[ Pobierz całość w formacie PDF ]
miała włożyć na ślub, zabrała ze sobą lekki, nieoficjalny strój. Po posiłku szybko się
przebrała z podróżnego ubrania w kawowy top na cienkich ramiączkach, lnianą spódnicę
do kolan i sandały z prostych, skórzanych rzemyków. Teraz, idąc obok Lucasa, z rozko-
szą wystawiała twarz na słońce. Czuła się jak na prawdziwych wakacjach.
Miasteczko było niezwykle malownicze. Domy z białego kamienia piętrzyły się na
zboczu, sprawiając wrażenie, jakby wyrastały jedne z drugich. Ostre światłocienie i na-
sycone barwy upodabniały otwierające się przed spacerującymi widoki do płócien impre-
sjonisty. Lucas i Emma wędrowali niespiesznie plątaniną uliczek i skąpanych w słońcu
placyków, aż dotarli do krętej drogi ciągnącej się u stóp wzgórza. Zaledwie kilka metrów
od nich fale obijały się o skały, śpiewając niezmienną od wieków, huczącą, syczącą
pieśń. Morski wiatr odnalazł ich i dotknął ich twarzy chłodną pieszczotą niewidzialnych
palców. Poszli wąską wstęgą drogi, pomiędzy lazurową wodą a sterczącymi w niebo,
bielejącymi w słońcu skalnymi klifami, na które wspinała się śródziemnomorska roślin-
ność. Kilkaset metrów dalej skały tworzyły niewielką zatokę z piaszczystą plażą. Emma
zrzuciła sandały i ostrożnie zanurzyła stopy w gorącym piasku. Popatrywała spod rzęs,
jak Lucas zdejmuje swoje skórzane mokasyny, które nosił na gołe stopy. Choć miał na
sobie czarne dżinsy i lnianą koszulę w tym samym kolorze, zdawał się w ogóle nie od-
czuwać upału. Nic dziwnego, tutaj się przecież urodził, był częścią tego świata wypełnio-
nego euforycznym blaskiem słońca, opisanego łukiem intensywnie błękitnego nieba, peł-
nego nasyconych barw, balsamicznych woni i egzotycznych smaków. Tutaj każdy od-
dech był pieszczotą, każde spojrzenie - zmysłowym przeżyciem.
Błogo uśmiechnięta Emma ruszyła ku morzu, unosząc spódnicę, żeby zawiązać ją
wokół bioder. Jak by to było, gdyby mężczyzna, który obok niej zabawnie podskakiwał,
R
L
T
podwijając nogawki spodni, naprawdę był jej narzeczonym? Gdyby planowali wspólną
przyszłość? Na sekundę pozwoliła się ponieść wyobrazni. Ona i Lucas... Poczuła, że
szczęście wybucha w niej niczym kolorowy fajerwerk. Chciałaby tego. Chciałaby mu
oddać całe swoje życie, ot tak jak daje się komuś prezent. I choć znała go jak zły szeląg,
choć wiedziała, jak wiele miał wad, gdyby zechciał ofiarować jej siebie, przyjęłaby go
bez najmniejszego wahania.
Morska woda wydawała się zimna przez kontrast z gorącym piaskiem. Jęzor fali
polizał stopy Emmy, otoczył je syczącą pianą, a potem cofnął się, zabierając ze sobą ma-
giczny moment. Nie była narzeczoną Lucasa D'Amato, tylko jego asystentką. Nie było
sensu zastanawiać się nad tym, co by zrobiła, gdyby Lucas się jej oświadczył, bo do tego
z całą pewnością nigdy nie dojdzie. Mogła zrobić tylko jedno - wykorzystać czas, która
został jej dany. Cieszyć się tym pięknym dniem i towarzystwem mężczyzny, dla którego
zupełnie straciła głowę. Bo prędzej, niż by chciała, jej czas się skończy i będzie musiała
wrócić do szarego życia.
Odsunęła tę myśl. Pochyliła się i podniosła płaski, kolorowy kamyk, a potem ci-
snęła go w morze. Uśmiechnęła się, zadowolona, kiedy kamyk odbił się od powierzchni
wody w pięciu długich susach.
