[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rem. Czułki drgały, a oczy umieszczone na końcach pierwszej pary skierowały
się ku stojącym niżej. Stwór zaczął powoli pełznąć w dół, zostawiając na głazach
i piasku błyszczący ślad.
— Larwa — cicho rzekł Carolinus.
— . . . którą da się zabić — w zadumie mruknął Smrgol. — Chociaż niełatwo.
Niech ją diabli. Chciałbym, żeby to był sam Bryagh!
— Nie tylko ta dwójka jest tutaj. — Carolinus ponownie trzy razy uderzył
w ziemię.
— Wychodź! — zakrzyknął, a jego starczy głos piskliwie zabrzmiał w drżą-
cym powietrzu. — W imię Mocy! Wychodź!
I wtedy zobaczyli.
Zza wielkiej barykady ogromnych skał u szczytu wzgórza wolno uniosła się
łysa lśniąca czaszka pokryta szarą skórą. Kolejno ukazały się okrągłe niebieskie
164
oczy, pod którymi nie było nosa, a jedynie dwie dziurki do oddychania, jakby cała
naga czaszka obciągnięta była pojedynczym kawałkiem grubej skóry.
Olbrzymi jak piłka plażowa łeb podniósł się, ukazując szerokie, głupawo
uśmiechnięte usta pozbawione warg, ale z dwoma równymi, choć wyszczerbio-
nymi rzędami ostrych zębów.
Ociężałym ruchem stwór uniósł się i stanął wśród głazów.
Miał kształty człowieka, ale jasne było, że nie pochodził z rodu ludzkiego.
Liczył sobie dobre dwanaście stóp, a wokół pasa miał kilka nie garbowanych skór
ozdobionych kawałkami kości, metalu i sznurami kolorowych paciorków — być
może klejnotów — które tworzyły rodzaj spódniczki.
Ale nie to różniło go najbardziej od ludzi. Po pierwsze nie miał w ogóle szyi.
Jego bezwłosa, niemal pozbawiona rysów głowa leżała niczym jabłko na kwadra-
towych, pokrytych szorstką skórą ramionach. Tułów był jedną prostą kolumną,
z której wyrastały ręce i nogi, okrągłe i nieproporcjonalnie grube jak kawałki ru-
ry. Spódniczka — zakrywała kolana, łydki zaś zasłonięte były przez skały. Łokcie
jego ogromnych rąk tworzyły potężne zawiasy, a przedramiona wielkością dorów-
nywały ramionom. Dłonie były niezręczną, grubokościstą karykaturą ludzkich;
miały tylko trzy palce, z których jeden był kciukiem wyposażonym wyłącznie
w pojedynczy staw.
W prawej dłoni olbrzym trzymał okutą zardzewiałym żelazem pałkę, której
— zdawałoby się — nawet taki potwór nie powinien dać rady podnieść. A jednak
wielka ręka unosiła ją z taką łatwością, z jaką Carolinus trzymał swoją laskę.
Olbrzym otworzył usta.
— Hę! — wydał głos. — He! He!
Dźwięk ten zmroził ich. Był to niewiarygodnie niski chichot, jeśli można
w ogóle coś takiego sobie wyobrazić. I choć głos ten brzmiał nisko niczym tu-
ba, wyraźnie dobiegał z gardła stwora. Nie było w tym nic śmiesznego.
Po wydaniu głosu monstrum zamilkło i śledziło swymi okrągłymi, bladonie-
bieskimi oczami ruchy wielkiego ślimaka.
Jim otworzył swój smoczy pysk i dyszał jak pies po długim biegu. Z tyłu
Smrgol poruszył się wolno.
— Tak — zadudnił ze smutkiem, trochę jakby do siebie — tego się obawiałem.
Olbrzym.
W ciszy, która później nastąpiła, sir Brian zsiadł z konia i zaczął poprawiać
popręgi siodła.
— Spokojnie, Blanchard — powiedział cicho. Ale wielki biały rumak trząsł
się tak gwałtownie, że nie mógł ustać w miejscu. Brian potrząsnął głową i puścił
popręgi.
— Wygląda na to, że muszę walczyć pieszo — powiedział.
Pozostali obserwowali Carolinusa. Czarodziej wsparł się na swej lasce i wy-
glądał rzeczywiście staro, zmarszczki na jego twarzy pogłębiły się. Przypatrzył
165
się olbrzymowi, a potem odwrócił do Jima i dwóch pozostałych smoków.
— Cały czas miałem nadzieję — rzekł — że nie dojdzie do tego. Jednak —
wskazał ręką zbliżającą się larwę, milczącego Bryagha i przyglądającego się im
olbrzyma — jak widzicie, świat nie zawsze toczy się w tę stronę, w którą chcemy,
i trzeba go wstrzymywać i na nowo kierować. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl