[ Pobierz całość w formacie PDF ]
poruszyła dolną szczęką. Przenikliwy dzwięk przypominał zgrzyt noża po kamieniu, a z kącików
warg wystrzeliły iskry.
W pośpiechu rozciągnęłam końskie szczęki, ale było już za pózno. Po wędzidle pozostały
wyłącznie zniszczone pierścienie na uprzęży. Czarnula prychała i wyrywała głowę, chlapała śliną,
ale zdążyłam obejrzeć sobie jej górną szczękę i nieco się przeraziłam: za rzędem nieskazitelnie
białych zębów przyciskała się do podniebienia para żmijowych kłów. Prostowała je w razie
konieczności - na przykład próbując dziabnąć mnie w palec podczas oględzin. W walce koni
byłyby bezcenne. Mam nadzieję, że przynajmniej nie jest jadowita. No cóż, dowiem się za chwilę.
Wytarłam zaślinioną dłoń o spodnie, patrząc, jak kobyła próbuje zgarnąć i skonsumować
zwisające wodze.
- O nie, kochana, ten rzemyk nam się jeszcze przyda. - Lekko pstryknęłam czarnulkę w nos, na co
ona zamarła, z urazą połyskując żółtymi ślepiami. No tak, z tą biesią trzeba się będzie pilnować.
%7łeby tylko jeszcze mnie nie zeżarła przy okazji. - Tłumaczę dla szczególnie opornych. To jest
wędzidło. Jak ciągnę za lewy rzemyk, skręcasz na lewo. Jak ciągnę za prawy, to na prawo. Kiedy
mówię wio!", biegniesz, prrr!" - stajesz. Zrozumiałe?
Kobyła otrząsnęła się, dzwoniąc resztkami wędzidła.
- No to fajnie - mruknęłam, za trzecią próbą wskakując na jej grzbiet. - Wio!
Czarnulka prychnęła pogardliwie, udatnie odtwarzając prr!".
- Czegoś nie rozumiesz? - Przechyliłam się przez pokrytą grzywą szyję i zajrzałam do lewego
oka.
Ono zrobiło zeza w moim kierunku, ale nadal stałyśmy w miejscu. Też mi się znalazła jezdzczyni
- cała końska postawa wyrażała dezaprobatę dla moich poczynań. Nawet nie potrafi ogłowia
sensownie założyć, a już pogania.
Ponieważ nie miałam najmniejszej ochoty na kolejną wycieczkę krajoznawczą po mokradłach, nie
ośmieliłam się nalegać na jazdę przy użyciu pięt, w związku z czym kobyła stała, ja siedziałam i
obie z całych sił robiłyśmy wrażenie, że kontrolujemy sytuację.
- To może ja ją pokrzywą pod ogonem potraktuję? - wystąpił z konstruktywną propozycją
niewychowany uczeń zielarza.
Kobyła drgnęła i ruszyła stępa - w jego kierunku. Chłopak spróbował schować się za pustelnią,
ale klaczka natychmiast zmieniła kierunek i z pełną premedytacją ruszyła za porządnie
przerażonym Kuzmą w pościg, który skończył się dopiero po trzech niepełnych okrążeniach,
kiedy ścigany wpadł na to, by wskoczyć do środka przez okno i zatrzasnąć okiennice. Gdy obiekt
zasługujący na zemstę zniknął z pola widzenia, kobyła zwróciła swoją uwagę na jezdzca. Nie od
razu, ale udało mi się ją przekonać, że ruchy wodzy jednak coś znaczą. Bez kaleczącego wargi
kiełzna same rzemyki miały niewiele sensu, w związku z czym musiałam polegać na jej dobrej
woli.
- I kto cię uczył, żeby się tak zatrzymywać? - burknęłam, pocierając obity bok, jednocześnie
ciesząc się z faktu, że dobrze zrozumiała i wykonała moją ostatnią komendę. - Daj już spokój z
tymi sztuczkami z cyrku rodem! Przecież możesz najpierw lekko zwolnić, potem zwolnić jeszcze
trochę, potem przejść w stępa, a dopiero potem stanąć. Mam już dość spadania z ciebie!
