[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nieskazitelnie bladą skórę, oczy niebieskie jak morze, pełne usta i proste jasne
włosy do pasa, z przedziałkiem nad owalną twarzą. Na czubku jej nosa
spoczywały turkusowe okulary typu kocie oczy". Jej strój do pracy składał się z
szarej ołówkowej spódnicy i różowej jedwabnej bluzki. Miała wiotką, ale kobiecą
figurę. Mogła być najwyżej o pięć lat starsza ode mnie.
- Nora Grey, prawda? Wyglądasz tak samo jak na zdjęciu w kartotece -
powiedziała, mocno ściskając moją rękę. Jej głos zabrzmiał szorstko, ale nie
niegrzecznie. Raczej zawodowo.
Cofając się lekko, gestem zaprosiła mnie do środka.
- Napijesz się soku, wody? - zapytała.
- Co się stało z doktorem Hendricksonem?
- Przeszedł na wcześniejszą emeryturę. Już jakiś czas temu upatrzyłam sobie tę
posadę i teraz skorzystałam z okazji. Dotąd pracowałam w stanie Floryda, ale
dorastałam w Portland i moi rodzice nadal tu mieszkają. Przyjemnie znowu być
blisko nich.
Obejrzałam niewielki gabinet. Zmienił się drastycznie, odkąd byłam w nim
ostatnio. Półki od ściany do ścian wypełniały teraz naukowe, ale dość typowo
wyglądającej książki w twardych okładkach, wszystkie oprawione w neutralne
kolory ze złotym liternictwem. Doktor Hendrickson wystawiał na nich swoje
rodzinne zdjęcia, a pani Greene najwyrazniej wołała zachować obrazki z życia
prywatnego tylko dla siebie. Przy oknie wisiała ta sama paprotka, która pod
opieką doktora była raczej brunatna niż zielona. Pani Greene przywróciła jej
wigor w ciągu za ledwie paru dni. Naprzeciw biurka stało wyścielane różowym
brokatem krzesło, a w kącie - kilka pojemników na kółkach.
- Zaczęłam pracę w piątek - wyjaśniła, widząc, że za trzymałam wzrok na
pojemnikach. - Jeszcze się rozpakowuję. Usiądz.
Zsunęłam plecak z ramienia i usiadłam na brokatowym krześle. Pokój nie miał
żadnego rysu osobowości pani Greene. Na biurku leżał - ani zbyt porządny, ani
bezładny - stos, teczek i stal biały kubek, chyba z wrzątkiem. W powietrzu nie
czuło się śladu perfum czy odświeżacza powietrza. Monitor komputera lśnił
czernią.
Pani Greene przykucnęła przed stojącą za biurkiem szafką z kartoteką, wyjęła
nową szarą teczkę i czarnym flamastrem napisała na etykiecie moje nazwisko.
Położyła teczkę na biurku obok mojej starej kartoteki, poplamionej kawą przez
doktora Hendricksona.
- Cały weekend wertowałam kartoteki doktora - powiedziała. - Między nami
mówiąc, jego charakter pisma przyprawia mnie o migrenę, więc wszystko
przepisuję. Dziwne, że do notatek nie używał komputera. Kto w dzisiejszych
czasach pisze ręcznie?
Usadowiła się na obrotowym krześle, założyła nogę na nogę i uprzejmie się do
mnie uśmiechnęła.
- To co? Może mi trochę opowiesz o swoich sesjach z doktorem Hendricksonem?
Niewiele odcyfrowałam z tego, co zapisał. Omawialiście twój stosunek do
nowego zajęcia mamy, prawda?
- Nie jest znów takie nowe. Mama pracuje od roku.
- Przedtem zajmowała się domem, tak? A po śmierci taty zatrudniła się na pełny
etat. - Pani Greene zerknęła na arkusz papieru w mojej kartotece. - Pracuje w
spółce akcyjnej, tak? Koordynuje sprzedaż posiadłości na całym wybrzeżu. -
Spojrzała na mnie znad okularów. - Na pewno więc spędza mnóstwo czasu poza
domem.
- Chciałyśmy zostać w domu na wsi - odparłam, przyjmując lekko defensywny
ton. - Gdyby zatrudniła się na miejscu, nie byłoby nas stać na spłacanie hipoteki.
Mimo że niezbyt przepadałam za spotkaniami z doktorem Hendricksonem, to
nagle poczułam się urażona, że przeszedł na emeryturę i zostawił mnie pani
Greene. Powoli zaczynała mnie drażnić swoją drobiazgowością. Poczułam, że
ma ochotę wsadzić nos w najmroczniejsze zakątki mojego życia.
- No tak, ale pewnie doskwiera ci w domu samotność.
- Mamy gosposię, która zostaje ze mną codziennie do dziewiątej, dziesiątej
wieczorem.
- Gosposia jednak nie zastąpi ci matki. Popatrzyłam na drzwi z myślą, że
powinnam być dyskretniejsza.
- Masz przyjaciółkę od serca? Chłopaka? Osobę, z którą możesz porozmawiać,
kiedy gosposia... nie do końca czai. Zamaczała torebkę herbaty w kubku i
unosząc go, upiła łyk.
- Mam przyjaciółkę od serca - postanowiłam mówić jak najoszczędniej. Im mniej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]