[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Widziałem je wczoraj na balu! - potwierdził z entu
zjazmem. - Co za elegancja, co za szyk! Nie miałem po
jęcia, że lady Mullineaux ma siostrzyczkę, bo postarałbym
się wcześniej ją poznać - z żalem potrząsnął głową.
- Patrick O'Neill był ogromnie rad z ponownego spot
kania z lady Mullineaux - rzekł pierwszy z mężczyzn. -
Nigdy ci nie wybaczy, że sprzątnąłeś mu ją sprzed nosa.
Ale zobaczymy się pózniej na balu maskowym u lady
Cassilis - będzie niesamowita zabawa - podobno lady
Kilgaren zamierza wystąpić w przebraniu Diany!
I z tymi słowy pomknęli w miasto.
James Mullineaux, Marcus Kilgaren i Will Weston sta
nęli jak wryci.
- Co u diabła... - zaczął Marcus, urywając na widok
łobuzerskiego uśmieszku Willa.
- Chyba popełniliśmy taktyczny błąd - rzekł powoli
Will - zostawiając żony bez towarzystwa i opieki.
- Chyba nie były długo bez towarzystwa... - dokoń
czył ponuro James. Ruszył żwawo przed siebie. - Do
diabla! Dlaczego Alicja zawsze mi to robi?
- Zawsze mogła i zawsze będzie! - rzekł lakonicznie
Marcus, mając już uwagę zaprzątniętą wizją Caroline przy
odzianej w strój bogini Diany. - Co do Willa, musi zająć się
młodą żoną, zanim będzie to chciało zrobić pół Londynu!
Annabella zaczęła właśnie walca z hrabią Manleighem,
gdy lokaj zaanonsował markiza Mullineaux, hrabiego Kil-
garena i sir Williama Westona.
Parę ostatnich dni było naprawdę cudowne. Teraz prze
brana w domino i skryta za maską, uśmiechnęła się i
z zainteresowaniem spoglądała w stronę drzwi. Trudno
zaprzeczyć, że wszyscy trzej mężczyzni prezentowali się
wspaniale. Ubrani w stroje wieczorowe, wyróżniali się na
tle innych gości w kolorowych dominach i innych peł
nych fantazji kostiumach. Była też w nich jakaś stanow
czość, wręcz pewna surowość, jakby postanowili wytropić
swe zbłąkane żony. Annabelli mocniej zabiło serce. Will
zmierzał ku niej, ale przypadkiem spotkany stary znajomy
wdał się z nim w rozmowę.
Marcus Kilgaren przydybał swą żonę na uroczym,
niezobowiÄ…zujÄ…cym flircie ze starym wielbicielem, lor
dem Cavendishem. Marcus, przecież niepodważalny pan
i władca Caroline, ze zdziwieniem poczuł ukłucie zazdro
ści, gdy ujrzał swą małżonkę w sukni wprawdzie prze
pięknej, ale zarazem tak przezroczystej, że w ogóle nie
powinna była opuszczać sklepu. Cavendish najwyrazniej
cieszył się z tego spotkania, jego oczy błyszczały podzi
wem i czymś jeszcze, od czego Marcus zazgrzytał zębami.
Mało uprzejmie kiwnął głową nieszczęsnemu hrabiemu
i zwrócił się do żony.
- Pani, chyba mnie należy się ten taniec.
Oczy Caroline rozszerzyły się w sposób tak kusicielski,
jaki pamiętał z czasów ich zalotów. Nie wierzył, by mogła
mu to zrobić.
- Chyba się pan myli - rzekła ze słodyczą. - Ten ta
niec mam wolny.
- Już nie - rzekł ponuro Marcus, chwytając ją za ramię
i nieomalże ciągnąc. -I, droga Caro - dodał cicho, przezna
czone to było bowiem tylko dla jej uszu - w tym momencie
wolałbym się z tobą kochać niż tańczyć. Zachowuję się przy
zwoicie tylko ze względu na gości lady Cassilis!
Gdy James Mullineaux podchodził do Alicji, przypo
mniały mu się czasy sprzed ich małżeństwa, kiedy to jego
ukochana była tak otoczona wielbicielami, że trudno było
się do niej docisnąć. Nie bacząc na nic, utorował sobie dro
gę przez tłum, nie przystając nawet, by odpowiedzieć na
powitania przyjaciół. Znalazł Alicję w środku, urzekająco
piękną w szmaragdowozielonym dominie i czarnej aksa
mitnej maseczce. U jej boku tkwił kapitan O'Neill. Osza
łamiająca lady Mullineaux, tak pewna swej władzy... Jego
lady Mullineaux!
Ujął ją za rękę i z przewrotnym uśmieszkiem, który za
wsze przyprawiał Alicję o szybsze bicie serca, wycisnął
pocałunek na jej dłoni. Nie odzywając się słowem, wy
ciągnął ją z tłumu ku odludnej alkowie. Kilka dam, wi
dząc ich, wymieniło ponure spojrzenia. Nawet nie ma co
pytać, czy nie dałoby się poflirtować z markizem Mulli-
neaux. Od markiza i jego żony bił taki żar, że zbliżenie
się do nich groziło poparzeniem! I nie ma co opowiadać,
że nie jest w dobrym tonie, by mąż i żona publicznie oka
zywali sobie względy.
Annabella nawet nie wiedziała, w którym momencie Will
odciągnął ją od Fredericka Manleigha, tak zręcznie tego do
konał. W jednej chwili oszołomiony hrabia wpatrywał się jej
w oczy, a za moment nie było po niej śladu. Will objął żonę
w talii, musnął udem jej udo, o śliski jedwab otarł się twardy
muskuł. Straciłaby równowagę, tak gwałtownie zakręciło się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]