Sądząc z chytrego wyrazu pyska, kobyła nie tylko nie miała tego dosyć, ale i czerpała z całej
sytuacji niemałą przyjemność. No ale skoro i tak znalazłam się na ziemi, można było zrobić
przerwę, tym bardziej że z pustelni dobiegał smakowity zapach skwarek, a Kuzma właśnie
rozstawiał talerze dookoła plecionej podstawki pod patelnię.
Z apetytem pożerając smażoną kiełbasę, rozpytałam zielarza o okoliczne miejscowości i polne
drogi. Starmin i Ostępy leżały u podstawy trójkąta, który swoim ostrym kątem sięgał w kierunku
Dogewy. Nie miałam najmniejszej ochoty wracać do Starminu, a na mojej mapie pokazano
wyłącznie uczęszczane trakty. A raczej nie pokazano - pomiędzy Ostępami i Dogewą zieleniał
las głuhy, wszelakich stforuf pełny". Prócz stforuf" w dziczy tuliły się samotne wioski, które
zielarz z pamięci połączył przerywaną linią.
Kobyła kręciła się po okolicy, próbując na ząb wszystkiego, co się przytrafiło: czubków
pokrzywy, dębowej kory, kolorowych kwiatków z pędu dyni na grządce i ogona Tyśki -
szczęśliwie na czas usuniętego z zasięgu zębów. Nawet wyraznie niesmacznych przedmiotów nie
wypluwała, tylko starannie przeżuwała i połykała. Pewnie po to, żeby następnym razem się nie
pomylić.
Zielarz poszeptał nad otwartą dłonią i zaproponował kobyle bursztynowy kawałek klonowego
cukru. Na iluzję się obraziła: po kociemu skrzywiła pysk, odwrócili się do ofiarodawcy ogonem i
sobie poszła. Mag w zamyśleniu wrzucił cukier do swojego kubka, gdzie kawałek rozpuścił się
dokładnie tak samo jak prawdziwy i na pewno nadał herbacie właściwy smak.
- Lubię słodycze - z uśmiechem wyjaśnił zielarz. - Ale gdzie ja tu w tej głuszy znajdę cukier? A
poza tym on drogi, więc się ratuję iluzjami. Ale pani kobyły nie oszukałem. Wydaje mi się, że
przed laską też się nie tak bez kozery cofała.
- Myśli pan, że dostrzegła jej magiczną aurę?
- Możliwe. Niektóre zwierzęta, na przykład myszy, czują magię, nie rozumiejąc jej istoty. Psy
widzą przez zaklęcie prawdziwe oblicze, poznając swoich zaczarowanych państwa i szczekając na
zmiennokształtnych, koty potrafią niszczyć zaklęcia samą swoją obecnością.
- A konie?
Zielarz przyznał, że jeśli idzie o konie, nigdy nie słyszał nic podobnego.
- Ale - dodał - akurat tę klaczkę trudno nazwać koniem. Jeżeli się nie mylę, jest córką czarnego
rumaka władcy Dogewy?
- Tak, Wolta.
Dwa lata temu porzuciliśmy konie w sąsiedniej wiosce po przypadkowym teleporcie na
parędziesiąt wiorst.
Miejscowi błyskawicznie zaprzęgli do pracy bezpańskiego siwka, ale Wolt uznał, że nie ma
zamiaru ciągać za sobą pługa w celu polepszenia bytu okolicznych chłopów, i po dwóch
tygodniach zjawił się w Dogewie - chudy, zdziczały i niemożebnie wręcz obrażony na swojego
pana zdrajcę, jednak niedopuszczający do siebie nikogo innego. Potem Len opowiadał, że musiał
przez bity miesiąc podlizywać się rumakowi, zanim ten się nieco zmi-łował i przestał udawać
posłuszne i tępe zwierzę.
Po Stokrotce kobyła odziedziczyła wąską białą strzałkę wzdłuż pyska i bezczelne, chytre
[ Pobierz całość w formacie PDF ]