[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zawahał się. "Chyba nie dlatego, że chciał skłamać" -pomyślał Gavin. Może nie mógł
znalezć słów, zdolnych oddać owe uwarunkowania?
- Czego ci trzeba? - zapytał.
Posąg potrząsnął głową, wpatrując się w dywan.
- Wiesz, już kilkakrotnie żyłem. Czasem kradłem czyjeś życie i uchodziło mi to na sucho.
%7łyłem zgodnie z naturalnym cyklem, a potem zrzucałem z siebie twarz i szukałem innej. Czasem
zaś, tak jak ostatnim razem, musiałem walczyć i przegrywałem...
- Czy jesteś jakąś maszyną?
- Nie.
- A zatem czym?
- Jestem, czym jestem. Nie znam nikogo podobnego do mnie, ale właściwie dlaczego
miałbym być wyjątkiem? Może są i inni, mnóstwo innych, a ja po prostu na nich nie trafiłem. A więc
żyję, umieram i znów żyję, niczego - to słowo wymówił z goryczą - nie dowiadując się o sobie.
Rozumiesz? Ty wiesz, kim jesteś, gdyż widzisz innych ludzi, którzy są podobni do ciebie. Ale co byś
wiedział, gdybyś sam jeden stąpał po tej ziemi? Tylko to, co podpowiedziałoby ci lustro. Reszta
byłaby tylko mitem i domniemaniem - podsumował, nie rozczulając się nad swym losem. - Mogę się
położyć? - zapytał.
Ruszył w kierunku chłopaka i Gavin wyrazniej zobaczył to, co trzepotało się w rozdartej
piersi: niespokojne, nieokreślone kształty, stłoczone tam, gdzie powinno być serce. Posąg westchnął
i opadł na łóżko, twarzą do pościeli, nie ściągając mokrego ubrania.
- Podleczymy się - powiedział. - Tylko daj nam czas.
Gavin podszedł do drzwi i zasunął rygiel. Potem przyciągnął stół i wepchnął go pod klamkę.
Nikt już nie przeszkodzi we śnie; będą tu bezpieczni, on i tamten. Zatrzasnąwszy bramę twierdzy,
zaparzył sobie kawy i usiadł na krześle po drugiej stronie pokoju, przyglądając się śpiącemu.
Przez pierwszą godzinę deszcz walił w okno, przez następną już tylko je muskał. Wiatr
ciskał na szybę wilgotne liście. Przylepiały się do szkła jak ciekawskie ćmy. Chwilami zerkał na nie,
znudzony patrzeniem na siebie samego, ale zaraz wracał wzrokiem do naturalnego piękna wy-
ciągniętej ręki, gry świateł na nadgarstku, wspaniałych rzęs. Około północy zasnął na krześle,
słysząc jeszcze, że na ulicy zawodzi karetka, a deszcz znów się nasila.
Krzesło nie było jednak zbyt wygodne i co kilka minut budził się, nieznacznie unosząc
powieki. Posąg już wstał; to postał chwilę przy oknie, to pogapił się w lustro, to znów zawędrował
do kuchni. Puścił wodę - Gavin śnił o wodzie. Rozebrał się - Gavin śnił o seksie. Stanął nad nim,
pierś już się zrosła. Jego obecność podniosła chłopaka na duchu; przez moment śniło mu się, że
ktoś zabiera go z ulicy i wprowadza przez okno do Nieba. Sobowtór ubrał się w jego ciuchy. Gavin
przez sen wyraził zgodę na tę kradzież. Posąg pogwizdywał; za oknem wstawał dzień, ale Gavinowi
nie chciało się jeszcze wstawać. Cieszył się, że tamten pogwizdujący chłopak w jego ciuchach żyje
za niego.
I wreszcie tamten nachylił się nad krzesłem, składając na wargach Gavina braterski
pocałunek, po czym wyszedł z mieszkania.
Gavin słyszał jeszcze, że zamknął za sobą drzwi.
Kolejne dni - nie był pewien, jak długo to trwało -spędził w pokoju, od czasu do czasu pijąc
wodę. Tego pragnienia nie potrafił inaczej zaspokoić. Picie i sen, picie i sen - tylko tego pragnął.
Sobowtór zostawił po sobie wilgotne łóżko, ale Gavin nie miał ochoty zmieniać pościeli.
Wprost przeciwnie, przyjemnie było spać na mokrym płótnie, niestety, w zetknięciu z jego ciałem
zbyt szybko wyschło. Kiedy to stwierdził, wykąpał się w wodzie, w której uprzednio pławił się
tamten, i, nie wycierając się, wrócił do łóżka, przemarznięty i przesiąknięty zapachem pleśni.
Pózniej nie chciało mu się już ruszać i opróżnił pęcherz, nie wstając z pościeli. Znów się oziębiła,
ale starczyło mu jeszcze własnego ciepła, by ją ogrzać.
Coś jednak sprawiało, że pomimo chłodu panującego w pokoju i pomimo tego, iż był nagi i
głodny, nie mógł umrzeć.
Obudził się w środku szóstej czy siódmej nocy i usiadł na skraju łóżka, zastanawiając się,
gdzie popełnił błąd. Nie znalazł odpowiedzi, a więc wstał i zaczął łazić po pokoju, podobnie jak
tydzień wcześniej tamten. Stanął przed lustrem, mierząc wzrokiem swe żałośnie zmienione ciało,
popatrzył na śnieg topniejący na parapecie.
Wreszcie przypadkiem trafił na fotografię rodziców i przypomniał sobie, że sobowtór
również się w nią wpatrywał. A może to tylko mu się śniło? Doszedł do wniosku, że nie; miał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]