[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dorosnąć.
Ciekawe, co brat pomyślałby o Kirsten, zastanowił się Mi-
chael. %7łe to miłość na zawsze, odpowiedział sobie w myślach.
Prawie słyszał śmiech Briana, kiedy matka narzekała, że nie
chcą się ustatkować. Szukamy dozgonnej miłości, odpowia-
dali. A matka tłumaczyła, że nie znajdą porządnej dziewczy-
ny w miejscach, które odwiedzają. Zanim jednak zaczynała
wspominać o miłej sąsiadce, któryś z nich porywał ją w dziki
taniec, i zaczynała się śmiać.
Cierpiał, wspominając tamte radosne chwile. Bał się włas-
nych Å‚ez. Jednak ocean spokoju w szarych oczach Kirsten
obiecywał mu ukojenie.
- Już nie czuję potrzeby zabawy - rzekł powoli.
Odkrył nagle, że gotów jest wreszcie się otworzyć i wy-
znać komuś prawdę. Nie, nie komuś. Kirsten.
- Pamiętasz ten wypadek, o którym wspomniałem? - za-
pytał. - Moja rodzina miała łódz do połowu krabów na Ala-
sce. Tata tam się urodził i dwa razy w roku jezdziliśmy tam
na kraby. Wiesz, jak wygląda taki połów? - zapytał, a kiedy
pokręciła głową, wyjaśnił: - Jest zimno, ciężko i niebezpiecz-
nie. Morze Beringa jest chyba najgrozniejszym obszarem po-
łowów na świecie, a mimo to stanowi ekscytujące wyzwa-
nie. Powrót do portu z ładownią tak pełną, że gdyby dołożyć
jeszcze jednego kraba, to łódz by zatonęła, jest jak wygra-
na na loterii. - Westchnął i umilkł na chwilę. - W kwietniu
S
R
udało nam się wpłynąć do portu z pełniusieńką ładownią.
Nadciągała burza, sezon miał się ku końcowi. Nie chciałem
wracać na morze. Mieliśmy rekordowy połów, kupę forsy.
Ojciec nigdy nie był chciwy, ale połów krabów jest jak nałóg.
Ojciec zawsze powtarzał też, że dobre chwile należy chwytać
pełnymi garściami. Brat go poparł. Mama nie chciała płynąć,
jak ja. Mimo to gdy zdecydowali, że wyruszymy, popłynę-
ła z nami. Zawsze była przy nas. Gotowała i dbała o swoich
chłopców... Trzysta kilometrów od brzegu nasza łódz zato-
nęła. Wszyscy zginęli - szepnął zduszonym głosem.
Noc stała się jeszcze cichsza. Padał coraz gęstszy śnieg.
- Ciebie tam nie było? Nie wróciłeś na morze?
- Och, byłem. Przeżyłem. Dzięki kamizelce ratunkowej
helikopter wyciągnął mnie po sześciu godzinach walki ze
sztormowymi falami. Ale moja dusza tam została. Tak jak
ich dusze. Oni byli mojÄ… duszÄ…, Kirsten.
- Rozumiem - powiedziała cicho.
Czuł, że rzeczywiście tak jest. Wiele osób twierdziło, że
go rozumie, że wie, przez co przechodzi, ale to były kłam-
stwa. Kiedy zobaczył jej oczy pełne łez i mokre smugi na
policzkach, wiedział, że Kirsten zrozumiała. Nie to, jak to
jest być nim, ale jak by to było go kochać. Coś zmuszało
go do wyrzucenia z siebie tego, co ciągnęło jego duszę na
dno.
- Tamtej nocy żadnego z nich nie widziałem w wodzie.
Nie miałem nawet szansy ich uratować. Gdybym wiedział,
że wszyscy zginęli, nie walczyłbym. %7łałuję, że żyję, i czuję
wściekłość, że oni odeszli.
S
R
Po raz pierwszy powiedział to na głos. Lecz zamiast po-
czuć się winny, czuł się wolny.
- Co byś im powiedział, gdybyś mógł?
Ach, pomyślał. Szansa na słowa miłości. Nie!
- Co bym powiedział? - powtórzył martwym głosem. -
Nawrzeszczałbym na nich. Jak mogliście odejść beze mnie?
Dlaczego wy jesteście razem, a ja zostałem sam?
Skończył mówić. Ciężar wyznania go przytłaczał, ale ofe-
rował też ulgę. Tak jakby tama pękła, a to, co się rozlało, nisz-
czyło wszystko na swojej drodze, ale i oczyszczało. Poczuł
też, że w puste miejsce zaczyna wlewać się miłość. Lata miło-
ści w dobrej i silnej rodzinie. Przypomniał sobie dotyk dłoni
matki na rozpalonym gorączką czole i twardą dłoń ojca na
plecach, pod drzwiami pana Theodore'a, po tym, jak z Bria-
nem, po raz czwarty z rzędu, wybili mu szybę piłką. Przypo-
mniał sobie silny uścisk o dwa lata starszego Briana, kiedy
prowadził go po schodach pierwszego dnia szkoły.
Kirsten wspięła się na palce i go pocałowała, a on oddał
jej pocałunek. Z początku łagodnie, potem przelewając na
nią cały swój smutek, gniew, radość i wspomnienia.
Oszołomiona, cofnęła się o krok. %7ładne z nich nie miało
pewności, czy Kirsten jest gotowa na kogoś tak skrzywdzo-
nego i cierpiÄ…cego jak Michael.
Przez łzy ledwie widziała jego twarz. Jak, przeżywszy coś
tak strasznego, może w ogóle myśleć o innych? Może, po-
nieważ jest sobą, zdecydowała. Jest tym Michaelem, który
potrafi wszystkich rozśmieszyć, nie cierpi świątecznej mu-
S
R
zyki, umie wspaniale opakować każdą zabawkę i przerobić
stary wrak na prawdziwe sanie. A także tym mężczyzną, któ-
ry droczy się ze mną każdego dnia, zmuszając do oddawa-
nia mu kolejnego kawałeczka serca. Powiedział, że nie chce
się wiązać, ale w jego dzisiejszych wyznaniach, w szczerości
i zaufaniu, którymi ją obdarzył, wyczuwała zmianę tego po-
stanowienia.
- Przepraszam - wyszeptał jej do ucha. - Muszę już iść.
Chcę zostać sam.
Spojrzała mu w oczy. Migały w nich wspomnienia. Mu-
siał im stawić czoło.
Ona też potrzebowała chwili samotności, żeby poradzić
sobie z wydarzeniami ostatnich dni. Chciała świadomie zde-
cydować o swoim życiu, wiedząc, co ryzykuje. Wiedziała, że
najrozsądniej byłoby teraz się pożegnać, ale nie mogła spo-
kojnie patrzeć na smutek Michaela.
- Jesteś pewien, że nie masz ochoty na kawę? - zapytała
cicho.
- Nie dziś. Ale chętnie skorzystam innym razem z tego
zaproszenia.
Kirsten wsiadła do samochodu. Czuła, że teraz musi zna-
lezć się jak najdalej od Michaela. Ruszyła, obserwując, jak sa-
motna postać maleje i powoli znika w mroku nocy i zawiei.
Dlaczego tak jej zaufał? Czy to możliwe, by czuł coś więcej, :
niż śmiała podejrzewać?
S
R
ROZDZIAA SIÓDMY
[ Pobierz całość w formacie PDF ]