do
snu.
Po kilku dniach, mo\e tygodniu - Holger stracił dokładną rachubę - wyszli z dziczy i znalezli
się na obszarze, na którym las został niemal doszczętnie wycięty, przypominając o sobie jedynie
rozrzuconymi tu i ówdzie zagajnikami. Aany \yta i pszenicy falowały na zboczach wzgórz,
kudłate, małe koniki, krowy i owce pasły na ogrodzonych łąkach. Chłopskie domy, w tym
regionie budowane głównie ze zbitej gliny, stawały się coraz liczniejsze, łącząc się w
przycupnięte wśród pól osady. Od czasu do czasu mijali chronione palisadą, drewniane zamki.
Bardziej nowoczesne, kamienne, budowano dalej na zachodzie, na ziemiach będących pod
pełnym władaniem Imperium. Góry, które przebyli i mur ciemności Faerie ju\ dawno zniknęły
im z oczu. Jednak na północy Holger zauwa\ył niewyrazną, błękitną linię znacznie
potę\niejszego łańcucha. Trzy najwy\sze szczyty jakby unosiły się w powietrzu, blade i odcięte
od swych podstaw. Hugi powiedział, \e za tymi górami równie\ le\ała część Zrodkowego
Zwiata. Nic więc dziwnego, \e tutejsi mę\czyzni zawsze chodzili uzbrojeni, nawet w pole. Nic
równie\ dziwnego, \e wymyślna, hierarchiczna struktura Imperium została tu odrzucona na rzecz
stosunków nie obcią\onych nadmiernymi formalnościami. Rycerze, u których nocowali przez
dwie kolejne noce byli niepiśmienni, twardzi i prostaccy, jednak nastawieni dość przyjaznie i
\ądni wszelkich nowinek.
Trzeciego dnia podró\y przez tę rolniczą krainę, wraz z zachodem
słońca, wjechali do Tarnberg, które, według słów Alianory, było w całej
wschodniej połowie księstwa miejscem najbardziej podobnym do miasta. Ale
miejscowy zamek ział pustką. Baron wraz z synami padli w bitwie z
pogańskimi najezdzcami z północy, jego \ona wyjechała na zachód do
krewnych z Imperium, a nie zjawił się jeszcze \aden ich spadkobierca. Była
to część ogólnego pecha z ostatnich kilku lat, wyniku promieniowania
Chaosu podczas mobilizacji sił Zrodkowego Zwiata. Mieszkańcy Tarnberg
utrzymywali swoje własne warty na drewnianych umocnieniach i rządzili się
przy pomocy zaimprowizowanej rady miejskiej.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]