- Jak to zrobiłaś? - spytał Lucas, zaintrygowany.
- Nigdy nie puszczałeś kaczek"? - zdumiała się.
- Nie.
Nauczyła go więc. Lucas bawił się jak mały chłopiec, zbierając płaskie kamyki i
wprawiając się w rzucaniu ich pod odpowiednim kątem. Nie chciał przestać, dopóki
Emma nie przyznała ze śmiechem, że uczeń prześcignął mistrza.
Potem wyciągnęli się na piasku, smakując chwile rozkosznej bezczynności. Fale
szumiały kojąco, ponad nimi krzyczały mewy, a w powietrzu unosił się rześki, słonawy
zapach.
- Byłbym zapomniał - odezwał się nagle Lucas. - Wczoraj wieczorem udało mi się
skontaktować z księgowością w ośrodku, gdzie leczy się twój ojciec. Miałem szczęście,
główna księgowa robiła bilans i została do pózna w pracy. Dostałem numer konta, zrobi-
R
L
T
łem małe hokus pokus i zaległe opłaty za pobyt Franka Stephensona w ośrodku rehabili-
tacyjnym magicznie się wyzerowały!
- Jak to: wyzerowały? - wymruczała, rozleniwiona. Po chwili jednak poderwała
głowę. - Zapłaciłeś moje długi? - W jej głosie było zaskoczenie. - Skąd wiedziałeś, że
zalegam z opłatami?
- Spytałem księgową. Podałem się za twojego wuja. - Lucas uśmiechnął się, bardzo
z siebie zadowolony.
- Kto ci pozwolił wpychać nos w nie swoje sprawy? - Emma nie wiedziała, czy jest
bardziej oburzona, czy zakłopotana całą sytuacją.
- Zwięty Antoni.
Chciała go zbesztać, powiedzieć, żeby z niej nie kpił, ale nie zdążyła, bo Lucas
zamknął jej usta pocałunkiem. Westchnęła i oplotła go ramionami, chłonąc pieszczotę
jego warg. Smakował słońcem, morzem i namiętnością.
- Nie prosiłam cię o pomoc finansową - wyrzuciła z siebie, kiedy tylko zdołała zła-
pać oddech.
- Wiem - odparł poważnie, zaglądając jej w oczy. - Ale proszę cię, żebyś ją przyję-
ła. Pomogłaś mi, Emmo, przyjeżdżając tutaj. Nawet nie wiesz, jak bardzo. Chciałbym ci
się jakoś odwdzięczyć.
- Zwrócę ci wszystko co do grosza - powiedziała z uporem. Dla człowieka tak za-
możnego jak Lucas był to być może symboliczny gest, ale dla niej miał on bardzo kon-
kretny wymiar. Odetchnęła głęboko, swobodnie, jakby nagle zniknęła jakaś niewidzialna
obręcz od miesięcy ściskająca jej pierś. Już niestraszna jej była dyrektorka ośrodka, która
widząc ją, niezmiennie od miesięcy robiła srogą minę i przypominała, że na miejsce
Franka Stephensona czeka cała kolejka chętnych. Już nie musiała się bać, że przy naj-
mniejszym nieplanowanym wydatku nie uda jej się dopiąć budżetu. - Ale póki co, bardzo
ci dziękuję. To dla mnie wielka ulga - dodała szczerze, spojrzała w uśmiechnięte, ciem-
noniebieskie oczy Lucasa i zobaczyła w nich całe morze czułości.
Kiedy słońce zaczęło się chylić ku zachodowi, ruszyli z powrotem do miasteczka.
Lucas wziął Emmę za rękę, naturalnym, serdecznym gestem. Szli powoli pod ciemnieją-
cym niebem, które łuna zachodu zaczęła malować złotem i purpurą. Nagle Emma poczu-
R
L
T
ła zapach oregano, pomidorów i świeżo pieczonego ciasta. Zamarła na chwilę, jak ogar,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]