[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wszystkiemu winien. Zwrócił przeciwko mnie moją własną kucharkę! Pomogła mu! Niech go
diabli wezmą!
- Więc Zachariasz wrócił? - pytam z nadzieją. - %7łyje?
- Już niedługo.
Sięgam po ręcznik i przyciskam go do płytkiego nacięcia na szyi.
- Szkoda - mówię, siląc się na swobodny ton. - Tak dobrze wygląda. Ale na pewno będzie też
smakowity.
Chyba nie takiej odpowiedzi oczekiwał Radford, ale jestem dumna, że całkiem dobrze mi
poszło.
Jestem też wściekła. Przecież jedynym moim poważnym błędem było zatrudnienie
Zachariasza. A Harrison też nie okazał się idealnym asystentem.
Przynajmniej nie według standardów Radforda. Mam dość jego wrażliwości potwora, dość
potwora w nas obojgu.
- No cóż... - Jakby nigdy nic, Radford zmienia ton i również temat. - Jeszcze niedawno ludzki
świat nazywałaś domem. Musimy być otwarci na nowe pomysły. Postęp to chwalebna rzecz!
Można oszaleć od tej jego zmienności nastrojów. W jednej chwili skacze mi do gardła, a w
następnej znów jestem jego złotkiem". Tyle że tym razem wściekłość Radforda działa na
moją korzyść.
- Urządzając przyjęcie - ciągnie - co młode damy i kawalerowie o ograniczonych środkach
podają swoim rówieśnikom?
Nie bardzo rozumiem pytanie.
- Chodzi ci o to, co podają ludzie? - Cofam się pamięcią do jedynej wielkiej szkolnej imprezy,
na której byłam. - Jeżeli ktoś ma podrobiony dowód albo starszego brata, może zdobyć piwo.
Zwykle jest to PWC. Przynieś własne...
- Ciało! - wykrzykuje Radford. - Niezły pomysł! I co ja zrobiłam?
- Naprawdę?
- Tego zdradzieckiego zachowania naszego personelu nie możemy puścić płazem. Na nas,
jako przedstawicielach władzy królewskiej, spoczywa obowiązek rozesłania wieści. Ludzka
głupota będzie kosztować życie i... - pstryka palcami - ...zaspokoi naszą potrzebę bardziej
pożywnego jedzenia. Nasi goście będą mogli pić krew zabawek, które ze sobą przyprowadzą.
Skarbie, jesteś prawdziwym geniuszem!
Nie mogę uwierzyć, że on wcale nie wyjechał! Nie mogę uwierzyć, że gala jest już dzisiaj!
Muszę się spieszyć. Radford kazał mi się przebrać i za pięć minut zejść do salonu.
Powiedział, że Nora pomogła Zachariaszowi uwolnić więzniów. Nie jestem zaskoczona.
Wydaje mi się, że kiełkowało to w niej od dawna, a ostateczną decyzję podjęła, gdy sama
musiała dostarczać pożywienie do lochów i zobaczyła ofiary na własne oczy.
Zanim złamała zasady, na pewno uprzedziła syna. Ale przecież nie będzie się ukrywał
wiecznie. Nora na pewno się zamartwia.
Kiedy wchodzę do kuchni, niosąc książki moją i Rad-forda, z przerażeniem widzę, że Nora
kroi w kostkę schłodzone serce.
- Co robisz? - pytam. - Kto to był?
- Kuzynka wieprzka - odpowiada. - Niewiele wampirów je stały pokarm, a i ci ledwo
pamiętają smak potraw. Przynajmniej mam taką nadzieję.
Głupio mi, że w nią zwątpiłam, w Norę, która wierzy we mnie bardziej, niż powinna.
Zastanawiam się, ile razy przechytrzyła Radforda.
Słyszę dzwonek i dopiero po chwili dociera do mnie, że to telefon Nory.
Unosi palec.
- Freddy? Nie? Naprawdę. O, nie. Ależ skąd. Jeżeli Mistrz ma inny pomysł... - Kończy
rozmowę i zwraca się do mnie: - Zmiana menu. Mam na szybko upichcić...
- Noro - szepczę niecierpliwie - Radford zamierza podać gościom ich służących. Kazać im
wypić własnych asystentów.
Kucharka odkłada nóż.
- O co mnie prosisz, skarbie?
- Ostrzeż ich, żeby mogli uciec, walczyć albo..
- To na nic - kręci głową. - Są zakochani w swoich mistrzach albo żyją nadzieją na przemianę.
Nie uwierzą mi i oskarżą nas o zdradę. I bez tego mam dość kłopotów.
Powinnam była to przewidzieć.
- Jeżeli uda nam się wywołać zamieszanie, to ja...
- Co ty? - szepcze z niedowierzaniem. - Zniszczysz Drakulę?
- Tak - mówię bez wahania. - A ty i twój syn wreszcie będziecie bezpieczni.
Udaję pewność siebie. Udaję, że wiem, co robię, i wierzę, że oczaruję tłum.
Zjawiam się w salonie chwilę przed Ojcem. Kładę Klątwę Chicago Cubs na jego końcu stołu,
siadam na dywanie i otwieram moją książkę o aktorstwie.
- Dobry wieczór, kochanie I mówi Radford, wchodząc. - Co to jest? - Odkłada nóż Ghurków
na poręcz fotela i sięga po książkę.
Według jego standardów nie jest to wielki prezent.
- Pomyślałam... - improwizuję - że z okazji twojej rocznicy śmierci moglibyśmy... - mam! -
pójść na doroczną galę country. Zarezerwuję miejsca w pierwszym rzędzie.
Słysząc to, bez słowa zaczyna rozdzierać papier.
Kartkuję swoją książkę, usiłując obmyślić strategię. Harrison wprowadza do salonu
Zachariasza. Pilnuję się, żeby nie okazać lęku. Na szczęście nie widzę żadnych siniaków,
urazów, nakłuć czy złamanych kości.
Jest mi wstyd, że tak go potraktowałam w hotelu Edison. Mam nadzieję, że mnie nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]