[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Może to pani wszystko napisze? - zaproponował. - Po kolei. Gdzie, kto, co komu zabrał, kto
dokąd uciekł. Po kolei, tylko proszę się nie denerwować.
Mówiąc to podszedł do karafki z przegotowaną wodą, nalał do musztardówki i podał
interesantce.
Kobieta piła i natychmiast wylewała wodę w postaci obfitych łez, nie chciała niczego pisać i
wciąż usiłowała opowiedzieć dyżurnemu co bardziej malownicze szczegóły, pomijając sedno
sprawy.
Po jakichś dziesięciu minutach oficer wreszcie zorientował się, że dwa tragiczne wydarzenia,
które dotknęły rodzinę Udałowów, nie mają ze sobą żadnego związku. Mąż zaginął wieczorem, a
właściwie w nocy, przyszedł ze szpitala, powołał się na pilną delegację i zniknął w piżamie. Syna
natomiast obrabowano rankiem, dopiero co, na skwerze przy cerkwi Paraskewy Piatnicy, a rabunku
dokonał małoletni przestępca.
Uzyskawszy te informacje, dyżurny zadzwonił do szpitala.
- Macie tam pacjenta nazwiskiem Udałow? - zapytał.
Poczekał na odpowiedz, podziękował. Pomyślał chwilę, a potem zadał jeszcze jedno pytanie:
- A nie mieliście zamiaru go wypisać? Ach, tak. W nocy? O dwudziestej trzeciej? Rozumiem.
Następnie zwrócił się do Kseni:
- Prawdę powiedzieliście, obywatelko. Wasz małżonek uciekł ze szpitala i udał się w
niewiadomym kierunku. Personel medyczny przypuszczał, że do domu. A wy sądzicie, że nie?
- Tak właśnie myślę - odparła Ksenia. - W dodatku syna obrabowali. Piżamę mu zostawili.
Oficer rozłożył spodnie od piżamy na biurku.
- Pochodzą z dorosłego człowieka - powiedział. - A wy mówicie, że dzieciak rabował.
- Sama tego nie rozumiem - zgodziła się Ksenia. - A synek jest taki prawdomówny. Cichy i
posłuszny. Spodenki były zupełnie nowe. Całkiem jak na tym tu.
Obywatelka Udałowa wskazała palcem chłopca w granatowych spodenkach, który właśnie
wszedł do środka i w popłochu cofnął się na jej widok.
Ksenia nie poznała swego męża. Nie poznała też spodenek, należących dawniej do Maksyma,
gdyż na Korneliuszu leżały one jak ulał.
- No to jak, napiszecie swoją skargę? - zapytał oficer.
- Napiszę. Wszystko napiszę - powiedziała Ksenia. - Tylko polecę do domu i tam napiszę.
Dzieciaki muszę najpierw nakarmić.
Słysząc taki dowód troski żony o pomyślność rodziny Korneliusz omal nie zalał się łzami
skruchy, ale opanował łkanie, nie chcąc przedwcześnie zwracać na siebie uwagi.
- Czego chcesz, chłopcze? - zapytał oficer, kiedy Udałowa wyszła pisać meldunek i karmić
dzieci.
Udałow, drapiąc się w spuchniętą dłoń, podszedł do barierki. Jego jasnowłosa główka ledwie
wystawała znad przegrody i musiał wspiąć się na palce, żeby porozmawiać z oficerem dyżurnym.
- Nie czego chcesz, tylko czego pan sobie życzy - poprawił go. Kiedy był zajęty czymś innym,
jakoś zapominał o swoich prawdziwych wymiarach.
- No dobrze, czego pan sobie życzy - zgodził się oficer. - Gadaj, smarkaczu.
- Sprawa najwyższej wagi państwowej - powiedział Udałow i poczuł skrępowanie.
- Zuch - powiedział dyżurny. - To dobrze, kiedy dzieci myślą o wielkich sprawach. Popatrzcie,
sierżancie, my w jego wieku interesowaliśmy się wyłącznie futbolem.
Sierżant siedzący w przeciwległym kącie zgodził się ze swym zwierzchnikiem.
- Ja chcę bliżej - powiedział Udałow. - Za barierkę.
- Właz, siadaj i zaczynaj - zezwolił oficer. - Zaczynaj, bo mi się dyżur kończy. Pora do domu.
%7łona czeka, rozumiesz?
Udałow znakomicie to rozumiał i ze współczuciem skinął głową.
Oficer popatrzył na chłopczyka z takim samym współczuciem. Nie miał dzieci, ale je bardzo
lubił, i chociaż sprawa chłopczyka dotyczyła na pewno jakiejś drobnej niesprawiedliwości, nie miał
zamiaru go lekceważyć i chciał wysłuchać jak dorosłego.
- Istnieje spisek - powiedział Udałow. - Nie wiem jeszcze, kto go finansuje, ale całkiem
możliwe, że to wcale nie Marsjanie.
- Ale zalewa - powiedział sierżant wstając z krzesła i podchodząc bliżej.
- Szpiega widziałeś? - zapytał łagodnie oficer.
- Proszę mnie wysłuchać! - wykrzyknął chłopczyk i w jego oczach ukazały się łzy. - Powiadam,
że jest spisek. Sam jestem tego dowodem.
Dyżurny mrugnął ukradkiem do sierżanta, ale chłopczyk zauważył to i powiedział surowym
tonem:
- Tylko proszę bez mrugania, towarzyszu lejtnancie. Oni teraz omawiają dalsze plany. Mnie
załatwili, a co będzie dalej, aż strach pomyśleć. Całkiem możliwe, że teraz przyjdzie kolej na
czołowych funkcjonariuszy administracji powiatu i województwa.
- Ale zalewa - powiedział sierżant zupełnie cicho. Pomyślał, iż życie toczy się w coraz
szybszym tempie, i jeśli uważnie czytać prasę, to można stwierdzić, że w krajach zachodnich choroby
psychiczne nabrały alarmującego zasięgu. Teraz zabierają się do nas. A dzieciaka szkoda.
- No, a jak się nazywasz, chłopcze? - zapytał oficer.
- Udałow - odparł chłopiec. - Korneliusz Udałow. Mam czterdzieści lat.
- Taak - przeciągnął lejtnant.
- Jestem żonaty - powiedział Udałow i jego malutka twarzyczka zaróżowiła się. - Mam dwoje
dzieci. Syn Maksynek chodzi już do szkoły.
W tym momencie Udałowa nawiedziły wspomnienia o przestępstwie, jakiego dopuścił się
wobec własnego syna, i zaczerwienił się jeszcze bardziej.
- Taak - powtórzył lejtnant. - A więc też Udałow. Nieoczekiwanie jego wzrok stał się ostry i
przenikliwy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]