[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tak, nierealna, pomyślał. Chyba że zrobię coś, czego nigdy dotąd nie robiłem.
R
L
T
- Masz. - Podał jej podpisaną umowę sprzedaży gruntu, o którą tak zabiegał Nikos.
Nie mógł dostrzec wyrazu jej oczu za przyciemnionymi okularami i wiedział jedynie, że
w tym momencie wypuścił z rąk pęta, którymi utrzymywał ją, wbrew jej woli, przy so-
bie. - Zadzwoń do Nikosa i powiedz mu, że masz mój podpis. - A potem dodał: - Spo-
tkajmy się może wieczorem, już nie w sprawach Nikosa. Chciałbym usłyszeć, co masz
mi do powiedzenia teraz - powiedział, odwracając się do niej plecami, bo poczuł, po raz
pierwszy w swym dorosłym życiu, że za chwilę może się rozkleić. - Spotkajmy się na
kolacji.
Był utalentowanym uwodzicielem, przypomniała sobie Charlotte, patrząc na jego
niedające się ukryć zmieszanie. Mówi i robi to wszystko, żeby znowu zaciągnąć mnie do
łóżka.
A jednak, kiedy patrzyła na niego w stanie, który mu się wcześniej nie zdarzał, coś
jej mówiło, że łóżko nie było tu całą prawdą.
- Nie wiem - odpowiedziała.
Była naprawdę przerażona, nie tyle nim, ile sobą: że ulegała mu tak łatwo w chwilę
po tym, jak przysięgała sobie, że nigdy więcej...
- Proszę, przyjdz!
- A jeśli nie przyjdę?
- Wtedy będę wiedział, że to koniec - odpowiedział. Zdjął jej okulary i spojrzał
głęboko w oczy. - Mamy pożegnać się tutaj?
Pocałował ją, tak jak się całuje kogoś na długie pożegnanie.
- Proszę... - błagała, sama już nie wiedząc, o co.
- Spotkajmy się dziś wieczorem - poprosił, po raz pierwszy marząc o tym, by bu-
dzić się, widząc ten błękit oczu obok siebie przez resztę życia.
R
L
T
ROZDZIAA JEDENASTY
Wrócił do swojego apartamentu w nadziei, że tam powróci do siebie. Do Zandera,
jakim był dotąd.
Wypił drinka, jakby to było lekarstwo, poczuł pieczenie w brzuchu i czekał na po-
wrót wytrąconych z równowagi zmysłów. Próbował sobie przypomnieć wszystkie mo-
menty, kiedy Charlotte go irytowała, jej słowa, które go drażniły. Ale nie pamiętał ich
zbyt wiele. Próbował więc sam siebie przekonać, że samo rozważanie przyszłości z nią to
czyste szaleństwo.
Ale jakoś to do niego nie trafiało.
Charlotte w tym czasie walczyła z podobnymi myślami.
Czy w tych pięknych czarnych oczach może się kiedykolwiek zatlić ogień praw-
dziwej miłości?
To nie jacht ani lukratywna oferta Zandera ciągnęły ją do niego, lecz wspomnienie
szarego, ponurego londyńskiego dnia, który rozświetlił nagle jego głos. A teraz pragnęła,
by rozświetlał w ten sposób każdy jej dzień - czy Zander byłby do czegoś takiego zdol-
ny?
Wzięła prysznic, dość chłodny po tak ciepłym dniu i gorących przeżyciach. Pod
letnim strumieniem wody jej myśli stały się bardziej realistyczne i bardziej przyziemne:
przypomniała sobie, jak bardzo Zander ją zranił i zawstydził. Logika podpowiadała jej,
że takiemu człowiekowi nie należy ufać.
Zadzwonił telefon, na ekranie wyświetlił się numer Nikosa. Już cieszyła się, że
przekaże mu dobrą wiadomość o ziemi i molo. Ale dzwonił nie Nikos, a Konstantyna,
przekazując smutną wiadomość.
- Zmarł jego ojciec - powiedziała. - Kilka godzin temu. Odszedł w spokoju, bez
bólu.
Charlotte złożyła Konstantynie kondolencje, a następnie poprosiła ją, żeby mimo
wszystko przekazała Nikosowi, że ma podpis Zandera. Obie jednak wiedziały, że Niko-
sowi nie tyle chodzi o samą ziemię, ile o brata, matkę i całą ich historię. I właśnie na ten
temat Konstantyna miała Charlotte coś do powiedzenia:
R
L
T
- Wiesz, trafiłam chyba wreszcie na jej trop.
- Niemożliwe!
- A jednak. Przeszukaliśmy wszystkie domy starców i hospicja na Ksanos i Lathi-
rze, ale od jednej pielęgniarki dowiedziałam się, że pominęliśmy jeden: przy małym
klasztorze na północy Ksanos, na wzgórzach. Przyjęli tam swego czasu kilka upadłych
kobiet, którymi się opiekują. Zadzwoniłam, rozmawiałam z nimi i myślę, że znalazłam
ją. W obecnej sytuacji nie chcę jeszcze o tym mówić Nikosowi i pomyślałam, że może ty
byś tam pojechała i sprawdziła, czy to rzeczywiście ona? Oczywiście, im szybciej, tym
lepiej.
- Jasne. - Charlotte spojrzała na zegarek.
Najwyżej spózni się na kolację, Zander będzie musiał jej to wybaczyć. Tym bar-
dziej że przywiezie wiadomość, która może i jego zainteresuje, choćby nawet zaklinał
się, że jest inaczej.
Wychodząc z hotelu, przemknęła przez amfiladę butików. Spojrzała na wystawę
jubilera - naszyjnik jej marzeń wciąż tam był.
Kierowca był zachwycony perspektywą wożenia blondynki mówiącej troszeczkę
po grecku, ale Charlotte niechętnie odpowiadała na jego pytania, gdy samochód wspinał
się po wzgórzach.
Nacisnęła na guzik dzwonka klasztornej furty. Rozmawiała chwilę z dwiema
uprzejmymi zakonnicami, z których jedna mówiła trochę po angielsku.
- Jest tu taka. Cały czas mamrocze o swoich synkach blizniakach - wyjaśniała za-
konnica. - Ma dwie plastikowe lalki, których nie wypuszcza z rąk.
- Mogę ją zobaczyć?
- Oczywiście. Jeśli zobaczy swoich synów albo nawet dowie się tylko, że mają się
dobrze, będzie mogła odejść w pokoju do Boga.
- Jest chyba jeszcze w miarę młoda? - odparła Charlotte.
Wiedziała przecież, że matka Nikosa i Zandera powinna mieć około pięćdziesięciu
lat.
- Ale miała ciężkie życie.
R
L
T
Z towarzyszącą jej siostrą weszły do skromnie, ale schludnie urządzonego pokoju.
Jedno spojrzenie w oczy schorowanej kobiety upewniło Charlotte, że była to Roula,
matka jej szefa i jego brata.
- To jest Charlotte - zakonnica przedstawiła wchodzącą. - Pracuje dla Nikosa.
Oczy staruszki zamigotały.
- On pani szuka - powiedziała Charlotte po grecku.
- A Aleksandros? - spytała Roula.
Charlotte nie mogła kłamać. Ale nie mogła powiedzieć jej też prawdy: że drugi z
synów jej nienawidzi.
- Znam Zandera... - powiedziała akurat tyle, na ile pozwalał jej grecki.
Usiadły wszystkie przy niewielkim stoliku i z pomocą zakonnicy zaczęły rekon-
struować historię blizniaków i ich matki. I mimo świadomości, że Zander będzie na nią
[ Pobierz całość w formacie PDF ]